Nieznany Świat
Brak wyników
Zobacz wszystkie wyniki

Brak produktów w koszyku.

  • Zaloguj
  • Rejestracja
  • Start
  • W numerze
  • E‑wydanie
  • Artykuły
    • Astrologia
    • Felietony
    • Historia
    • Natura
    • Nauka & Kosmos
    • Newsy
    • PROMOCJA
    • Rozwój duchowy
    • Teorie spiskowe
    • UFO & ET
    • Wywiady
    • Zdrowie
    • Zjawiska PSI
    • Życie po życiu
    • Inne
  • Czytaj NŚ
    • Jak czytać NŚ?
    • O nas
    • Nasi autorzy
    • Kontakt
  • Społeczność
    • Okiem Anny
    • Spotkania NŚ
    • Nagrody NŚ
    • APELE!
    • Bracia Mniejsi
    • Galeria portretów NŚ
    • IN MEMORIAM
  • Polecamy
    • Filmoteka NŚ
    • Lektury NŚ
    • Magiczne podróże
    • Patronaty NŚ
  • Podcasty
    • Dotknięcie Nieznanego (podcast)
    • Lektury NŚ (podcast)
    • Podcasty NŚ (ilustrowane)
  • Video
  • Sklep KGNŚ
  • Kontakt
SUBSKRYPCJA
Nieznany Świat
  • Start
  • W numerze
  • E‑wydanie
  • Artykuły
    • Astrologia
    • Felietony
    • Historia
    • Natura
    • Nauka & Kosmos
    • Newsy
    • PROMOCJA
    • Rozwój duchowy
    • Teorie spiskowe
    • UFO & ET
    • Wywiady
    • Zdrowie
    • Zjawiska PSI
    • Życie po życiu
    • Inne
  • Czytaj NŚ
    • Jak czytać NŚ?
    • O nas
    • Nasi autorzy
    • Kontakt
  • Społeczność
    • Okiem Anny
    • Spotkania NŚ
    • Nagrody NŚ
    • APELE!
    • Bracia Mniejsi
    • Galeria portretów NŚ
    • IN MEMORIAM
  • Polecamy
    • Filmoteka NŚ
    • Lektury NŚ
    • Magiczne podróże
    • Patronaty NŚ
  • Podcasty
    • Dotknięcie Nieznanego (podcast)
    • Lektury NŚ (podcast)
    • Podcasty NŚ (ilustrowane)
  • Video
  • Sklep KGNŚ
  • Kontakt
Brak wyników
Zobacz wszystkie wyniki
Nieznany Świat
Brak wyników
Zobacz wszystkie wyniki
Start Artykuły Felietony

Po zapaści

Zamiast ścieżki - NŚ 09/1997

Autor: Marek Rymuszko
25 czerwca 2021
Przeczytasz w 16 min.
0 0
0
Po zapaści

O prze­bie­gu oraz skut­kach naj­tra­gicz­niej­szej w histo­rii Pol­ski powo­dzi, postrze­ga­nych i oce­nia­nych na Pla­nie fizycz­nym wie­my już sto­sun­ko­wo wie­le. Jak się wyda­je, nadal bra­ku­je nato­miast dogłęb­nej ana­li­zy tych wyda­rzeń na pla­nie men­tal­nym i duchowym.

Piszę ten tekst pospiesz­nie, na gorą­co, w momen­cie gdy Wiel­ka Woda na połu­dnio­wym zacho­dzie Pol­ski wol­no, bar­dzo wol­no ustę­pu­je, nato­miast zdra­dziec­ka fala, prze­miesz­cza­ją­ca się na pół­noc kra­ju wraz z nur­tem Odry, nadal zagra­ża oko­licz­nym miej­sco­wo­ściom i regio­nom. Czy­nię to do głę­bi poru­szo­ny, z poczu­ciem bez­sil­no­ści w obli­czu kata­kli­zmu, któ­ry dotknął tysią­ce ludzi.

