Wykonywanie zawodu bioenergoterapeuty wymaga, jak każda profesja dotycząca pomocy żywym istotom, dużej pokory. Dla zodiakalnego Barana, skłonnego do woluntaryzmu, wcale nie było to takie proste
Jednym w pierwszych moich pacjentów był sponiewierany nowotworem stary dalmatyńczyk Korabek. Jego właścicielka walczyła o każdy dzień jego życia, nie potrafiąc się z nim rozstać. Z gorliwością neofity przystąpiłam do działania, nie mając jeszcze doświadczenia, jak chronić siebie. Bezwiednie podawałam psu własną energię, czego skutki szybko były widoczne. Osłabienie, zawroty głowy skierowały mnie po pomoc do bardziej doświadczonego bioenergoterapeuty, nieodżałowanego Walentego Stachowiaka. Kolega, udzieliwszy mi niezłej reprymendy, naładował mnie i przywrócił do życia. Szczęśliwie działo się to na początku mojej terapeutycznej drogi, nauczyłam się więc chronić własną energię, oczyszczać z negatywnej i pozostawać w równowadze.
Czasami jednak stają na naszej drodze wyzwania zmuszające do podejmowania ryzykownej decyzji. Tak było w przypadku kilkudniowego źrebaka, którego matka odrzuciła, odmawiając karmienia. Rzecz się działa pod Warszawą, w sobotni wieczór. Przyjechałam na miejsce i zobaczyłam słabnącego konika. Trzeba było szybko działać, wiedziałam, że samą energią go nie nakarmię, a udojonego klaczy mleka mały jakoś nie potrafił pić. Uparłam się na obecność weterynarza. Po dłuższych poszukiwaniach udało się namówić panią doktor, która mogła przyjechać za jakieś dwie godziny. Moim zadaniem było utrzymać biedaka przy życiu do jej przybycia. Akcja była zmasowana, właściciele rozcierali i masowali nogi, ja obiema dłońmi, przyłożonymi w okolicach nerek ładowałam energię… świadomie swoją własną, bo nie było czasu na subtelności. Konik dożył obecności lekarki, a ja dwa dni dochodziłam do siebie. Niestety, otrzymałam wiadomość, że stworzenia nie udało się uratować. Widocznie urodził się z jakimś defektem, o którym myśmy nie wiedzieli, ale jego mama tak…
I tu znów wracam do tematu: pokora
Wiemy o wiele mniej, niż nam się wydaje, ale kiedy uda nam się zrozumieć, co mówi do nas organizm, potrafimy coś poczuć, zadziałać instynktownie. W przypadku opisanym powyżej Natura (czyli klacz) wiedziała lepiej, a my, ludzie, chcieliśmy ją przekonać, że wszystko potrafimy.





