W ciągu najbliższych kilku lat dojdzie do pierwszych bardzo bliskich spotkań Ziemi z asteroidami. Te znacznych rozmiarów ciała niebieskie mogłyby doprowadzić do katastrof kosmicznych o trudnych do przewidzenia skutkach. Naukowcy uspokajają, ale wolą dmuchać na zimne…
Apophis – przez lata nazwa ta spędzała sen z powiek jednocześnie miłośnikom teorii spiskowych i astronomii. Asteroida o elegancko brzmiącej, staroegipskiej nazwie – zgodnie z wstępnymi szacunkami miała uderzyć w Ziemię po Wielkanocy 2029 r. Apokaliptyczne teorie wzięły się z błędnie zrozumianych, przeszacowanych ocen naukowców, którzy wyliczyli prawdopodobieństwo kolizji z Apophisem na mniej niż 3 procent. W kolejnych latach, po ponownym oszacowaniu szans, wnioski były nieco inne i choć oddaliło się widmo kataklizmu pod koniec trzeciej dekady wieku, zwrócono uwagę na powrót asteroidy w roku 2036 – i to powrót niebezpieczny. W międzyczasie uwagę przykuły inne obiekty, które również miną naszą planetę o włos i to w ciągu najbliższych kilku lat. Naukowcy nie straszą, acz zalecają trzymanie ręki na pulsie, tym bardziej, że pierwsze bliskie spotkanie z niemal kilometrowej długości asteroidą, które nastąpi w 2027 r., przebiegnie w odległości niemal takiej, jaka dzieli Ziemię od jej naturalnego satelity…
2027: Asteroida 1999 AN10
Należy do tzw. grupy Apollo i została odkryta w 1999 r. (co sugeruje jej nazwa) przez uczonych z amerykańskiego projektu LINEAR. Według ustaleń, musnęła naszą planetę i Księżyc w 1946 r. Po raz kolejny zrobi to w sierpniu 2027 r. i będzie na tyle blisko, że pozostanie widoczna przy pomocy prostych przyrządów obserwacyjnych. 1999AN10, według wyliczeń pochodzących z czasów jej odkrycia, mogła prześlizgnąć się obok nas w odległości zaledwie 37 tys. km! To tyle co nic. Ale były to skrajne szacunki, które w kolejnych latach podlegały korektom. We wspomnianym roku, w artykule Paula Chodasa padają sugestie, że nawet szczęśliwe rozminięcie się z Ziemią w 2027 r. nie zakończy obaw, bo asteroida może wrócić około 2036 r. – i wtedy znajdzie się na kursie kolizyjnym z Ziemią, choć nowsze publikacje wskazują na daty oscylujące bardziej wokół 2040.
1999 AN10 nie jest zbyt popularnym tematem współczesnych opracowań naukowych, natomiast jej przylot na początku sierpnia 2027 r. wiąże się z popularną teorią spiskową, która szerzyła się po internecie w 2024 r., a na początku 2025 nabrała nowego rozpędu. Chodzi o wypowiedzi wielu osób (związanych jednak ze środowiskiem ufologicznym, nie astronomicznym), podkreślające, iż we wspomnianym 2027 r. wydarzy się coś, co odwróci bieg dziejów. Niestety, nikt tego nie konkretyzuje: pojawiają się głosy, że chodzi o kataklizm kosmiczny czy nawet przylot Kosmitów, a to budzi obawy, czy 1999 AP10 nie stanie się źródłem internetowych teorii spiskowych, czego wykluczyć się nie da. Poczekamy, zobaczymy.

2029: Pan chaosu
Jest prawdopodobnie najpopularniejszą asteroidą w internecie obok tajemniczego Oumuamua. Różne teorie konspiracyjne i naukowe związane są z nim od lat. Dotyczą tego, czy ten mniejszy o mniej więcej połowę od opisanego powyżej, obiekt niebieski ma szanse zderzyć się z Ziemią podczas kolejnego bliskiego przelotu w dniu 13 kwietnia 2029 r. Zyskał on wysoką notę w tzw. skali Torino, jaką NASA stosuje wobec okruchów Wszechświata, które mogą wywołać katastrofę kosmiczną o zgubnych dla Ziemi skutkach. W literaturze przedmiotu oraz w internecie dość szczegółowo opisano to, jak na przestrzeni lat zmieniały się szacunki z tym związane. Pojawiał się też dodatkowy czynnik w postaci zderzenia Apophisa z którymś z satelitów komercyjnych. Nawet gdyby w 2029 r. nie uderzył on w naszą planetę, kolizja z satelitą mogłaby (hipotetycznie) spowodować odchylenie, które miałoby trudne do przewidzenia konsekwencje. Uznano to jednak wstępnie za mało możliwe: obiekt nie przeleci tak blisko, by zderzyć się z satelitami, a nawet jeśli, ponad 300 lub 400-metrowej skale zasadniczo w żaden sposób to nie zaszkodzi, ani na nią nie wpłynie.
