3 października 2022 r., w 19-tą rocznicę premiery w kinach, Koło Przyjaciół Bruno Gröninga udostępnia „Nieznanemu Światu” trzyczęściowy film o niezwykłym uzdrowicielu Bruno Gröningu. Dokument „Fenomen Bruno Gröning” nagrywano przez 9 lat i od czasu jego premiery na YouTube w 2019 r., obejrzało go (w 36 językach na wszystkich kontynentach) ponad milion widzów.
W 1993 roku rozpoczęło się planowanie pracochłonnego projektu: filmu kinowego o życiu Bruno Gröninga
Cały 1994 rok spędzono na przygotowaniach. Przeglądano materiały archiwalne, studiowano relacje świadków, gromadzono coraz więcej dokumentów, dat, faktów. W lutym 1995 r. padł pierwszy klaps. Rozpoczęła się wieloletnia podróż śladami fenomenu. W filmie wykorzystano materiały archiwalne, przeprowadzono ponad 80 wywiadów ze świadkami. Odwiedzono miejsca wydarzeń – od Gdańska po Paryż. Kręcono sceny oraz gromadzono oryginalne nagrania z archiwów filmowych. Przejrzano setki zdjęć, slajdów i dokumentów. Ostatnie wywiady zarejestrowano na początku 2000 r., a dokumenty wypływały jeszcze w 2002.
Bruno Gröning wiedziony współczuciem i bezinteresowną miłością, aż do śmierci wypełniał swoją misję, nie bacząc na trudności, jakie czynili mu niektórzy zawistni ludzie – lekarze i prawnicy. Miało miejsce tysiące uzdrowień na drodze duchowej, nawet w niezwykle ciężkich przypadkach. A wszystko zaczęło się już w czasach I wojny światowej.
Dziś, gdy Bruno Gröning nie żyje, ten niezwykły, uzdrawiający kontakt ułatwia film dokumentujący jego fenomen. Bazuje on na historycznych dokumentach i relacjach świadków, odtwarza także jedno ze spotkań uzdrowiciela z tłumem potrzebujących pomocy osób.
O tym, że jego fenomen nadal trwa i działa świadczą współczesne relacje ludzi, którzy, dzięki wsparciu Bruno Gröninga, doznali uzdrowienia od problemów fizycznych i duchowych. Oto jedna z nich.
Redakcja NŚ
Scena z ponad 2000 statystów
Scena na Traberhofie, maj 1997 r., ponad 2000 osób – nadzwyczajne wydarzenie. Potrzeba było tygodni przygotowań. Szukano statystów, zdobywano setki kostiumów, kompletowano sprzęt techniczny i ekipę filmową, uzyskiwano zezwolenia. Chociaż sceny miały być kręcone dopiero po zmroku, pierwsi statyści przybyli już przed południem – pojawiły się setki samochodów osobowych, dziesiątki autobusów. Przestrzeń przed wiejskim domem pod Rosenheim zapełniała się. Dzięki wzniesionym obiektom i rekwizytom miała przypominać Traberhof z 1949 r.
Zespół filmowy liczył ponad 70 osób, które troszczyły się o maski, fryzury, kostiumy, budowle, oświetlenie itp. Gdy tylko się ściemniło, kamery zaczęły pracę. Wszystko musiało zostać sfilmowane do rana. Pomimo trudności, krótko przed wschodem słońca prace dobiegły końca. O godzinie szóstej rano miejsce, w którym jeszcze niedawno obozowało ponad 2000 ludzi, było całkiem puste. Nic nie przypominało zdarzeń z nocy.
Ogromną ilość materiału należało obejrzeć, posortować i pociąć. Wkrótce stało się jasne, że pierwotna koncepcja – produkcja filmu pełnometrażowego – nie zdała egzaminu. Tematu nie można było zmieścić w dwóch godzinach filmu. Życia Bruno Gröninga nie dało się wcisnąć w klasyczny format. Ostatecznie powstał trzyczęściowy dokument trwający prawie pięć godzin.
Współczesny dokument o nadzwyczajnym człowieku
Bruno Gröning (1906−1959) stał się znany na całym świecie w 1949 roku dzięki niezliczonym uzdrowieniom dokonywanym na drodze duchowej. Wydarzyło się to, gdy jego działania zostały upublicznione i coraz więcej osób przybywało po pomoc.
