Nieznany Świat
Brak wyników
Zobacz wszystkie wyniki

Brak produktów w koszyku.

  • Zaloguj
  • Rejestracja
  • Start
  • W numerze
  • E‑wydanie
  • Artykuły
    • Astrologia
    • Felietony
    • Historia
    • Natura
    • Nauka & Kosmos
    • Newsy
    • PROMOCJA
    • Rozwój duchowy
    • Teorie spiskowe
    • UFO & ET
    • Wywiady
    • Zdrowie
    • Zjawiska PSI
    • Życie po życiu
    • Inne
  • Czytaj NŚ
    • Jak czytać NŚ?
    • O nas
    • Nasi autorzy
    • Kontakt
  • Społeczność
    • Okiem Anny
    • Spotkania NŚ
    • Nagrody NŚ
    • APELE!
    • Bracia Mniejsi
    • Galeria portretów NŚ
    • IN MEMORIAM
  • Polecamy
    • Filmoteka NŚ
    • Lektury NŚ
    • Magiczne podróże
    • Patronaty NŚ
  • Podcasty
    • Dotknięcie Nieznanego (podcast)
    • Lektury NŚ (podcast)
    • Podcasty NŚ (ilustrowane)
  • Video
  • Sklep KGNŚ
  • Kontakt
SUBSKRYPCJA
Nieznany Świat
  • Start
  • W numerze
  • E‑wydanie
  • Artykuły
    • Astrologia
    • Felietony
    • Historia
    • Natura
    • Nauka & Kosmos
    • Newsy
    • PROMOCJA
    • Rozwój duchowy
    • Teorie spiskowe
    • UFO & ET
    • Wywiady
    • Zdrowie
    • Zjawiska PSI
    • Życie po życiu
    • Inne
  • Czytaj NŚ
    • Jak czytać NŚ?
    • O nas
    • Nasi autorzy
    • Kontakt
  • Społeczność
    • Okiem Anny
    • Spotkania NŚ
    • Nagrody NŚ
    • APELE!
    • Bracia Mniejsi
    • Galeria portretów NŚ
    • IN MEMORIAM
  • Polecamy
    • Filmoteka NŚ
    • Lektury NŚ
    • Magiczne podróże
    • Patronaty NŚ
  • Podcasty
    • Dotknięcie Nieznanego (podcast)
    • Lektury NŚ (podcast)
    • Podcasty NŚ (ilustrowane)
  • Video
  • Sklep KGNŚ
  • Kontakt
Brak wyników
Zobacz wszystkie wyniki
Nieznany Świat
Brak wyników
Zobacz wszystkie wyniki
Start Artykuły Wywiady

Fiedlerowie: podróże i Muzeum

Nagroda Honorowa NŚ im. Marka Rymuszko za 2025 rok

Autor: Marek Żelkowski
21 listopada 2025
Przeczytasz w 23 min.
0 0
0
Arkady Radosław Fiedler i Marek Fiedler. Fot. Marek Żelkowski

Arkady Radosław Fiedler i Marek Fiedler. Fot. Marek Żelkowski

Z Arkadym Radosławem Fiedlerem oraz Markiem Fiedlerem – synami podróżnika i pisarza, którego książki przez dziesięciolecia rozbudzały wyobraźnię Polaków – spotkał się Marek Żelkowski. W Muzeum Arkadego Fiedlera w Puszczykowie, pośród pamiątek z dalekich wypraw i w aurze rodzinnej tradycji, toczyła się rozmowa o podróżach bliskich i odległych, o niezwykłości świata, o pamięci, a także o dziedzictwie, które pozostaje wciąż żywe i pulsujące

Jesteście Panowie opiekunami spuścizny Arkadego Fiedlera. Dzięki wam i waszym rodzinom funkcjonuje Muzeum jego imienia oraz Ogród Kultur i Tolerancji. Czy to dziedzictwo jest źródłem inspiracji, rodzinną tożsamością, czy raczej zobowiązaniem wobec społeczeństwa i historii? A może czujecie Panowie tu, w Puszczykowie, tajemniczego ducha miejsca, który was prowadzi lub inspiruje?

Marek Fie­dler: – Wszyst­ko zaczę­ło się jesz­cze za życia ojca. Muzeum powsta­ło 51 lat temu. Do dziś prze­cho­wu­je ory­gi­nal­ne pamiąt­ki przy­wo­żo­ne z całe­go świa­ta przez auto­ra Dywi­zjo­nu 303, a potem tak­że przez nas – synów i wnu­ków Arka­de­go. To Muzeum – pra­cow­nia lite­rac­ka – pomy­śla­ne jako żywa, twór­cza prze­strzeń, nowe poko­le­nia uczy­ni­ły muzeum rodzin­nym, bo każ­dy z nas wno­si tu coś swo­je­go, ale zawsze będzie nosić imię Arkadego.

Eks­po­na­ty poka­zu­ją, jak bar­dzo zmie­nił się świat, zwłasz­cza w ostat­nich dwu­dzie­stu latach. Ojciec kochał moty­le – napi­sał o nich książ­kę Moty­le mego życia. W zbio­rach Muzeum zacho­wa­ły się m.in. gablot­ki z moty­la­mi Mor­pho z Ama­zo­nii, któ­re są pięk­ne, nie­bie­skie, z opa­li­zu­ją­cy­mi skrzy­dła­mi. Dwa­dzie­ścia, trzy­dzie­ści lat temu moż­na było je przy­wo­zić do Euro­py, dziś taki czyn mógł­by skoń­czyć się wię­zie­niem, co nie­mal przy­da­rzy­ło się nasze­mu zna­jo­me­mu. Mamy też zdję­cie z 1970 r. – ojciec pozu­je na tle Machu Pic­chu, wśród ruin, zupeł­nie sam. Kie­dy ja odwie­dzi­łem to miej­sce trzy­dzie­ści lat póź­niej, ota­czał mnie tłum tury­stów. Tak nie­sa­mo­wi­cie zmie­nia się świat.

PRZECZYTAJ TAKŻE

Piotr Witold Lech. Fot. archiwum P. W. Lecha

Literatura jako droga do wewnętrznego kosmosu

Fot. za: churchofsatan.com

Czarny Papież bez cenzury

Arka­dy Rado­sław Fie­dler: Myślę, że my tego ducha miej­sca two­rzy­my – kolej­ne poko­le­nia, w tym nasze dzie­ci i wnu­ki. Muzeum jest osią całe­go rodzin­ne­go życia. Wszyst­kie podró­że zaczy­na­ją się tutaj i tu też wra­ca­my, przy­wo­żąc pamiąt­ki, zdję­cia, fil­my oraz wra­że­nia, któ­re tra­fia­ją do naszych ksią­żek podróż­ni­czych. Dziś pię­ciu Fie­dle­rów pisze książ­ki – zaczę­ło się od ojca, patro­na Muzeum, potem Marek, ja, a teraz tak­że nasi syno­wie. Rodzi­na nadal podró­żu­je i two­rzy, a to Muzeum nie­ja­ko nas do tego zobo­wią­zu­je – nobles­se obli­ge – cho­ciaż robi­my to z przy­jem­no­ścią. Pod pokła­dem sto­ją­cej w ogro­dzie repli­ki stat­ku Kolum­ba San­ta Maria moż­na obej­rzeć kolek­cję foto­gra­fii z ubie­gło­rocz­nej wypra­wy do Bot­swa­ny, część z nich tra­fi wkrót­ce do nowej książki.

Goście czę­sto mówią, że u nas jest przy­jem­nie, nie­co­dzien­nie. To efekt rodzin­nej opie­ki nad tym miej­scem. Opro­wa­dza­my sami, bez zewnętrz­nych prze­wod­ni­ków. Czę­sto żar­tu­ję, że jeste­śmy tro­chę jak eks­po­na­ty, bo miesz­ka­my w Muzeum, ale wła­śnie to budu­je ducha tego miejsca.

Ogród Kul­tur i Tole­ran­cji począt­ko­wo nie nosił tej nazwy. Muzeum dzia­ła­ło już od lat, gdy w ogro­dzie zaczę­ły poja­wiać się posą­gi, rzeź­by i monu­men­ty, czę­sto w ska­li 1:1, a gdy nie było to moż­li­we, w pomniej­sze­niu. Wszyst­kie odwo­ły­wa­ły się do daw­nych, czę­sto już nie­ist­nie­ją­cych kul­tur. Pewien zaprzy­jaź­nio­ny dzien­ni­karz nazwał ogród ogro­dem kul­tur, a my doda­li­śmy tole­ran­cję, bo kul­tu­ry w naszym ogro­dzie spo­ty­ka­ją się i uzu­peł­nia­ją, zamiast się kłó­cić. Duch tego miej­sca two­rzy­my jed­nak my – cała rodzi­na, bez wyjątku.

