Wojciech Sedeńko, wydawca (Stalker Books, wcześniej Solaris), krytyk i popularyzator literatury SF, w rozmowie z Markiem Żelkowskim analizuje, które przewidywania science fiction okazały się trafne, a gdzie fantastyka naukowa zbłądziła. Od laserów i bomb atomowych, przez Internet i AI, aż po zagrożenia etyczne w erze inteligentnych maszyn.
Jak definiujesz science fiction? Co odróżnia ją od innych gatunków fantastycznych?
Wielu teoretyków literatury podejmowało próby definicji SF, właściwie żadna do mnie nie przemawia. Wydaje mi się, że niezwykle trudno jest zdefiniować i określić ramy tego gatunku. Próbowano go nobilitować, podczepiając pod niego utwory z pogranicza, zwłaszcza postmodernizm, a autorzy często byli zdziwieni, że ich zaszufladkowano do SF. Dlatego zdroworozsądkowo fantastyką naukową jest utwór (literacki, filmowy etc.), który sam autor zalicza do science fiction. A klasyczna SF ma dość wąskie ramy tematyczne: kosmos i eksploracja innych światów (kolonizacja, terraformowanie i in.), kontakt z inteligentną, obcą formą życia, podróż w czasie, przewidywanie przyszłości Ziemi i ludzkości rozpatrywanej jako społeczeństwo, cywilizacja. Cała reszta, łącznie z opowieściami paranormalnymi, to już sfera fantasy. Albo wyjęta jest z SF space opera – gatunek i galaktycznych imperiach, starciach flot kosmicznych itp. Taki jest podział na Zachodzie. U nas istnieje nadpojęcie – fantastyka – które do jednego worka wrzuca fantasy, SF, horror, weird, ale to chyba błąd.
Dlaczego Twoim zdaniem science fiction ma duży potencjał przewidywania przyszłości?
Ma taki sam potencjał, jak futurologia, dziedzina wiedzy zajmująca się prognozowaniem przyszłych zdarzeń. I SF, i futurologia miały zarówno trafne prognozy, jak i całkowicie błędne. Przykładowo, zarówno futurolodzy, jak pisarze SF, zakładali pojawienie się głodu na Ziemi (John Brunner, Harry Harrison), tymczasem mamy spore nadwyżki żywności, a liczebność populacji już dawno przekroczyła przewidywania. Problemem jest jej globalna dystrybucja, bo istotnie w wielu krajach występują jej niedostatki.
Uważano, że w XX w. dojdzie do takiego wzrostu końskiego łajna w miastach z powodu ich rozrostu, że będzie sięgało metra – nie przewidziano powstania motoryzacji. Tu fantaści akurat znacznie lepiej prognozowali od futurologów.
Które technologiczne wynalazki zostały najtrafniej przewidziane w klasycznej literaturze science fiction?
Laser, broń atomowa, technologie wojskowe, takie jak niewidzialność dla radarów, łodzie podwodne, czołgi, samoloty, rakiety, daleko idąca automatyzacja tych urządzeń. Oczywiście loty w kosmos – SF zajmowała się nimi już na przełomie XIX i XX w. Także powszechność komputerów, choć finalnie fantastyka naukowa nie przewidziała chipów, kart pamięci i ich miniaturyzacji.
Czy są konkretni autorzy lub dzieła, które uważasz za prorocze w kontekście rozwoju nauki?
Robert A. Heinlein w opowiadaniu Solution Unsatisfactory z 1941 r. przewidział budowę potężnej bomby, za co służby federalne uraczyły go zaproszeniem do siebie i przesłuchaniem. Uznano, że pisarz miał przecieki z Projektu Manhattan. Takich opowiadań i powieści było naprawdę dużo. Things To Come Herberta Georga Wellsa z 1933 r. to właściwie wykaz przyszłych wynalazków, od technik służących wojnie po zwykłe pralki.
Jakie przewidywania okazały się zupełnie chybione? I co to mówi o granicach wyobraźni autorów SF?
Bardzo często, a czynił to już Jules Verne, przyszłe wynalazki w utworach pisarzy science fiction były tylko udoskonalonymi rozwinięciami już istniejących urządzeń. Czasem nowe technologie powstawały długo, rodziły się w bólach, więc fantaści mieli czas na rozwijanie swoich prognoz. Ale gdy coś nowego powstaje nagle i wzrost postępuje wykładniczo… Komputery, jak już powiedziałem, towarzyszyły fantastyce, zanim powstały w rzeczywistości. Początkowo jako kalkulatory do obliczania rozmaitych parametrów, np. orbit, ale potem do zarządzania domem, statkiem kosmicznym, fabryką. Wciąż były to wielkie stacje obliczeniowe. I tu nagle pojawił się Internet, możliwość natychmiastowego komunikowania się pomiędzy komputerami. Łącza wymagały coraz większych pamięci i rozwój poszedł w stronę miniaturyzacji. A kiedy to nastąpiło, bardzo szybko pojawiły się telefony komórkowe. Tych SF w ogóle nie przewidziała. A już na pewno rewolucji, jaką te małe urządzenia wywołały, powodując, że nosimy w kieszeni łącze do całego świata – informacji, urzędów, komunikacji, edukacji itd. Tu, mogę jasno powiedzieć, science fiction zabrakło wyobraźni. Internet był w książkach z lat 80. ub.w., jednak prace nad nim (a dokładniej nad siecią łączącą różne komputery, co miało wpłynąć na moce obliczeniowe – trwały już w latach 60. i 70.ub.w., sama przestrzeń powstała w 1985 r., natomiast trzy lata później pierwszy wirus Morris Worm. A słynny Neuromancer Williama Gibsona (którą to powieść, biblię cyberpunku, autor napisał na maszynie, bo nie miał komputera) wydano w 1984 r.
Nietrafione były też prognozy dotyczące automatyzacji oraz robotyki – androidy i roboty są wciąż w powijakach, a te samouczące to daleki śpiew. Istnieją już porządne korelacje kamera-analiza-reakcja, ale roboty wciąż są niezgrabne, mają problemy z omijaniem przeszkód, o wchodzeniu po schodach nie mówiąc. Jednak postęp cały czas trwa. Wydaje się zresztą, że na tę sferę stawiają głównie Japończycy. Ameryka i Europa skupiły się na automatyzacji fabryk.