Jednak niektórzy znaczący lekarze, reprezentujący urząd zdrowia, nie chcieli tego zaakceptować i od władz lokalnych uzyskali zakaz uzdrawiania przez Gröninga. Oskarżyli go o naruszenie przepisów prawa o zawodzie naturoterapeuty. Jednak zakaz ten był sprzeczny z prawem, gdyż Bruno nigdy, w medycznym znaczeniu tego słowa, nie leczył, a przekazywał tylko poszukującym ludziom Boże prawdy – i następowały uzdrowienia. Nie mniej jednak, przez całe życie był tym zarzutem publicznie i sądownie obciążany.
Pomimo to nie dał się powstrzymać. Założył wspólnoty i związek, jeździł po całych Niemczech i poza ich granice, przekazywał swoją naukę. Miało miejsce tysiące uzdrowień. Wypełniał swoją misję, wiedziony, aż do śmierci, współczuciem i bezinteresowną miłością. W filmie ponad 50 świadków owego okresu relacjonowało osobiste z nim doświadczeniach.
Od ponad 15. lat film ten jest pokazywany w kinach na całym świecie. Przedstawione są w nim też relacje osób uzdrowionych z nieuleczalnych chorób.
W 2019 roku w ramach akcji łańcuch światła dokument w ciągu 3 tygodni zaprezentowano aż 1100 razy, na wszystkich kontynentach. To był nadzwyczajny sukces. Zaraz po obejrzeniu pojawiły się pierwsze komentarze. Pewna pani powiedziała, że po projekcji spontanicznie rzuciła palenie. Ciężka 15-letnia depresja ustąpiła jak ręką odjął. Podczas oglądania filmu wielu widzów poczuło w sobie przepływ siły. Niektórzy na zawsze zostali uwolnieni od psychicznego oraz cielesnego cierpienia. Udokumentowano nawet uzdrowienia z chorób przewlekłych, psychicznych czy fizycznych dolegliwości (np.: dusznica bolesna, niedowład, uzależnienia od alkoholu, narkotyków, lekarstw oraz wiele innych.)
– Niech państwo nie będą łatwowierni, tylko przekonają się sami! – mówił Bruno Gröning.
Aby umożliwić obejrzenie filmu jeszcze większemu gronu widzów Koło Przyjaciół Bruno Gröninga zdecydowało się zamieścić go na platformie YouTube w 36 językach, aby przyniósł wielu ludziom pociechę, nadzieję i wiarę. W ciągu roku zobaczyło go na różnych kanałach językowych Koła ponad 1.000.000 widzów.
Katarzyna Tomaszek
Uzdrowienie z bólów kręgosłupa
W roku 1999 podczas Świąt Bożego Narodzenia poczułam silny ból w dolnej części pleców. Nie mogłam powiązać tego z żadnym urazem, bo pojawił się kiedy siedziałam przy stole. Utrzymywał się do wieczora, a następnego dnia rano ledwie mogłam podnieść się z łóżka. 28 grudnia udałam się do lekarza, który skierował mnie na badania do szpitala. Wykonane zdjęcia RTG kręgosłupa lędźwiowego wykazały zmiany przemawiające za przebytym złamaniem kompresyjnym pierwszego kręgu lędźwiowego oraz zmiany zwyrodnieniowe w tym odcinku kręgosłupa. Zalecono mi przyjmowanie leków przeciwbólowych, unikanie dźwigania powyżej 1 kg i ostrożne poruszanie się.
Przepisane leki przeciwbólowe przestałam brać po około 2 tygodniach, bo powodowały silne bóle żołądka. Przez cały następny rok zmuszona byłam ograniczać swoją aktywność ruchową. Stale odczuwałam w plecach sztywność. Wszelkie czynności wymagające pochylania się sprawiały ból. Nie mogłam swobodnie zakładać rajstop czy sprzątać mieszkania. W wielu czynnościach w gospodarstwie domowym musiał mi pomagać mąż. Szczególnie było to przykre latem, ponieważ nie mogłam uprawiać ogrodu. Również jazda środkami komunikacji miejskiej była trudna do zniesienia, zwłaszcza kiedy nie mogłam usiąść. Pracowałam wtedy w handlu, co wiązało się z potrzebą sięgania po towary z dolnej półki. Wtedy najpierw musiałam przykucnąć, a potem powoli trzymając się ściany podnieść. Krępowałam się swojej nieudolności przed klientami, ale nic nie mogłam na to poradzić. Lekarz ortopeda, u którego szukałam pomocy powiedział, że stan będzie się raczej pogarszał, a ja w to uwierzyłam i pogodziłam się z tą perspektywą.