Kopia moai – posągu z Wyspy Wielkanocnej waży kilkadziesiąt ton. Fot. Marek Żelkowski
Kopia moai – posą­gu z Wyspy Wiel­ka­noc­nej waży kil­ka­dzie­siąt ton. Fot. Marek Żelkowski

MF: – Nasz Ogród Kul­tur i Tole­ran­cji powsta­wał głów­nie po śmier­ci ojca. Podró­żu­jąc po świe­cie, spo­ty­ka­li­śmy nie­zwy­kłe obiek­ty i rzeź­by, któ­re foto­gra­fo­wa­li­śmy i mie­rzy­li­śmy. Dzię­ki przy­ja­cio­łom, takim jak rzeź­biarz Zyg­munt Konar­ski, odtwa­rza­li­śmy je w ogro­dzie. Tak powsta­ła m.in. rzeź­ba wodza z pre­rii ame­ry­kań­skich XIX w. – posta­ci tra­gicz­nej, zamor­do­wa­nej przez Ame­ry­ka­nów. Kie­dy sta­nę­ła przed wej­ściem, pomy­śle­li­śmy, że trze­ba też napi­sać o nim książ­kę. Póź­niej Zyg­munt wyrzeź­bił moai z Wyspy Wiel­ka­noc­nej – sze­ścio­me­tro­we­go olbrzy­ma ważą­ce­go kil­ka­dzie­siąt ton. To zain­spi­ro­wa­ło nas do podró­ży na koniec świa­ta i napi­sa­nia kolej­nej książ­ki. Ogród żyje i roz­wi­ja się, inspi­ru­jąc gości, ale też nas samych, i o to wła­śnie chodzi.

ARF: – Marek z synem, rów­nież Mar­kiem, odwie­dzi­li Lon­dyn śla­da­mi Dywi­zjo­nu 303. Po powro­cie, przy rodzin­nym sto­le, naro­dził się pomysł, by pójść krok dalej – tak powstał model myśliw­ca Haw­ker Hur­ri­ca­ne w ska­li 1:1. W Muzeum zor­ga­ni­zo­wa­li­śmy też salę poświę­co­ną Dywi­zjo­no­wi 303, gdzie moż­na oglą­dać wyko­na­ne przez ojca foto­gra­fie pilo­tów. Model Hur­ri­ca­ne ma też swo­ją fil­mo­wą histo­rię: kil­ka lat temu wypo­ży­czo­no go do pol­skie­go fil­mu o Dywi­zjo­nie 303, inspi­ro­wa­ne­go książ­ką ojca. Po zakoń­cze­niu zdjęć wró­cił do nas i znów stoi w Ogrodzie.

Dom, w którym Panowie dorastali, był inny niż wszystkie. Jak wpłynęło to na wasze dzieciństwo i jakie wartości oraz spojrzenie na świat wynieśliście, dorastając w rodzinie podróżnika?

ARF: – Od małe­go dora­sta­li­śmy w nie­zwy­kłej atmos­fe­rze, atmos­fe­rze podró­ży. Ojciec przy­go­to­wy­wał się do wypraw przez wie­le mie­się­cy – pozna­wał kraj, pla­no­wał tra­sę, zgłę­biał szcze­gó­ły. Potem wyjeż­dżał na wie­le tygo­dni, wra­cał, dzie­lił się opo­wie­ścia­mi z rodzi­ną, a póź­niej pisał książ­kę. Cza­sa­mi czy­tał nam frag­men­ty na bie­żą­co. Moż­na powie­dzieć, że nie­mal uczest­ni­czy­li­śmy w każ­dym eta­pie jego pra­cy. Dla nas było to zupeł­nie natu­ral­ne. To było nasze codzien­ne domo­we śro­do­wi­sko, peł­ne pasji i egzo­ty­ki. Ojciec opo­wia­dał, pisał, a my w tym uczest­ni­czy­li­śmy. Kocha­li­śmy tę aurę podró­ży, w niej dora­sta­li­śmy, chło­nąc ją jak powietrze.

MF: – Ojciec czę­sto powta­rzał, że war­to mieć marze­nia – dla nie­go było to bar­dzo waż­ne. Już jako dzie­się­cio­la­tek zako­chał się w dębach roga­liń­skich i lasach pusz­czy­kow­skich, a spa­ce­ry z ojcem Anto­nim ukształ­to­wa­ły jego miłość do przy­ro­dy. Wte­dy zaczął marzyć o naj­słyn­niej­szym lesie świa­ta – Pusz­czy Ama­zoń­skiej. Od tych dzie­cię­cych marzeń wszyst­ko się zaczęło.

Wódz i szaman plemienia Siuksów – Siedzący Byk. Fot. Marek Żelkowski
Wódz i sza­man ple­mie­nia Siuk­sów – Sie­dzą­cy Byk. Fot. Marek Żelkowski

Nie cho­dzi­ło tyl­ko o nie, ale też o ich reali­za­cję. Ojciec finan­so­wał wypra­wy hono­ra­ria­mi z ksią­żek, a te podró­że i marze­nia były fun­da­men­tem powsta­nia Muzeum. Marze­nia prze­nio­sły się tak­że na nas, inspi­ru­jąc do wła­snych odkryć. Nasze pierw­sze o podró­żach poja­wi­ły się, gdy ojciec wró­cił z Indo­chin ze skrzy­nia­mi peł­ny­mi nie­zwy­kłych przed­mio­tów i opo­wie­ścia­mi o egzo­ty­ce, przy­go­dach i trudnościach.

Dziś sta­ra­my się tę atmos­fe­rę prze­nieść do Muzeum. Moja żona Kry­sty­na wpro­wa­dzi­ła do nie­któ­rych pomiesz­czeń zapach Pusz­czy Ama­zoń­skiej – aro­mat przy­go­dy i egzo­ty­ki. Goście wcho­dzą, czu­ją go i natych­miast rodzą się marze­nia, a wyobraź­nia zaczy­na działać.

ARF: – Moje marze­nie o podró­żach poja­wi­ło się dosyć póź­no, w wie­ku 23 lat, kie­dy poje­cha­łem z ojcem na dwu­mie­sięcz­ną wypra­wę po Sybe­rii. To była nie­zwy­kła let­nia przy­go­da. W jej trak­cie pisa­li­śmy listy do Gaze­ty Poznań­skiej – ja swo­je, ojciec swo­je – i świet­nie się one uzu­peł­nia­ły, cie­sząc się dużym powo­dze­niem. Podróż dała mi szan­sę obser­wo­wa­nia, jak ojciec, już wte­dy zna­ny pisarz i podróż­nik, funk­cjo­nu­je w tere­nie. Było dla mnie waż­ne, że pozo­sta­wał natu­ral­ny, nigdy się nie wywyż­szał. Zawsze miał przy sobie notes i zapi­sy­wał wra­że­nia na bie­żą­co. Tego wła­śnie się nauczy­łem: od tam­tej pory w każ­dej podró­ży mam notat­nik oraz dłu­go­pis, by zapi­sy­wać naj­waż­niej­sze obser­wa­cje. Wiem, że po powro­cie sta­ną się pod­sta­wą książ­ki, a bez nota­tek łatwo było­by o wie­lu spra­wach zapomnieć.

MF: – Z ojcem dwu­krot­nie podró­żo­wa­li­śmy do Kana­dy i powsta­ły wte­dy nasze wspól­ne książ­ki o India­nach kana­dyj­skich. Pisa­li­śmy roz­dzia­ły osob­no, a potem je oma­wia­li­śmy i popra­wia­li­śmy, aby całość była spój­na. To było dla mnie nie­zwy­kłe doświad­cze­nie, mogłem korzy­stać z jego wie­dzy i two­rzyć razem z nim. Ojciec zawsze naj­le­piej czuł się w lesie, wśród przy­ro­dy. Pod­czas ostat­niej wypra­wy miał już ponad osiem­dzie­siąt lat. Odwie­dzi­li­śmy Indian Algon­ki­nów, dale­ko na pół­no­cy, gdzie są tyl­ko lasy i jezio­ra. Zabra­li nas łód­ką w głu­szę i zosta­wi­li na tydzień, żeby­śmy mogli pobyć sami w dzi­kim miej­scu. Pomi­mo wie­ku, ojciec był tam pełen ener­gii i rado­ści z przy­go­dy. Z tej podró­ży powsta­ły nasze książ­ki Indiań­ski Napo­le­on Gór Ska­li­stych i Ród Indian Algon­ki­nów. Dla mnie były to nie­za­po­mnia­ne prze­ży­cia – mogłem dzie­lić pasję ojca do podró­ży i pisania.