Nieco niepokojące w kwestii Apophisa jest to, jak zmieniają się szacunki specjalistów. W 2018 r. podano, że przeleci zaledwie 32–38 tys. km od Ziemi. Dodatkowo dopiero po przelocie w 2029 r. będzie można ocenić, jak oddziaływania grawitacyjne wpłyną na dalszą trajektorię obiektu. Nawet jeśli nie uderzy on w Ziemię czy satelitę, oddziaływania sprawią, że na asteroidzie dojdzie do wstrząsów, wskutek których mogą oderwać się od niej większe fragmenty skał. Zagrożenia jako takiego dla ludzkości nie ma. Zresztą nawet w najgorszym scenariuszu Apophis nie jest tak groźny, jak się sugeruje w internecie. Nie jest to zabójca planet (ang. planet killer), ale skutki kolizji byłyby odczuwalne, oczywiście w zależności od tego, gdzie doszłoby do impaktu (nad terenami zamieszkanymi, u wybrzeży itp.).
2024 YR4: Nowa gwiazda apokalipsy
Sławę Apophisa przyćmiły doniesienia o asteroidzie 2024 YR4. Według danych ze stycznia 2025 r. szanse na to, że uderzy ona w Ziemię w 2032 r. wynoszą 1:43 i wzrosły znacząco względem ubiegłorocznych, które podawały 1:83. Obiekt ten – co sugeruje nazwa – został odkryty niedawno, w grudniu 2024 r. To więc w zasadzie astronomiczna świeżynka. Jego bliskie spotkanie z Ziemią ma nastąpić z kolei przed Bożym Narodzeniem roku 2032.
Asteroida została odkryta przez chilijską stację programu ATLAS. Wyliczony korytarz uderzenia wskazuje na obszar od krańców Ameryki Środkowej, przez Sahel po Bangladesz. Co ciekawe, planetoida ta minie Ziemię raz jeszcze w 2028 r., ale wtedy ryzyka kolizji nie będzie. Plusem jest to, że 2024 YR4 to stosunkowo mały obiekt – znacznie mniejszy od Apophisa. Mierzy ok. 55 m średnicy (z dużym marginesem błędu) i istnieje szansa, że nawet na wypadek kolizji z Ziemią, obiekt eksplodowałby w atmosferze, nie pozostawiając po sobie krateru – czyli tak, jak zdaniem naukowców miało to miejsce w przypadku katastrofy tunguskiej z 1908. Ale uczeni, w tym odkrywca 2024 YR24, David Rankin, wskazują, że jest za wcześnie, by snuć apokaliptyczne plany. Wszystko wyklaruje się po 2028 r., kiedy obiekt minie Ziemię.
Patrząc na ustalenia astronomów w kwestii wspomnianych powyżej obiektów, widzimy jak szybko zmieniają się szacunki, także te dotyczące potencjalnego zagrożenia i jego skutków. Nie ulega wątpliwości, że katastrofy kosmiczne – nawet te o lokalnej skali, wywierają wpływ na klimat. To jednak zbyt szeroka dyskusja, aby zmieścić ją w kilku zdaniach, bo istnieją dziesiątki zmiennych oraz parametrów. Warto zwrócić jednak uwagę na ciekawy aspekt. Otóż ostatnimi laty media głównego nurtu regularnie donoszą nam o minięciu Ziemi przez taki czy inny obiekt niebieski. Zazwyczaj są one mniejsze od Apophisa i dwóch innych wspomnianych asteroid, ale można odnieść wrażenie, że ludzie żyją w pewnym zawieszeniu związanym z zagrożeniem, które ma nadejść z Kosmosu. Z jednej strony ciągle otrzymujemy ostrzeżenia, że prędzej czy później coś się wydarzy i ziści się scenariusz przedstawiony w filmie Nie patrz w górę. Z drugiej strony wiele osób, słysząc o zagrożeniach z Kosmosu, machnie na nie rękę, bo czymże one są wobec problemów życia codziennego ludzi i tej planety. Jest też strona trzecia, statystyczna, która wskazuje, że dla Ziemi kolizje z obiektami kosmicznymi nie są niczym dziwnym, natomiast ludzkość ma za krótki staż historyczny, by pamiętać najbardziej destrukcyjne incydenty. Na razie otrzymaliśmy ostrzeżenia: Tunguska, Czelabińsk, starożytne Tel el-Hammam*. To, że katastrofy kosmiczne są w skali geologicznej codziennością, jest faktem, ale czy powinniśmy je dodawać do listy naszych strachów?
Strach o jestestwo to element ludzkiej natury. Patrzymy w niebo z niepokojem, nawet jeśli –– jak podkreśla David Rankin – na chwilę obecną istnieje szansa wynosząca 97,7 proc., że w 2032 r. jednak nic w Ziemię nie uderzy. Mimo wszystko, i o tym nie należy zapominać, zawsze istnieje tych kilka procent, tych samych kilka procent, które nakazują nam skreślić kupon Lotto, bo a nuż okaże się, że…
* Na konferencji amerykańskich orientalistów, zorganizowanej 17 listopada 2018 r. w Denver, archeolog i specjalista od historii biblijnej dr Phillip Silvia, przedstawił rezultaty badań wskazujące, że ok. 3700 lat temu u północno-wschodnich wybrzeży Morza Martwego miała miejsce gigantyczna powietrzna eksplozja, która zrujnowała tamtejsze osady i unicestwiła rozwijającą się cywilizację. Porywy gorącego wiatru przewracały mury i doprowadziły do zeszklenia się powierzchni naczyń w domostwach. Skala zniszczeń była tak ogromna, że przez 600 lat ludzie trzymali się od tego rejonu z daleka – tłumaczył Silvia, według którego wydarzenia, o jakich mowa, stały się podstawą starotestamentowej opowieści o upadku Sodomy i Gomory. Więcej w NŚ 7/2019 w artykule Sodoma i Gomora: zagłada przyszła z nieba.