W roku 1998 przeczytałam w miesięczniku Nieznany Świat artykuł o Bruno Gröningu. Bardzo mnie zainteresował i pomyślałam, że kiedyś się temu bliżej przyjrzę. Kiedy w 2000 roku szukałam pomocy dla mojego psa, ponownie w NŚ pojawiła się publikacja, która przypomniała mi o tym uzdrowicielu. Zadzwoniłam pod podany numer i w listopadzie dołączyłam do grona przyjaciół Bruno Gröninga. Początkowo nie myślałam o pomocy dla siebie, ale to, co tam usłyszałam, spowodowało, że poczułam się na właściwym miejscu. Uczęszczałam regularnie na spotkania Koła Przyjaciół Bruno Gröninga i przyjmowałam Bożą uzdrawiającą siłę, tak jak Bruno zalecał.
Po około 6 miesiącach stosowania nauki Bruno Gröninga uświadomiłam sobie, że jestem zdrowa. Było to w maju 2001, kiedy razem z mężem budowaliśmy dach nad tarasem na działce. Wtedy, stojąc na drabinie i wbijając gwoździe w bardzo niewygodnej pozycji, zorientowałam się, że nie boli mnie kręgosłup. Gdy zaczęłam wszystko analizować, doszłam do wniosku, że bólu nie odczuwam już co najmniej od kilku miesięcy, a więc doznałam uzdrowienia, ale wcześniej tego nie zauważyłam. Teraz wiem, że stan ZDROWIA jest tak naturalny dla człowieka, iż nie zwracamy na niego uwagi. Dziś, po 20 latach, dalej mogę pracować i wykonywać wszystkie czynności łącznie z uprawą ogrodu.
W moim życiu zapanował spokój i radość. Nie potrafię wyrazić, jak bardzo jestem z tego powodu szczęśliwa, a także wdzięczna wspaniałemu miesięcznikowi Nieznany Świat, który dzięki swoim publikacjom umożliwił mi zmianę kierunku na drodze mojego życia.
Aleksandra K.
Bruno Gröning o swoich możliwościach uzdrawiania
– W czasie mojego dzieciństwa i młodości coraz bardziej odkrywałem niezwykłe umiejętności, one – wychodząc ze mnie – były do tego przeznaczone, aby wywierać uspokajający albo uzdrawiający wpływ na ludzi i zwierzęta. Już jak byłem małym dzieckiem, w mojej obecności chorzy ludzie stawali się wolni od obciążeń, a dzieci, podobnie jak dorośli, w czasie wzburzenia i kłótni, stawały się całkowicie spokojne dzięki kilku moim słowom. Jako dziecko mogłem także stwierdzić, że zwierzęta, które zwykle były płochliwe, bądź też uchodziły za groźne, wobec mnie zachowywały się łagodnie i potulnie.
– Lekarze zapytali mnie, jak to robię? Powiedziałem, że trudno mi na to odpowiedzieć, bo właściwie nie potrzebuję do uzdrawiania żadnego narzędzia ani instrumentu. (…) po prostu żyje we mnie coś, co mogę przenosić na innych. (…) tylko ja wiem, po co jestem na tej Ziemi. (…) mam tu tylko jedno do spełnienia: to moja misja – nie mój zawód, lecz powołanie – pomagać bliźniemu!
Czytelnicy NŚ, którzy do Koła Przyjaciół Bruno Gröninga trafili śladem naszych artykułów relacjonują, jak doszło u nich do uzdrowienia fizycznego, duchowego, czy uwolnienia z nałogu…
Uwolnienie z alkoholizmu i przewlekłych bólów kręgosłupa
Przez wiele lat byłem uzależniony od alkoholu. Piłem od dwudziestego roku życia, to jest około 35 lat. Ilości, jakie wypijałem, były różne, w zależności od sytuacji i towarzystwa. Mogło to być kilka kieliszków, ale często też – aż do utraty kontroli.
Myślę, że początek uzależnienia miał miejsce wtedy, gdy zacząłem robić sobie drinki do kolacji. Uświadomiłem to sobie, kiedy moja nastoletnia córka spytała mnie: Tato, czy ty nie jesteś alkoholikiem, widzę, że codziennie pijesz alkohol? Mogło to być w połowie lat 90. ub.w. Po tym pytaniu dotarło do mnie, iż rzeczywiście nie potrafię nawet jednego dnia wytrzymać bez alkoholu. Dotychczas myślałem, że piję, bo mi smakuje, mam lepszy apetyt, jest mi weselej.