Polscy piloci w bitwie o Anglię walczyli na samolotach Hawker Hurricane (dywizjony 302 i 303). Na zdjęciu kopia takiego myśliwca w skali 1:1. Fot. Marek Żelkowski
Pol­scy pilo­ci w bitwie o Anglię wal­czy­li na samo­lo­tach Haw­ker Hur­ri­ca­ne (dywi­zjo­ny 302 i 303). Na zdję­ciu kopia takie­go myśliw­ca w ska­li 1:1. Fot. Marek Żelkowski

ARF: – W 1979 r. odby­łem z ojcem tzw. rejs okręż­ny pol­skim stat­kiem do Ame­ry­ki Połu­dnio­wej. Przez ponad trzy mie­sią­ce odwie­dza­li­śmy róż­ne por­ty i mogli­śmy scho­dzić na ląd, odkry­wa­jąc kon­ty­nent. W Wene­zu­eli, gdzie sta­tek stał kil­ka dni, opro­wa­dzał nas Polak z Cara­cas. Zwie­dza­jąc duży park, przy oczku wod­nym zoba­czy­li­śmy kopię XV/XVI-wiecz­nej kara­we­li. Zro­bi­ła na mnie ogrom­ne wra­że­nie i pomy­śla­łem wte­dy, jak wspa­nia­le było­by mieć coś takie­go w naszym ogro­dzie. To było w 1979 r. Marze­nie doj­rze­wa­ło lata­mi, aż zaczę­ło się speł­niać w 2004 r. Dziś w Ogro­dzie Kul­tur i Tole­ran­cji stoi San­ta Maria, sta­tek Krzysz­to­fa Kolum­ba w ska­li 1:1, zbu­do­wa­ny przez naszych przy­ja­ciół i pasjo­na­tów Jana Brom­skie­go oraz Kazi­mie­rza Jagieł­łę. Tak wła­śnie nasze podró­że, przy­go­dy i obser­wa­cje prze­kła­da­ją się na kształt Muzeum i nada­ją mu charakter.

Czy pamiętają Panowie moment, kiedy, jeszcze za życia ojca, zapadła decyzja o powstaniu Muzeum? Jak doszło do tego, że dom zamienił się w miejsce otwarte dostępne dla zwiedzających?

MF: – To było przy obie­dzie, sie­dzie­li­śmy całą rodzi­ną, a ojciec chy­ba rzu­cił tę myśl. Ze swo­ich podró­ży czę­sto przy­wo­ził cie­ka­we eks­po­na­ty, któ­re naj­czę­ściej tra­fia­ły na strych. Ludzie inte­re­so­wa­li się nie tyl­ko tym, co Arka­dy zoba­czył, ale też tym, co przy­wiózł z dale­kich wypraw. I zapew­ne pod wpły­wem ich pytań ojciec wpadł na pomysł, aby ścią­gnąć te rze­czy ze stry­chu i stwo­rzyć sta­łą wysta­wę. Cała rodzi­na od razu się zapa­li­ła do tego pro­jek­tu. Wszyst­ko zaczę­ło się zatem tro­chę na zamó­wie­nie gości.

Wódz Siuksów Szalony Koń. Fot. Marek Żelkowski
Wódz Siuk­sów Sza­lo­ny Koń. Fot. Marek Żelkowski

Począ­tek Muzeum przy­padł na sty­czeń 1974 r. Zapro­si­li­śmy wte­dy kil­ku gości, wszy­scy byli­śmy spię­ci, może naj­bar­dziej ojciec. Oba­wiał się, jak ten pomysł zosta­nie ode­bra­ny. Ale spodo­ba­ło się! Jed­nak w tam­tych cza­sach pry­wat­ne muzea nie ist­nia­ły! Na szczę­ście dyrek­tor woje­wódz­kie­go wydzia­łu kul­tu­ry Maciej Fraj­tak wpadł na pomysł, aby Muzeum funk­cjo­no­wa­ło jako filia miej­skiej biblio­te­ki. To był czło­wiek o otwar­tym umy­śle i dobrej woli. Dzię­ki nie­mu uda­ło się stwo­rzyć pla­ców­kę, któ­ra nie do koń­ca wpi­sy­wa­ła się w ówcze­sny ustrój. Od same­go począt­ku Muzeum cie­szy­ło się dużym powo­dze­niem. Goście mówi­li, że to jak­by okno na świat. W latach 70. ub. w Pol­ska zaczy­na­ła się otwie­rać, ale gra­ni­ce cią­gle pozo­sta­wa­ły moc­no przy­mknię­te, więc dla odwie­dza­ją­cych Muzeum było to napraw­dę wyjąt­ko­we miejsce.

ARF: – Tak jak powie­dział Marek, zaczę­li­śmy w stycz­niu – ofi­cjal­ne otwar­cie odby­ło się dzień po Nowym Roku. Przy­go­to­wa­nia trwa­ły pra­wie cały 1973 r., a ogrom­ną rolę w ich orga­ni­za­cji ode­grał nasz świę­tej pamię­ci przy­ja­ciel Zyg­munt Konar­ski. To on zadbał o wizu­al­ne usta­wie­nie eks­po­na­tów, poka­zał je w cie­ka­wy spo­sób i stwo­rzył m.in. kopię tote­mu z zachod­niej Kana­dy. Bez jego arty­stycz­nej wizji reali­za­cja Muzeum była­by znacz­nie trudniejsza.

MF: – Duże wspar­cie otrzy­ma­li­śmy też od moje­go teścia, Felik­sa Skrzyp­cza­ka. Dom, w któ­rym mie­ści się Muzeum, był przed­wo­jen­ną cha­łu­pą, kupio­ną przez ojca w 1946 r. i moc­no nad­gry­zio­ną zębem cza­su. Teść, będąc budow­lań­cem, wło­żył wie­le pra­cy w odświe­że­nie domu, dzię­ki cze­mu Muzeum mogło zostać otwarte.

Muzeum i Ogród Tolerancji funkcjonują w tradycyjnej formule, bez multimedialnych bajerów, a mimo to cieszą się dużym zainteresowaniem i uznaniem odwiedzających. Co sprawia, że taka forma nadal działa i przyciąga tak wiele osób?

MF: – Zasta­na­wia­li­śmy się nad wpro­wa­dze­niem więk­szej licz­by ekra­nów, ale mło­dzi ludzie i tak są prze­sy­ce­ni elek­tro­ni­ką. Dla­te­go chce­my dawać im coś inne­go. Mamy tyl­ko jeden ekran – w sali Dywi­zjo­nu 303, gdzie poka­zu­je­my zdję­cia, fil­my i opo­wia­da­my o lot­ni­kach. To wystar­cza, bo sta­wia­my na auten­tycz­ne doświadczenie.

Naj­czę­ściej odwie­dza nas mło­dzież szkol­na, któ­ra reagu­je entu­zja­stycz­nie wła­śnie dla­te­go, że znaj­du­je tu coś inne­go niż codzien­na elek­tro­ni­ka. Zda­rza się też, że ktoś był u nas jako uczeń, póź­niej wró­cił z dziec­kiem, a dziś przy­wo­zi wnu­ka. Wie­lu pod­kre­śla, iż za każ­dym razem odkry­wa­ją coś nowe­go. Muzeum przez lata bar­dzo się roz­wi­nę­ło, ale nawet za życia ojca zwie­dza­ją­cy mówi­li: – Prze­oczy­łem to wcze­śniej, a teraz zoba­czy­łem.

ARF: – Tak potwier­dzam. Ta poko­le­nio­wość doty­czy nie tyl­ko naszej rodzi­ny, ale też gości – do Muzeum regu­lar­nie przy­jeż­dża­ją kolej­ne gene­ra­cje. To zja­wi­sko wręcz cha­rak­te­ry­stycz­ne dla tego miej­sca. Pla­ców­ka dzia­ła już ponad pół wie­ku, ale wciąż jest in sta­tu nascen­di – roz­wi­ja się, cią­gle coś nowe­go doda­je­my. Ogród ma pra­wie pół hek­ta­ra, więc znaj­dzie się miej­sce na kolej­ne pomy­sły. Dba­my, aby Muzeum nie zasty­ga­ło w prze­szło­ści, ale żyło, reago­wa­ło na świat i nasze podróże.

Santa Maria, kopia statku Krzysztofa Kolumba, wykonana skali 1:1. Fot. Marek Żelkowski
San­ta Maria, kopia stat­ku Krzysz­to­fa Kolum­ba, wyko­na­na ska­li 1:1. Fot. Marek Żelkowski

Ogród Tolerancji odwołuje się do idei otwartości na inne kultury. Czym dla Panów jest owa otwartość, co oznacza i dlaczego jest tak ważna?

