Każdy z nas, kto kiedykolwiek dzielił swoje życie z przyjaznym stworzeniem, doświadczył terapeutycznych relacji, nawet jeśli o nich nie wiedział. Wszystko, co robimy bliskiej nam istocie – ulżenie w bólu, udzielenie pomocy, sprawienie przyjemności – jest terapią miłości i nie potrzeba do tego żadnych kursów czy certyfikatów. To się po prostu dzieje, kiedy masujemy czyjś obolały brzuszek, kiedy głaszczemy, kojąc ból. Niewiele się to różni od intuicyjnego działania w stosunku do bliskich nam ludzi. Są też rzeczy trudne do wyjaśnienia z punktu widzenia nauki
Pewna moja sympatyczna koleżanka cierpi na chorobę autoagresywną nerek. Pracuje głównie w domu, gdzie towarzyszą jej dwa rasowe młode jeszcze koty. Spędzają dużo czasu wspólnie. Zwierzaki są zdrowe, aczkolwiek przyszedł czas, by zrobić im weterynaryjny przegląd. I co się okazało? Miały niepokojąco zawyżone parametry nerkowe. Niby koty często zapadają na nerki. Może dieta nieodpowiednia?
Mam chorobę genetyczną, polegającą na stałej nadprodukcji cholesterolu, a więc badania wykazują zawsze podwyższenie normy. Przed planowanym szczepieniem moich kotów (byli to wówczas dwaj 12-letni bracia i dwie 3‑letnie siostry, niespokrewnione rodzeństwa), również zrobiłam im przegląd techniczny. Cała piątka miała bardzo zawyżony cholesterol we krwi, co nie jest częste u tego gatunku. Zgłębiłam temat, trafiłam do profesora nauk weterynaryjnych, dietetyka. Poprosił o wszystkie badania zwierząt, historię ich chorób, stosowane karmy, nawet pytał, jaką piją wodę. Przeanalizował dane, jednak nie znalazł przyczyny takich wskaźników. Przypomniałam sobie przypadek koleżanki i to, w jak bliskich relacjach jestem z moimi kotami. Wniosek, choć trudny do udowodnienia, nasuwa się sam: one na poziomie energetycznym biorą od nas choroby. Najprawdopodobniej jest to skutek przebywania w polu promieniowania chorych komórek. Tak jak zaangażowany emocjonalnie terapeuta może podczas zabiegu wziąć na siebie negatywną energię, tak dzieje się ze zwierzętami, będącymi z nami w bliskich relacjach. Nie są to przypadki odosobnione. Od opiekunów kotów usłyszałam kilka takich opowieści.

To, że bliskie nam emocjonalnie zwierzęta kładą się na naszych bolących miejscach, niwelując ból, przekonaliśmy się pewnie wszyscy. Ale może nie każdy wie, że kocie mruczenie, które taką ulgę potrafi nam przynieść, jest też… bioenergoterapią! Również dla nich samych. Te mikrodrgania, wydawane przez mięśnie krtani, uspokajają, powodują, że lepiej i szybciej zrastają się kości, przyspieszają proces rekonwalescencji.