Po tym wydarzeniu podejmowałem wielokrotnie próby ograniczenia picia, jednak bez powodzenia. Nawet jeżeli jakimś cudem nie wypiłem jednego dnia, to na drugi dzień byłem roztrzęsiony i rozdrażniony. Chęć do picia miałem tylko wieczorami, gdy zbliżał się czas kolacji. Nigdy nie jeździłem samochodem po alkoholu. Kiedy np. musiałem gdzieś jechać rano, wtedy piłem mniej. Gdy zorientowałem się, że nie mogę rozstać się z nałogiem, zaczęły dręczyć mnie ogromne wyrzuty sumienia i to zawsze rano.
Codziennie po przebudzeniu przysięgałem sobie, że już więcej nie wezmę do ust nawet kropli alkoholu.
Chociaż w rodzinie nikt mi nie wyrzucał, że piję, to sam czułem się skrępowany, a ukrywałem alkohol w różnych skrytkach, żeby ukradkiem popijać. To były różne ilości: od 100 gramów do ½ litra. Sytuacja ta bardzo mnie przygnębiała i powoli traciłem radość życia.
Niech państwo nie będą łatwowierni, tylko przekonają się sami! – zachęcał Bruno Gröning
Od wielu lat szukałem swojej ścieżki duchowej. W sierpniu 2003 r. przeczytałem w Nieznanym Świecie obszerny artykuł o Bruno Gröningu i natychmiast zadzwoniłem pod podany numer telefonu. Wtedy pomyślałem: Mogę się tego pozbyć na drodze duchowej. I tak trafiłem do Koła Przyjaciół Bruno Gröninga. Dowiedziałem się także, że mogę prosić o swoje zdrowie i złożyć wszystkie problemy na jego ręce.
Codziennie zwracałem się do Boga o całkowite zdrowie, a szczególnie o uwolnienie mnie od nałogu. Co trzy tygodnie chodziłem na spotkania Koła Przyjaciół, gdzie nauczyłem się przyjmować uzdrawiającą siłę. Z początku nic się nie działo, ale teraz myślę, że musiałem się tam dobrze czuć, skoro żadnego spotkania nie opuściłem. Uczepiłem się też słów, które wypowiedział Bruno Gröning: Oddajcie mi wasze choroby, kłopoty i nieszczęścia!
Po ok. 3–4 miesiącach spotkała mnie bardzo miła niespodzianka. Raptem, z dnia na dzień, przestałem odczuwać bóle kręgosłupa, z którymi zmagałem się przez 31 lat. Żyłem w ciągłym bólu, dzień i noc – stale na lekach przeciwbólowych. Diagnoza lekarska stwierdzała dyskopatię odcinka lędźwiowego kręgosłupa, obniżenie przerw międzykręgowych, zwyrodnienie stawów na całym odcinku kręgosłupa, zapalenie nerwu kulszowego, zmiany zwyrodnieniowe stawów biodrowych. Tak więc otrzymałem nowy kręgosłup, odstawiłem całkowicie leki, łącznie z witaminami i suplementami (teraz mogę powiedzieć – byłem lekomanem).
Wszystko pięknie, wielka radość, jednak ja wciąż piłem, chociaż tak bardzo pragnąłem uwolnienia od tego nałogu.
Po ok. 1,5 roku usłyszałem relację jednego z naszych przyjaciół z Koła Przyjaciół Bruno Gröninga, uzależnionego, tak jak ja, od alkoholu, który otrzymał uzdrowienie. Wtedy uwierzyłem, że i ja mogę to przeżyć. Minęło kilka dni i po wypiciu trzech kieliszków wódki dostałem bardzo silnych bólów brzucha. Poszedłem natychmiast spać, a gdy się obudziłem, poczułem ogromną radość, lekkość i już wiedziałem, że jestem wolny od nałogu. Wtedy też z pełną wiarą podziękowałem za wspaniałe uzdrowienie Bogu. Nigdy potem nie miałem najmniejszych objawów odwykowych. Po roku wypiłem kieliszek wina. Był to dla mnie całkiem obojętny płyn.
Już 16 lat jestem, dzięki Bożej Miłości, zdrowym i szczęśliwym człowiekiem.
A.N.