MF: – Każ­da kul­tu­ra wno­si coś war­to­ścio­we­go do dzie­dzic­twa ludz­ko­ści. Jeśli zacznie­my je zwal­czać, obró­ci się to prze­ciw­ko nam, dla­te­go trze­ba uczyć się tole­ran­cji wobec innych tra­dy­cji i spoj­rzeń. Ojciec miał nie­zwy­kłą umie­jęt­ność roz­ma­wia­nia z ludź­mi innych kul­tur. Pamię­tam sytu­ację u Indian: spo­tka­li­śmy star­sze mał­żeń­stwo z doro­słym synem, któ­ry – pod­pi­ty – wziął nas za Jan­ke­sów i sądził, że chce­my go sfo­to­gra­fo­wać jako pija­ne­go India­ni­na. Chwy­cił nóż i tań­czył, gro­żąc, że pode­rżnie nam gar­dła. Ojciec spo­koj­nie zapy­tał: A jak ty masz na imię? Cochi­se – padła odpo­wiedź. Wte­dy ojciec odrzekł: To wspa­nia­łe imię, tak nazy­wał się wiel­ki wódz Apa­czów. Mam nadzie­ję, że i ty będziesz rów­nie wiel­ki. Chło­pak spu­ścił wzrok, odło­żył nóż i uspo­ko­ił się. To była lek­cja sza­cun­ku i poka­za­nie, że przy­je­cha­li­śmy nie kpić ani oce­niać, lecz słu­chać i rozu­mieć. Dzię­ki takiej posta­wie ojciec mógł pisać swo­je książ­ki, a potem my nasze. Dzię­ki temu powsta­ło tak­że Muzeum i Ogród Kul­tur i Tole­ran­cji. Świat jest wie­lo­kul­tu­ro­wy i trze­ba to z sza­cun­kiem przy­jąć, zamiast zaprze­czać oczywistości.

ARF: – Wró­cę jesz­cze do pierw­szej podró­ży z ojcem. Ta wypra­wa odby­ła się w cza­sach głę­bo­kiej komu­ny – poje­cha­li­śmy na Sybe­rię. Była zupeł­nie inna niż Moskwa: tam domi­no­wa­ła ofi­cjal­na kul­tu­ra i komu­ni­stycz­na otocz­ka, a na Sybe­rii ludzie żyli swo­bod­niej, zwy­czaj­nie, mie­li nawet wła­sne kara­bi­ny, co w sto­li­cy było oczy­wi­ście nie do pomyślenia.

Indiański totem. Fot. Marek Żelkowski
Indiań­ski totem. Fot. Marek Żelkowski

W jed­nej z wio­sek w taj­dze odkry­li­śmy nie­zwy­kłą rzecz: w biblio­te­ce sta­ły zaczy­ta­ne, pod­nisz­czo­ne książ­ki ojca, tłu­ma­czo­ne na rosyj­ski. Biblio­te­kar­ki mówi­ły, że ludzie są spra­gnie­ni innej kul­tu­ry i inne­go spoj­rze­nia na świat, bo w zamknię­tym kra­ju tęsk­no­ta za zewnętrz­no­ścią była ogrom­na. Książ­ki ojca wpusz­cza­ły odro­bi­nę świa­tła z zewnątrz. To moc­no nas poru­szy­ło i poka­za­ło, jak waż­na jest potrze­ba otwartości.

Rosja­nie wyda­wa­li te książ­ki maso­wo, oczy­wi­ście bez hono­ra­riów, bo nie nale­że­li do mię­dzy­na­ro­do­wych kon­wen­cji. Ojciec wie­dział o tym, choć chy­ba nie zda­wał sobie spra­wy, jak bar­dzo były cenio­ne w Związ­ku Radziec­kim. To było dla nie­go nie­zwy­kle budu­ją­ce doświad­cze­nie – zoba­czyć, że książ­ki mogą otwie­rać ludziom okno na więk­szy świat, nawet w zamknię­tym sys­te­mie. Kie­dyś dotar­ła też do nas wia­do­mość, że w ZSRR ist­nia­ła szko­ła im. Arka­de­go Fie­dle­ra, o któ­rej ojciec nie miał pojęcia.

Z książek Arkadego Fiedlera widać wyraźnie, że podróż to coś więcej niż samo przemieszczanie się z miejsca na miejsce. To sposób poznawania świata i zdobywania doświadczeń. A czym dla Panów jest podróż?

ARF: – Myślę, że czymś bar­dzo podob­nym. Wycho­wy­wa­li­śmy się w duchu podróż­ni­czym i moc­no w to wie­rzy­my: podróż to nie zwy­kła tury­sty­ka dla same­go wyjaz­du, lecz odkry­wa­nie cze­goś nowe­go. Muzeum nas inspi­ru­je, ale przede wszyst­kim trak­tu­je­my wypra­wy jako poszu­ki­wa­nie – w każ­dym z nas jest tro­chę Kolum­ba: nawet w miej­scach zna­nych szu­ka­my wła­snych odkryć. Pisząc książ­ki, sta­ra­my się oddać wier­nie cha­rak­ter miejsc, ludzi i kul­tur. To nasza pasja i spo­sób życia. Marek wspo­mi­nał śp. Zyg­mun­ta Konar­skie­go, pasjo­na­ta, któ­ry stwo­rzył wie­le rzeźb i posą­gów w naszym Ogro­dzie Kul­tur i Tole­ran­cji; my też jeste­śmy pasjo­na­ta­mi. Z naszych podró­ży powsta­ją książ­ki, z wypraw synów – fil­my, a teraz to już nawet seria­le. Nie mamy nic prze­ciw­ko zwy­kłej tury­sty­ce, jest waż­na i potrzeb­na, ale my jeź­dzi­my na dłu­żej, aby głę­biej poznać świat i potem prze­ka­zać to naszym gościom w Muzeum oraz czytelnikom.

MF: – Przy­jeż­dża­ją do nas róż­ni goście i nie­raz roz­ma­wia­my. Nie­któ­rzy chwa­lą się: Zwie­dzi­łem 200 państw, może 220. Słu­cham ich oczy­wi­ście z sza­cun­kiem, ale cza­sem myślę sobie: Może gdy­byś poje­chał do jed­ne­go kra­ju i napraw­dę go poznał, było­by pięk­niej? Tak dzia­ła tury­sty­ka – im wię­cej, tym lepiej. Ale w naszym przy­pad­ku nie o to chodzi.

Cztery twarze zwrócone w różne strony świata, Światowid. Fot. Marek Żelkowski
Czte­ry twa­rze zwró­co­ne w róż­ne stro­ny świa­ta, Świa­to­wid. Fot. Marek Żelkowski

Ojciec poje­chał kie­dyś na Mada­ga­skar. We wsi Ambi­na­ni­te­lo spę­dził wie­le mie­się­cy. Poznał ludzi, ich życie, zwy­cza­je. Wła­ści­wie miał tam coś w rodza­ju chwi­lo­wej rodzi­ny. Dzię­ki temu jego rela­cje były głęb­sze, a opi­sy cie­kaw­sze. Gdy­by tyl­ko zali­czał kolej­ne wido­ki i wra­że­nia, nic by z tego nie wyszło. My tę lek­cję dobrze przy­swo­ili­śmy i nie wyobra­ża­my sobie podró­ży, któ­re pole­ga­ły­by jedy­nie na odha­cza­niu miejsc. To po pro­stu nie mia­ło­by sensu.

ARF: – Bar­dzo czę­sto powta­rzam gościom Muzeum, że jed­ne­go życia nie star­czy, aby napraw­dę głę­bo­ko poznać nasz kraj. Dla­te­go, kie­dy wyjeż­dża­my, nie jedzie­my na tydzień czy dwa, ale na dłu­żej, by nasiąk­nąć miej­scem, mieć wie­le oka­zji do spo­tkań z ludź­mi i przy­ro­dą. Dziś wszyst­ko dzie­je się w pośpie­chu, a my chce­my, by czas pły­nął wol­niej – wte­dy wię­cej prze­ży­wa­my, uczy­my się i zysku­je­my. Do podró­ży przy­go­to­wu­je­my się mie­sią­ca­mi: czy­ta­my, szu­ka­my kon­tak­tów. To nigdy nie jest decy­zja pod­ję­ta nagle, tyl­ko doj­rze­wa­ją­ca przez dłu­gi czas.

W ogrodzie otaczającym dawny dom Arkadego Fiedlera znajduje się wiele kopii rzeźb z różnych stron świata. Jak Panowie je dobierają? Jakie kryteria decydują o tym, że dany posąg się pojawia, a inny nie?

MF: – Tak napraw­dę to zale­ży od tego, co nas fascy­nu­je. Jeśli jakaś kul­tu­ra nas ocza­ru­je, chce­my wpro­wa­dzić do ogro­du dzie­ło z niej pocho­dzą­ce. Na przy­kład Arka­de­go zafa­scy­no­wał kie­dyś sta­tek z daw­nych wie­ków i tak poja­wi­ła się San­ta Maria. Inte­re­so­wa­ła nas tak­że wal­ka Pola­ków w Anglii w dywi­zjo­nie myśliw­skim, więc posta­no­wi­li­śmy odtwo­rzyć ich głów­ną broń, czy­li Hur­ri­ca­na.

Pierw­sza rzeź­ba, któ­ra powsta­ła, to był totem Indian Kwa­kiutl. Ludy Ame­ry­ki fascy­no­wa­ły nasze­go ojca, ale rów­nież nas. Napi­sa­łem książ­ki o wiel­kich wodzach: Sza­lo­nym Koniu i Sie­dzą­cym Byku. Świat Indian nas urzekł i to widać w Ogro­dzie Kul­tur i Tolerancji.

ARF: – Posąg Świa­to­wi­da nie koja­rzy się z żad­ną dale­ką wypra­wą, ale dzia­ła na moją wyobraź­nię. Czte­ry twa­rze zwró­co­ne w róż­ne stro­ny świa­ta, daw­na kul­tu­ra Sło­wian… Przez wie­le lat myśla­łem, że war­to było­by go umie­ścić w naszym Ogro­dzie Kul­tur i Tole­ran­cji. I ta myśl w koń­cu doj­rza­ła. Uda­ło się ją zre­ali­zo­wać. To poka­zu­je, że eks­po­no­wa­ne rzeź­by nie są dzie­łem przy­pad­ku. One wyni­ka­ją z fascy­na­cji, ze spraw, któ­re nas głę­bo­ko poru­szy­ły czy zainspirowały.

Wielu odwiedzających mówi o tym miejscu w Puszczykowie jako o magicznej przestrzeni. Co, według panów, tworzy tę magię – układ ogrodu, dobór eksponatów, czy może coś jeszcze? A może sami doświadczyli panowie tutaj czegoś naprawdę niezwykłego?

ARF: – To nie my nazwa­li­śmy nasz ogród magicz­nym. To goście bar­dzo czę­sto tak o nim mówią. Przy­jeż­dża­ją z róż­nych stron Pol­ski i powta­rza­ją, że to miej­sce ma w sobie coś wyjąt­ko­we­go. Myślę, że skła­da się na to kil­ka rze­czy. Po pierw­sze, Muzeum jest rodzin­ne – pro­wa­dzi­my je od poko­leń, bez gwał­tow­nych zmian czy zry­wów. Po dru­gie, sam Ogród Kul­tur i Tole­ran­cji – wiel­kie posą­gi, zie­leń, kwia­ty, brak moni­to­rów – two­rzy atmos­fe­rę spo­ko­ju oraz bli­sko­ści z natu­rą. Może wła­śnie dla­te­go, że świat wokół bywa trud­ny, pełen napięć, tutaj odwie­dza­ją­cy odnaj­du­ją azyl, miej­sce spo­koj­ne, przy­ja­zne, apolityczne.

MF: – Cza­sem zda­rza­ją się zabaw­ne sytu­acje, bo wie­lu gości myśli, że rzeź­by w ogro­dzie zosta­ły przy­wie­zio­ne z dale­kich podró­ży. W sta­rym domu są auten­tycz­ne eks­po­na­ty, przy­wo­żo­ne przez nasze­go ojca i przez nas. Nato­miast te ogro­do­we rzeź­by to już zupeł­nie coś inne­go. Dziś nie dało­by się ich, ot tak, wywieźć, i dobrze, bo powin­ny zostać tam, gdzie powsta­ły. My poszli­śmy inną dro­gą. Dzię­ki Zyg­mun­to­wi Konar­skie­mu, zafa­scy­no­wa­ne­mu sztu­ką innych kul­tur, zdo­by­wa­li­śmy doku­men­ta­cję i na jej pod­sta­wie two­rzo­ne były kopie. My nicze­go nie krad­nie­my, nie wywo­zi­my. Sza­nu­je­my wszyst­kie kul­tu­ry. Chce­my je poka­zy­wać i przy­bli­żać, ale nigdy zawłaszczać.

Dom Arkadego Fiedlera oraz otaczający go ogród stały się ważnym miejscem na mapie podróżników z Polski i ze świata, często odwiedzanym i pełnym ciekawych spotkań.

ARF: – To praw­da. Od wie­lu lat orga­ni­zu­je­my kon­kurs: Nagro­da Arka­de­go Fie­dle­ra – Bursz­ty­no­wy Motyl na naj­lep­szą pol­ską książ­kę podróż­ni­czą. Co roku odby­wa się jego kolej­na edy­cja będą­ca efek­tem współ­pra­cy nasze­go Muzeum z Biblio­te­ką Raczyń­skich w Pozna­niu, Mar­szał­kiem Woje­wódz­twa Wiel­ko­pol­skie­go oraz Urzę­dem Mia­sta Puszczykowa.

Kalendarz Azteków, replika kalendarza azteckiego, tzw. Stone of the Sun. Fot. Marek Żelkowski
Kalen­darz Azte­ków, repli­ka kalen­da­rza aztec­kie­go, tzw. Sto­ne of the Sun. Fot. Marek Żelkowski

Ksią­żek do oce­ny jest napraw­dę wie­le. Ostat­nio mie­li­śmy do przej­rze­nia nie­mal sto tytu­łów z jed­ne­go roku. Wśród lau­re­atów sprzed lat zna­la­zły się takie sła­wy jak Ryszard Kapu­ściń­ski czy Elż­bie­ta Dzi­kow­ska [w 2024 r. otrzy­mał ją Roman War­szew­ski, bli­ski współ­pra­cow­nik NŚ, o czym pisa­li­śmy w nr. 3/2025 – red.]. Pro­szę mi wie­rzyć, to ogrom­na satys­fak­cja móc wrę­czać tak zasłu­żo­nym oso­bom pięk­ną sta­tu­et­kę z bursz­ty­nu opra­wio­ne­go w metal. Dla porząd­ku dodam, że Mar­sza­łek Woje­wódz­twa dołą­cza do Bursz­ty­no­we­go Moty­la nagro­dę finansową.

Na tere­nie ogro­du od lat odby­wa­ją się też inne wyda­rze­nia. Przez wie­le sezo­nów syn Mar­ka Rado­sław wraz z żoną Anną orga­ni­zo­wa­li w czerw­cu dwu­dnio­we spo­tka­nia podróż­ni­cze Ori­no­ko nad War­tą, na któ­re zapra­sza­li fascy­nu­ją­cych gości z całej Pol­ski. Ale mimo wszyst­kich tych zna­nych nazwisk i wspa­nia­łych wyda­rzeń, dla nas naj­waż­niej­si są zawsze zwy­czaj­ni goście odwie­dza­ją­cy Muzeum, ci wszy­scy bez­i­mien­ni, któ­rych są tysią­ce. To oni two­rzą żywą tkan­kę tego miejsca.

MF: – Kie­dy w naszym ogro­dzie sta­nę­ła repli­ka San­ta Marii, odwie­dził nas ksią­żę de Vera­gua z Hisz­pa­nii, poto­mek Krzysz­to­fa Kolum­ba i żeglarz. Widział już kil­ka replik stat­ku w USA, Japo­nii i Hisz­pa­nii, ale zawsze pły­wa­ją­cych – nasza, sto­ją­ca w ogro­dzie, zro­bi­ła na nim ogrom­ne wra­że­nie. Rok póź­niej, pod­czas 60. rocz­ni­cy Bitwy o Anglię, gości­li­śmy pol­skich lot­ni­ków, któ­rzy w niej wal­czy­li – wciąż peł­nych sił i goto­wych opo­wia­dać o swo­ich doświad­cze­niach. Odwie­dza­ją nas też oso­by, któ­re dzię­ki książ­kom Arka­de­go Fie­dle­ra, jak Dywi­zjon 303, zosta­ły lot­ni­ka­mi, a nauczy­ciel­ki geo­gra­fii przy­zna­ją, że te dzie­ła roz­bu­dzi­ły w nich pasję do podró­ży. Takie spo­tka­nia są dla nas nie­zwy­kle cen­ne i nada­ją sens naszej pracy.

ARF: – Kie­dy powsta­ła San­ta Maria, naro­dził się pomysł orga­ni­zo­wa­nia przy niej szant. Przez wie­le lat takie spo­tka­nia rze­czy­wi­ście się odby­wa­ły. Przy­jeż­dża­ły zespo­ły, śpie­wy trwa­ły po parę godzin i dzia­ły się napraw­dę pięk­ne rze­czy. Od kil­ku lat impre­za nie funk­cjo­nu­je, ale doj­rze­wa­my do tego, żeby ją wzno­wić. Dla­cze­go na jakiś czas zre­zy­gno­wa­li­śmy? Powód był bar­dzo pro­za­icz­ny. Impre­za odby­wa­ła się w czerw­cu, na otwar­tym powie­trzu. Zespo­ły przy­wo­zi­ły bar­dzo cen­ny sprzęt muzycz­ny, a nie­raz pogo­da pła­ta­ła figle. Bywa­ło i tak, że szan­ty zaczy­na­ły się o godz. 18.00, a w połu­dnie padał deszcz. To było ogrom­ne napię­cie, wręcz stres, któ­ry trud­no było kon­tro­lo­wać, więc posta­no­wi­li­śmy prze­rwać wyda­rze­nie. Dziś mamy moż­li­wość korzy­sta­nia z namio­tów i innych zabez­pie­czeń, więc myślę, że impre­za powró­ci. Cie­szy­ła się dużym powo­dze­niem – przy­cho­dzi­li nie tyl­ko miesz­kań­cy Puszczykowa.