Moja droga do nowego szczęśliwego życia
Od 25 lat prenumeruję Nieznany Świat, czasopismo poświęcone zjawiskom paranormalnym i duchowości. Miesięcznik ten czytam od deski do deski i kilka razy natrafiłam w nim na artykuły dotyczące osoby Bruno Gröninga i jego nauki. Pierwszy raz przeczytałam o nim przeszło 20 lat temu. Zaintrygował mnie fakt, że ten wielki człowiek po swojej śmierci nadal pomaga ludziom. Stwierdziłam, że tego nie potrzebuję, bo mam już wszystko. Byłam wtedy zdrowa, szczęśliwa, czułam się spełniona rodzinnie i zawodowo. Przestałam myśleć o Bruno Gröningu, ale nadal zajmowałam się praktykami duchowymi i jogą.
Pod koniec 2016 roku ten mój szczęśliwy świat runął jak domek z kart. W grudniu zginęła w wypadku drogowym ukochana 2‑letnia wnuczka Zosia. Ta niespodziewana tragiczna śmierć odcisnęła piętno na całej rodzinie. Mój ból po stracie wnusi był zwielokrotniony bólem mojej córki, zięcia i wnuczka, braciszka Zosi. Rozpacz i ogromne cierpienie rozerwały moją rodzinę na kawałki. Błagałam Opatrzność, żeby ten wypadek był tylko złym snem. Marzyłam, że zaraz się obudzę i zobaczę małą w objęciach mojej córki. Jednak to nie był sen. Pragnęłam odejść tam, gdzie odeszła Zosia.
Strasznie za nią tęskniłam. Od dawna wiedziałam, że śmierć nie istnieje. Chciałam dołączyć do wnusi, żeby nie była tam sama, pragnęłam się nią zaopiekować. Jednocześnie zdawałam sobie sprawę, że nie mogę zostawić rodziny, bo jestem im teraz bardzo potrzebna. Mijały miesiące, a rozpacz i przejmująca tęsknota za Zosią we mnie narastały. Nie potrafiłam zaakceptować tego, co się wydarzyło. Jednocześnie intuicyjnie czułam, że krzywdzę moją wnuczkę, bo nie pozwalam jej spokojnie odejść ze świata, do którego już nie należy. Z powodu egoistycznej ziemskiej miłości trzymałam ją, nie puszczałam.
Wojna:
Kiedy wybuchła I wojna światowa, Bruno, pod opieką matki, zaczął często odwiedzać szpital, gdzie leżeli ranni żołnierze. Oni sami prosili ją, by dalej przyprowadzała małego chłopca, bo w jego obecności bóle ustępowały i szybko wracali do zdrowia.
W okresie młodości oraz wczesnej dorosłości, w Gdańsku pomagał odzyskać zdrowie wielu ludziom, którzy chorowali i potrzebowali pomocy. Czynił to dalej, kiedy wybuchła II wojna światowa, ale też pomagał na wiele innych sposobów. Po paru latach od rozpoczęcia wojny został wcielony do armii niemieckiej i wysłany na front rosyjski. Zapowiedział, że do nikogo nie strzeli, w rezultacie czego groził mu sąd wojenny, lecz ostatecznie do tego nie doszło. Został ranny i trafił do radzieckiej niewoli. W czasie pobytu w obozie dał się poznać nie tylko współwięźniom, ale i Rosjanom jako niezwykły człowiek o wyjątkowych możliwościach — pomógł wówczas wielu współwięźniom odzyskać zdrowie i uniknąć śmierci. Po powrocie do Niemiec osiadł w Dillenburgu i dalej pomagał każdemu, kto tego potrzebował.
Myślałam o tym, żeby skontaktować się z osobą, która zajmuje się odprowadzaniem dusz zmarłych i umiałaby pomóc Zosi uwolnić ją ode mnie. Nie znałam kogoś takiego, ale w grudniu 2017 roku postanowiłam poszukać przez internet. Wtedy natrafiłam w NTV na wywiad z panią Marią Brune, w którym opowiadała o uzdrowieniach na drodze duchowej poprzez naukę Bruno Gröninga. Natychmiast przypomniałam sobie dawne artykuły w Nieznanym Świecie o tym uzdrowicielu. Odszukałam je i przeczytałam. Pierwszy był z 1998 r., potem z 2000, 2003, 2006, 2008, 2009, a ostatni z 2011 roku. Tyle razy mój Przyjaciel przywoływał mnie do siebie. Jednak wtedy byłam ślepa. Dopiero tragedia spowodowała, że go znowu odnalazłam. Wiedziałam, że tylko On może mi pomóc. Napisałam na podany adres internetowy www.bruno-groening.org/pl prośbę o przyjęcie do Koła Przyjaciół.