Olmecka głowa. Fot. Marek Żelkowski
Olmec­ka gło­wa. Fot. Marek Żelkowski

MF: – W naszym Ogro­dzie odby­wa­ły się tak­że przed­sta­wie­nia teatral­ne nawią­zu­ją­ce do cie­ka­wych histo­rii i posta­ci, np. o Quet­zal­co­atlu, Pie­rza­stym Wężu, tajem­ni­czym bóstwie mek­sy­kań­skim. Te spek­ta­kle orga­ni­zo­wa­ła moja żona Kry­sty­na, zapra­sza­jąc mło­dzież i zain­te­re­so­wa­nych. Cie­szy­ły się one dużym powo­dze­niem. Ostat­nio takich wyda­rzeń było tro­chę mniej, ale na pew­no war­to je wznowić.

ARF: – Przy­jaź­ni­my się z Peru­wiań­czy­kiem Hec­to­rem Bra­vo Chu­rą, muzy­kiem z Peru, miesz­ka­ją­cym obec­nie w Pozna­niu, któ­ry zało­żył ty rodzi­nę. Dzię­ki nie­mu i jego przy­ja­cio­łom orga­ni­zu­je­my kon­cer­ty, pod­czas któ­rych gra­ne są pięk­ne andyj­skie melodie.

MF: – Hec­tor spro­wa­dza tak­że instru­men­ty muzycz­ne z Peru, a nasi goście mogą je wypró­bo­wać lub nawet kupić. Te wyda­rze­nia są bar­dzo dobrze odbie­ra­ne przez uczest­ni­ków i sta­le inspi­ru­ją nas do kolej­nych ini­cja­tyw, do two­rze­nia cze­goś ekstra.

Prowadzenie Muzeum i Ogrodu to nie tylko przyjemność, to również duże wyzwanie organizacyjne. Jak Panowie radzą sobie z tymi wszystkimi obowiązkami?

ARF: – Podzie­li­li­śmy się tymi obo­wiąz­ka­mi. Muzeum roz­ro­sło się, powstał ogród – Marek z rodzi­ną zaj­mu­je się jed­ną czę­ścią, ja z żoną Marze­ną obsłu­gu­ję dru­gą. I daje­my sobie radę. To wca­le nie jest trud­ne do ogar­nię­cia, bo trak­tu­je­my to przede wszyst­kim jako przy­jem­ność, a nie obo­wią­zek ponad siły. Robi­my to, co lubi­my, co nas inspi­ru­je. Cza­sem pod­czas pra­cy rodzi się pomysł na podróż, nową rzeź­bę czy posąg – jed­no wyni­ka z dru­gie­go. Dla mnie to abso­lut­nie przy­jem­ny obowiązek.

MF: – Dodam tyl­ko, że gdy­by nie rodzi­na, trud­no było­by to wszyst­ko ogar­nąć. Obsłu­ga gości, nie­raz od dzie­wią­tej rano do sie­dem­na­stej, wyma­ga cza­su, a prze­cież chcie­li­by­śmy też robić inne rze­czy. Dla­te­go dzie­li­my obo­wiąz­ki. Żona, syno­wie, a nawet wnu­ki uczest­ni­czą w pra­cy Muzeum. Dzię­ki temu, że jest to rodzin­na pla­ców­ka, daje­my radę. Mamy nadzie­ję, że tak będzie dalej, bo wnu­ki są zain­te­re­so­wa­ne i to jest chy­ba najważniejsze.

Kopia Bramy Słońca, fragment kompleksu świątynnego Inków. Fot. Marek Żelkowski
Kopia Bra­my Słoń­ca, frag­ment kom­plek­su świą­tyn­ne­go Inków. Fot. Marek Żelkowski

Książki Arkadego Fiedlera przez dziesięciolecia kształtowały wyobraźnię całych pokoleń. Dzisiaj młodsze pokolenia rzadziej po nie sięgają, bo czytanie nie jest trendy. Jak Panowie przybliżacie spuściznę ojca i ideę podróżowania po świecie? Co mówicie młodym ludziom, którzy przyjeżdżają do Muzeum?

ARF: – Przy­po­mi­na­my doro­bek ojca i licz­bę jego ksią­żek wyda­nych w wie­lu języ­kach. W rodzin­nym domu prze­cho­wu­je­my jego i nasze tytu­ły, poka­zu­je­my je gościom, opo­wia­da­jąc, że powsta­ły dzię­ki podró­żom. Książ­ki w Muzeum nie są tyl­ko eks­po­na­ta­mi, moż­na je kupić i pozo­sta­ją w aktyw­nym obie­gu. Od dwu­dzie­stu lat współ­pra­cu­je­my z wydaw­nic­twem Ber­nar­di­num z Pel­pli­na. Zaczę­li­śmy od ponow­ne­go wyda­nia m.in. Dywi­zjo­nu 303. Ja i Marek wyda­li­śmy tak­że wła­sne tytu­ły, rów­no­le­gle z dzia­łal­no­ścią Muzeum. Książ­ki są istot­nym ele­men­tem pla­ców­ki, goście chęt­nie je kupu­ją, a nie tyl­ko oglądają.

MF: – Myślę, że w swo­im cza­sie była pew­na zapaść. Trud­no było sprze­dać książ­ki, ale dziś, jeśli odpo­wied­nio zachę­ci się gości, bez tru­du znaj­du­ją one nabyw­ców. Oczy­wi­ście dzie­cia­ki wolą pamiąt­ki, ale w gru­pach star­szych, któ­re są bar­dziej zain­te­re­so­wa­ne czy­ta­niem, sprze­daż wyglą­da już dużo lepiej. Waż­ne jest też odpo­wied­nie opo­wie­dze­nie histo­rii dane­go tytu­łu. W ten spo­sób prze­sta­je on być ano­ni­mo­wą, jakąś tam książką.

Dzi­siaj ksią­żek jest znacz­nie wię­cej niż kie­dyś, ale czy­tel­ni­ków tro­chę uby­ło. Dla­te­go sta­ra­my się sza­no­wać książ­ki, bo Muzeum bez nich było­by… pozba­wio­ne duszy.

ARF: – W kon­tek­ście ksią­żek i czy­tel­nic­twa chciał­bym przy­to­czyć pew­ną cie­ka­wost­kę. Przez dzie­sięć lat byłem posłem na Sejm. W pew­nym momen­cie mar­szał­kiem był Rado­sław Sikor­ski. Zapro­sił on kie­dyś gru­pę posłów do swo­je­go gabi­ne­tu, a gdy się przed­sta­wi­łem, powie­dział: To ty jesteś synem…? Gdy potwier­dzi­łem, od razu dodał, że Dywi­zjon 303 prze­czy­tał ponad 30 razy. Pomy­śla­łem sobie wte­dy, że ta opo­wieść napraw­dę robi­ła, robi i pew­nie jesz­cze dłu­go będzie robi­ła ogrom­ne wra­że­nie na czy­tel­ni­kach. To cie­ka­wa sytu­acja, poka­zu­ją­ca, jak dale­ko się­ga wpływ twór­czo­ści ojca i jak książ­ki potra­fią zosta­wić trwa­ły ślad nawet w życiu osób publicznych.

Podczas podróży spotykacie się Panowie z przedstawicielami wielu kultur, odwiedzacie niezwykłe miejsca. Czy zdarzyło się wam kiedyś stanąć w obliczu czegoś nieznanego, co was zachwyciło lub zadziwiło? Czegoś tak wyjątkowego, że na moment wydawało się niemal nie z tego świata?

ARF: – Wróć­my może na chwi­lę do Machu Pic­chu. Nasz ojciec tam był, był Marek, byłem i ja. To inka­skie mia­sto odkry­te w 1911 r. przez ame­ry­kań­skie­go podróż­ni­ka Hira­ma Bin­gha­ma III, wciąż owia­ne jest tajem­ni­cą. Nie do koń­ca wia­do­mo, kie­dy dokład­nie powsta­ło. Nawet gdy Hisz­pa­nie prze­ję­li wła­dzę nad pań­stwem Inków, nie dowie­dzie­li się o ist­nie­niu tego ogrom­ne­go mia­sta. Zosta­ło przed nimi skrzęt­nie ukry­te. Dla­cze­go? To pozo­sta­je zagadką.