Na początku stycznia 2018 r. zostałam zaproszona na wykład informacyjny, po którym pojechałam na zjazd Koła Przyjaciół Bruno Gröninga do Warszawy. Podczas zjazdu poczułam, że jestem w najwłaściwszym dla siebie miejscu i wróciłam do swojego domu. Zostałam wówczas uzdrowiona z nieuleczalnej choroby – prozopagnozji. Tak nazywa się obciążenie polegające na nieumiejętności zapamiętywania i rozpoznawania ludzkich twarzy. Ta przypadłość bardzo rzutowała na moje życie i trwała od wieku młodzieńczego przez 40 lat. Jednak fakt tego wspaniałego uzdrowienia uświadomiłam sobie dopiero kilka miesięcy później. Podczas zjazdu, w całym ciele, od czubka głowy, wzdłuż kręgosłupa, aż do nóg doświadczałam niezwykłego przepływu – fontanny bożej siły. Usłyszałam w głowie zdanie: To Zosia cię tu przywiodła! Ten głos poruszył do głębi moje serce. Emocje okazały się tak silne, że ze szczęścia i wzruszenia nie mogłam opanować szlochu. To już nie był zwykły płacz, tylko szloch całego mojego jestestwa. Był nie do opanowania. Czułam, jak ze łzami wypływał mój ból i rozpacz, jak wszystko we mnie emocjonalnie się oczyszcza. Otrzymałam też rozpoznanie, że niektóre kochane istoty przychodzą tutaj, na Ziemię, tylko na chwilę, po to, żeby wykonać jakieś zadanie, pomóc innym, coś im uświadomić lub czegoś ich nauczyć. Teraz jestem bardzo wdzięczna Bogu za narodziny Zosi w mojej rodzinie i za szczęście jakiego doświadczaliśmy przez dwa lata i dwa miesiące z ukochanym aniołkiem.
Do Koła Przyjaciół należę już trzy lata. Systematycznie uczestniczę w spotkaniach wspólnoty, jeżdżę na zjazdy oraz wędrówki górskie. Regularnie przyjmuję bożą siłę. Dzięki stosowaniu nauki Bruno Gröninga otrzymałam wielokrotnie pomoc w różnych sytuacjach życiowych, zarówno na gruncie rodzinnym, jak i zawodowym. Mój ciężko chory kot otrzymał uzdrowienie, gdy weterynarz sugerował już eutanazję, bo nie widział dla niego ratunku. Przeszłam dużą transformację wewnętrzną. Przede wszystkim czuję się bardzo bezpieczna. Uczę się dostrzegać myśli, które mi nie służą i staram się ich nie przyjmować. Przestałam rozmawiać na temat chorób, a także krytykować siebie oraz innych. Ludzi zaczęłam postrzegać jako piękne dusze. Odczuwam jedność z Naturą i wszystkimi żywymi istotami.
Zauważyłam, że nie odczuwam żadnego lęku i niepewności, mam odwagę. Przekonałam się o tym w różnych sytuacjach, na przykład podczas publicznego wypowiadania się nie przeszkadza mi trema. Czuję się pewnie również, gdy załatwiam sprawy urzędowe. W obliczu aktualnie trudnej sytuacji, która ma miejsce w Polsce i na świecie, nie obawiam się już o swoje zdrowie ani przyszłość. Głęboko wierzę w słowa Bruno Gröninga, który twierdził, że myśli ludzi kreują naszą rzeczywistość. W co wierzycie, to macie – zawsze o tym pamiętam.
Moja rodzina i znajomi też spostrzegli zmiany. Usłyszałam od nich, że stałam się bardzo wyciszona i pogodna. Doświadczam teraz życia świadomie, spokojnie i uważnie. Niezwykle trudno wyprowadzić mnie z równowagi, bo spokój, o który proszę Boga, przenika mnie. Jeśli czasem powinie mi się noga, to już nie obwiniam o to siebie i nie krytykuję. W tym nowym życiu wszystko zawdzięczam Bogu Ojcu i nauce Bruno Gröninga. Bardzo dziękuję za te boże dary.
Elżbieta K., 57 lat