Chac-Mool. Typ kamiennego ołtarza kultury Majów-Tolteków z naczyniem na brzuchu, gdzie składano bijące jeszcze serca ofiar. Wierna kopia 1:1. Fot. Marek Żelkowski
Chac-Mool. Typ kamien­ne­go ołta­rza kul­tu­ry Majów-Tol­te­ków z naczy­niem na brzu­chu, gdzie skła­da­no biją­ce jesz­cze ser­ca ofiar. Wier­na kopia 1:1. Fot. Marek Żelkowski

Pisa­łem kie­dyś książ­kę śla­da­mi kul­tur inka­skich i wspo­mi­na­łem tam o Ata­hu­al­pie, ostat­nim wład­cy Inków, któ­ry wie­rzył, że wyku­pi swo­je życie za zło­to i sre­bro. Nie uda­ło się, został zamor­do­wa­ny, a miej­sce jego pochów­ku pozo­sta­je nie­zna­ne, podob­no India­nie prze­nie­śli cia­ło w nocy.

Takich tajem­nic nie bra­ku­je, zwłasz­cza w kon­tek­ście legend o zło­tym mie­ście. Ale w podró­ży naj­waż­niej­sze jest to, co dzie­je się tu i teraz – to, co nama­cal­ne i real­ne, choć tajem­ni­ce zawsze doda­ją jej wyjąt­ko­we­go uroku.

MF: – W naszym Muzeum mamy wie­le masek afry­kań­skich. Na Czar­nym Lądzie były one nie­zwy­kle waż­ne i wią­za­ła się z nimi magia. Jed­na z nich jest ponoć maską dobrych życzeń. Te życze­nia nie mogą mieć jed­nak cha­rak­te­ru mate­rial­ne­go, więc o licz­bach Toto­lot­ka, nie ma mowy. Ale proś­by o przy­jaźń, miłość, zdro­wie, ser­decz­ność… Jak naj­bar­dziej. Był pewien czło­wiek, któ­ry bar­dzo inte­re­so­wał się ową maską. Powie­dzia­łem mu, że może jej dotknąć. Dotknął. Po tygo­dniu wró­cił i popro­sił o moż­li­wość powtór­ne­go dotknię­cia. Z pew­no­ścią sta­ło za tym jakieś dozna­nie, może nawet subiek­tyw­ne, ale bar­dzo silne.

Innym razem doświad­czy­łem cze­goś zwią­za­ne­go z aurą Muzeum. Pewien gość zwie­dzał samo­dziel­nie wnę­trze domu, gdyż musia­łem na chwi­lę wyjść. Gdy wró­ci­łem, powie­dział mi, że prze­żył coś nie­sa­mo­wi­te­go. W pew­nym momen­cie zoba­czył Arka­de­go Fie­dle­ra sie­dzą­ce­go w pra­cow­ni! Chciał z nim roz­ma­wiać, ale ojciec był bar­dzo zaję­ty. I cho­ciaż roz­mo­wy nie odby­li, to i tak prze­ży­cie uznał za wyjąt­ko­we. Ta wizja wzię­ła się chy­ba z nie­zwy­kłej atmos­fe­ry tego miej­sca, z jego aury, któ­ra pozwa­la tak fan­ta­stycz­nie wyobra­zić sobie obec­ność autora.

ARF: – Jeśli cho­dzi o rze­czy nie­zwy­kłe, to trze­ba do nich zali­czyć pira­mi­dę w naszym ogro­dzie. Powsta­ła po moim tygo­dnio­wym wyjeź­dzie do Egip­tu, gdzie maje­stat i ener­gia tych budow­li zro­bi­ły na mnie ogrom­ne wra­że­nie. Kopia jed­nej z nich stoi od 23 lat, usta­wio­na boka­mi na pół­noc, połu­dnie, wschód i zachód, co ma pozy­tyw­nie wpły­wać na organizm.

W Nie­zna­nym Świe­cie uka­zał się kie­dyś cykl arty­ku­łów o pira­mi­dach, wte­dy roz­ma­wia­łem tele­fo­nicz­nie z redak­to­rem Mar­kiem Rymusz­ko o naszej pira­mi­dzie, pla­no­wa­li­śmy spo­tka­nie, ale los chciał inaczej.

Odwie­dza­ją­cy odczu­wa­ją w niej deli­kat­ne mro­wie­nie, ulgę, lek­kość; nie­któ­rzy przy­cho­dzą z bólem gło­wy, któ­ry po chwi­li ustę­pu­je. Eks­pe­ry­men­to­wa­li­śmy też, ostrząc noży­ki w małej pira­mid­ce – sta­wa­ły się bar­dziej efek­tyw­ne. Nie­któ­rzy korzy­sta­ją z pira­mi­dy regu­lar­nie, odczu­wa­jąc roz­luź­nie­nie i popra­wę samo­po­czu­cia. Star­sza miesz­kan­ka Pusz­czy­ko­wa z cho­ro­bą Par­kin­so­na doświad­cza­ła po każ­dej wizy­cie spo­ko­ju i relaksu.

Budow­la rze­czy­wi­ście dzia­ła na ener­gię i samo­po­czu­cie gości. To wynik empi­rycz­nych obser­wa­cji, a nie wymysł.

Zbliżamy się powoli do końca rozmowy, chciałbym więc zapytać Panów o plany dotyczące Muzeum – zarówno te najbliższe, jak i te nieco dalsze. Czy moglibyście opowiedzieć także o swoich planach podróżniczych?

ARF: – W listo­pa­dzie ubie­głe­go roku zor­ga­ni­zo­wa­li­śmy rodzin­ną podróż – wypra­wę do Bot­swa­ny. Zapro­si­łem na nią moje­go syna Arka­de­go Paw­ła, trze­cie­go Arka­de­go w rodzi­nie, rów­nież podróż­ni­ka. Dołą­czy­ły też moje cór­ki, Dia­na i Maria. Bot­swa­na to kraj nie­zwy­kle cie­ka­wy przy­rod­ni­czo i histo­rycz­nie. Daw­ny pro­tek­to­rat bry­tyj­ski, zna­ny m.in. z wydo­by­cia diamentów.

Przez mie­siąc jeź­dzi­li­śmy wypo­ży­czo­nym samo­cho­dem, zwie­dza­jąc kraj wzdłuż i wszerz. To duży teren, porów­ny­wal­ny wiel­ko­ścią z Ukra­iną, ale zamiesz­ka­ły przez mniej niż 3 milio­ny ludzi. Zoba­czy­li­śmy pół­pu­sty­nię Kala­ha­ri, słyn­ną del­tę rze­ki Oka­van­go na pół­no­cy, pięk­ne par­ki i masę dzi­kiej zwie­rzy­ny. To było wspa­nia­łe rodzin­ne prze­ży­cie – mia­łem w pamię­ci moje podró­że z ojcem i chcia­łem choć raz prze­żyć coś podob­ne­go z wła­sny­mi dziećmi.

Obec­nie piszę o tej wypra­wie książ­kę. Pra­cu­ję nad nią już pią­ty mie­siąc. Jed­na trze­cia jest już goto­wa, resz­ta przede mną. Wypra­wa tak nam się spodo­ba­ła, że już myśli­my o kolej­nych – jeśli Arka­dy Paweł wybie­rze się w przy­szłym roku w podróż śla­da­mi swo­je­go dziad­ka nad Uka­ja­li, to może za dwa lata wspól­nie wró­ci­my do Afry­ki, a kon­kret­nie do Nami­bii, kra­ju o rów­nie fascy­nu­ją­cej histo­rii, co Botswana.

Pla­ny są ambit­ne, ale my wie­my, jak je reali­zo­wać. A jak u Cie­bie, Marku?

MF: – Nie­daw­no mój syn Marek Oli­wier, podą­ża­jąc śla­da­mi nasze­go ojca, odwie­dził Mada­ga­skar i słyn­ną wio­skę Ambi­na­ni­te­lo, o któ­rej ojciec pisał w książ­ce Gorą­ca wieś Ambi­na­ni­te­lo. Marek sfil­mo­wał, jak wyglą­da dzi­siaj życie tej spo­łecz­no­ści. Wie­le się zmie­ni­ło, ale pamięć o Fie­dle­rze wciąż tam trwa. Nie­zwy­kłe jest to, że w Ambi­na­ni­te­lo znaj­du­je się popier­sie ojca, a w sto­li­cy wyspy jed­na z ulic nosi jego imię. To poka­zu­je, że pamięć o nim żyje i nowe poko­le­nia ją odkrywają.

Jeśli cho­dzi o moje pla­ny, to teraz sku­piam się raczej na pisa­niu. Chcę poświę­cić książ­kę nie­zwy­kłe­mu ple­mie­niu Czi­ro­ke­zów z połu­dnio­wo-zachod­nich Sta­nów Zjed­no­czo­nych. Fascy­nu­je mnie ich histo­ria. Ame­ry­ka­nie, zdo­by­wa­jąc zie­mie indiań­skie, stwo­rzy­li ide­olo­gię, według któ­rej roz­wój i kul­tu­ra bia­łych mia­ły zastą­pić tam­tej­sze spo­łecz­no­ści. Tym­cza­sem Czi­ro­ke­zi byli nie­zwy­kle roz­wi­nię­ci. Zaj­mo­wa­li się rol­nic­twem, hodow­lą, a jeden z nich stwo­rzył nawet pismo, wzo­ru­jąc się na piśmie bia­łych, co jest wyjąt­ko­wym przy­pad­kiem w histo­rii. Ta opo­wieść o kul­tu­rze i wal­ce o prze­trwa­nie fascy­nu­je mnie oraz inspi­ru­je bar­dziej niż same wypra­wy. W tej chwi­li moją uwa­gę sku­pia pra­ca nad książ­ką, choć oczy­wi­ście podró­że pozo­sta­ją inte­gral­ną czę­ścią moje­go życia.

ARF: – Wspo­mi­na­łem wcze­śniej, że nasze Muzeum wciąż się roz­wi­ja i poja­wia­ją się nowe pomy­sły. Jed­nym z nich jest kon­cep­cja stwo­rze­nia kopii kap­su­ły kosmicz­nej – takiej, jaką pole­ciał Sła­wosz Uznań­ski-Wiśniew­ski.

To świe­ży pomysł i mówię o nim po raz pierw­szy. Myślę, że war­to było­by roz­wa­żyć stwo­rze­nie takie­go obiek­tu w naszym ogro­dzie. Prze­cież to rów­nież sym­bol podró­ży! Podró­ży nowe­go cza­su – kosmicz­nej przygody.

Trze­ba było­by naj­pierw zdo­być dokład­ne dane tech­nicz­ne – wymia­ry, szcze­gó­ły kon­struk­cyj­ne. Nasze repli­ki muszą być wier­ne ory­gi­na­łom w co naj­mniej 95%. Z mediów wiem, że kap­su­ła ma oko­ło czte­rech metrów śred­ni­cy i oko­ło czte­rech metrów wyso­ko­ści, a więc wiel­kość porów­ny­wal­ną do busa. Zatem fizycz­nie było­by moż­li­we umiesz­cze­nie kopii w ogrodzie.

Do reali­za­cji potrzeb­ny był­by kon­takt z odpo­wied­ni­mi oso­ba­mi, a tak­że poten­cjal­ni spon­so­rzy. Doświad­cze­nie z two­rze­nia naszych poprzed­nich replik, jak cho­ciaż­by myśliw­ca Hur­ri­ca­ne, poka­zu­je, że war­to anga­żo­wać się w takie pro­jek­ty. Budo­wa­nie tego samo­lo­tu trwa­ło trzy lata – uczest­ni­czy­li­śmy w całym pro­ce­sie razem z syna­mi i obser­wo­wa­li­śmy powsta­wa­nie mode­lu krok po kro­ku. Dzię­ki temu mamy wier­ną repli­kę, z zacho­wa­niem wszyst­kich deta­li, łącz­nie z nitami.

Podob­nie moż­na by podejść do kap­su­ły. Cho­dzi o to, by uzy­skać jak naj­do­kład­niej­sze infor­ma­cje, któ­re pozwo­lą odtwo­rzyć każ­dy jej szcze­gół. To może być kolej­na nie­zwy­kła przy­go­da – two­rze­nie cze­goś od pod­staw i odda­nie tego naszym gościom jako eks­po­nat nie tyl­ko edu­ka­cyj­ny, ale też inspirujący.

Gdyby mieli Panowie przekazać radę młodym ludziom – tym, którzy chcą podróżować, poznawać świat i inne kultury, to jakie byłyby to wskazówki?

MF: – Przede wszyst­kim otwar­tość. Jeśli jedzie­my gdzieś w podróż, war­to mieć otwar­ty umysł, bez poczu­cia wyż­szo­ści kul­tu­ro­wej. I to nie­za­leż­nie od tego, dokąd się wybie­ra­my. Waż­ne jest też posia­da­nie marzeń oraz umie­jęt­ne dąże­nie do ich reali­za­cji. To zasa­da, któ­rą wie­lo­krot­nie pod­kre­ślał nasz ojciec i któ­ra spraw­dzi­ła się w jego życiu, a my rów­nież sta­ra­my się ją stosować.

ARF: – Dodał­bym jesz­cze, że podróż to pięk­na przy­go­da, ale war­to znać przy­naj­mniej pod­sta­wy języ­ka kra­ju, do któ­re­go się jedzie. Dzię­ki temu łatwiej nawią­zać bliż­szy kon­takt z ludź­mi. Waż­na jest też otwar­tość i pozy­tyw­ne nasta­wie­nie. Zamiast szu­kać w danym miej­scu nega­ty­wów, war­to dostrze­gać to, co fascy­nu­je i impo­nu­je. Tak wła­śnie postę­po­wał nasz ojciec: choć opi­sy­wał trud­ne wyda­rze­nia, zawsze czu­ło się w jego książ­kach, że lubi ludzi, kraj i przy­ro­dę. Jeśli podró­żu­je­my z takim nasta­wie­niem, to miej­sco­wi to wyczu­wa­ją i odwza­jem­nia­ją się przy­jaź­nią. Dzię­ki cze­mu spo­tka­nia sta­ją się głęb­sze i bar­dziej wartościowe.

Dziękuję Panom pięknie za rozmowę.

Tagi: NŚ 12/2025
Podziel sięTweetnijWyślij
Marek Żelkowski

Marek Żelkowski

Zaloguj się, aby skomentować

W numerze

Nieznany Świat 12/2025 (420)

Nieznany Świat 12/2025 (420)

Nieznany Świat 11/2025 (419)

Nieznany Świat 11/2025 (419)

Audiobook - Instrukcje Przebudzenia tom 2 (cz. 1)
Podcasty

Audiobook - Instrukcje Przebudzenia t. II (cz.5)

15 kwietnia 2022
18 min
Odtwórz
  • Dodaj do kolejki
  • Udostępnij
    Facebook Twitter E-mail
Nieznany Świat

Pismo tych, którzy myślą, czują i widzą więcej.

© 2021 - 2025 Nieznany Świat - Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone.

Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez pisemnej zgody wydawcy zabronione.
Wydawnictwo "Nieznany Świat" sp. j.
Anna Ostrzycka-Rymuszko
ul. Kielecka 28 lok. 2, 02-530 Warszawa
tel. 22 849-77-38

Księgarnia-Galeria NIEZNANY ŚWIAT

Księgarnia stacjonarna:
ul. Kredytowa 2, 00-062 Warszawa,
tel. 22 827 93 49
  • FAQ i Pomoc - najczęściej zadawane pytania
  • Kontakt
  • Polityka prywatności
  • Regulaminy
  • Newsletter
  • Wydanie elektroniczne NŚ
  • Prenumerata NŚ
  • Sklep Księgarnia-Galeria Nieznanego Świata

Witamy z powrotem!

Zaloguj się - Facebook
Zaloguj się - Google
LUB

Zaloguj się na swoje konto

Zapomniałem hasła Załóż konto

Załóż nowe konto!

Zarejestruj się - Facebook
Zarejestruj się - Google
LUB

Wypełnij poniższe pola aby się zarejestrować

*Rejestrując się w naszej witrynie, akceptujesz Regulamin i Politykę prywatności.
Wszystkie pola są wymagane. Zaloguj

Zresetuj swoje hasło

Podaj email lub nazwę użytkownika aby zresetować hasło.

Zaloguj
Brak wyników
Zobacz wszystkie wyniki
  • Zaloguj
  • Załóż konto
  • Koszyk
  • Start
  • W numerze
  • E‑wydanie
  • Artykuły
    • Astrologia
    • Felietony
    • Historia
    • Natura
    • Nauka & Kosmos
    • Newsy
    • PROMOCJA
    • Rozwój duchowy
    • Teorie spiskowe
    • UFO & ET
    • Wywiady
    • Zdrowie
    • Zjawiska PSI
    • Życie po życiu
    • Inne
  • Czytaj NŚ
    • Jak czytać NŚ?
    • O nas
    • Nasi autorzy
    • Kontakt
  • Społeczność
    • Okiem Anny
    • Spotkania NŚ
    • Nagrody NŚ
    • APELE!
    • Bracia Mniejsi
    • Galeria portretów NŚ
    • IN MEMORIAM
  • Polecamy
    • Filmoteka NŚ
    • Lektury NŚ
    • Magiczne podróże
    • Patronaty NŚ
  • Podcasty
    • Dotknięcie Nieznanego (podcast)
    • Lektury NŚ (podcast)
    • Podcasty NŚ (ilustrowane)
  • Video
  • Sklep KGNŚ
  • Kontakt
SUBSKRYPCJA

© 2021 - 2023 Nieznany Świat - Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone.
Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez pisemnej zgody wydawcy zabronione.

Ta strona korzysta z plików cookie. Kontynuując korzystanie z tej witryny, wyrażasz zgodę na używanie plików cookie. Odwiedź naszą Politykę prywatności.
Czy na pewno chcesz odblokować ten wpis?
Pozostało odblokowań : 0
Czy na pewno chcesz anulować subskrypcję?
-
00:00
00:00

Kolejka

Update Required Flash plugin
-
00:00
00:00