PRZECZYTAJ TAKŻE

Fot. Grafika autora

Fundamentalizm religijny jako moment zwrotny w przemianach na Ziemi

Graf. autora

Ważny znak nadziei

Musi­my mieć świa­do­mość, że to, co sta­ło się w lip­cu w Pol­sce, wysta­wi­ło nas wszyst­kich, całe pań­stwo, na naj­cięż­szą bodaj pró­bę od cza­sów woj­ny. Nie ma też, w moim prze­ko­na­niu, sen­su silić się tu, w „Nie­zna­nym Świe­cie”, na kon­sta­ta­cje oraz wnio­ski, któ­re sta­no­wią, win­ny sta­no­wić, dome­nę powo­ła­nych do tego służb i struk­tur. W obli­czu bez­pre­ce­den­so­wo dra­ma­tycz­nych wyda­rzeń, w jakich uczest­ni­czy­li­śmy, garść uwag i spo­strze­żeń sfor­mu­ło­wać jed­nak trzeba.

Klęska żywiołowa, która dotknęła część obszaru Polski, jest najpoważniejsza na przestrzeni ostatnich kilkuset lat.

Nie da się z nią porów­nać ani kata­stro­fal­nej powo­dzi z począt­ków lat pięć­dzie­sią­tych, ani spa­ra­li­żo­wa­nia kra­ju prak­tycz­nie w cią­gu jed­nej doby, wsku­tek gigan­tycz­nych opa­dów śnie­gu, na prze­ło­mie 1978 i 1979 roku ani nawet strasz­li­wej suszy z roku 1992, kie­dy to przez wie­le mie­się­cy na naszą zie­mię nie spa­dła ani jed­na kro­pla desz­czu, a tra­gicz­ny pożar, któ­ry wybuchł w rejo­nie Kuź­ni Raci­bor­skiej, spu­sto­szył ogrom­ne poła­cie lasów. To bowiem, cze­go w lip­cu doświad­czy­li miesz­kań­cy połu­dnio­wo-zachod­nich woje­wództw, w tym zwłasz­cza opol­skie­go, wro­cław­skie­go, wał­brzy­skie­go i kato­wic­kie­go nosi wszel­kie zna­mio­na kata­stro­fy na nie­spo­ty­ka­ną dotych­czas skalę.

O jej prze­bie­gu oraz skut­kach, postrze­ga­nych i oce­nia­nych – tak to umow­nie nazwij­my – na pla­nie fizycz­nym, wie­my dziś sto­sun­ko­wo spo­ro. Wia­do­mo już np., że w obli­czu zagro­że­nia i ata­ku żywio­łu – pań­stwo jako struk­tu­ra, któ­ra powin­na w takich sytu­acjach, za pomo­cą swo­ich służb, pod­jąć spraw­ną i sku­tecz­ną obro­nę two­rzą­cej je spo­łecz­no­ści – pod wie­lo­ma wzglę­da­mi zawiodło.

Jestem jak najdalszy od uprawiania taniej krytyki, której szczególnie chętnie hołdują zwłaszcza młodzi dziennikarze, z nadmierną łatwością ferujący ostre, krytyczne opinie, nie idące w parze z odpowiedzialnością za słowo.

Nie spo­sób tak­że nie zda­wać sobie spra­wy z tego, że gwał­tow­ność żywio­łu, któ­ry runął na Pol­skę, mogła zasko­czyć wszyst­kich. Ale też i nie ule­ga wąt­pli­wo­ści, że bała­gan orga­ni­za­cyj­ny, jaki towa­rzy­szył podej­mo­wa­nym na bie­żą­co decy­zjom, brak ele­men­tar­nej koor­dy­na­cji dzia­łań (nie­rzad­ko spóź­nio­nych już w punk­cie wyj­ścia w sto­sun­ku do ska­li zagro­że­nia), pora­ża­ją­cy stan infra­struk­tu­ry prze­ciw­po­wo­dzio­wej (nie remon­to­wa­ne od dzie­się­cio­le­ci umoc­nie­nia, wały i jazy, brak polde­rów, nie wybu­do­wa­nie do dziś na Odrze – pla­no­wa­nych prze­cież od daw­na – małych zbior­ni­ków reten­cyj­nych, jak cho­ciaż­by w rejo­nie Wro­cła­wia, któ­re przy­ję­ły­by na sie­bie pierw­sze ude­rze­nie kata­stro­fal­nej fali), wresz­cie wszech­obec­ny cha­os kom­pe­ten­cyj­ny i depry­mu­ją­ca nie­spraw­ność czę­ści sprzę­tu uży­wa­ne­go w akcji ratun­ko­wej, z woj­sko­wym włącz­nie – spra­wia­ją, iż final­ne skut­ki kata­kli­zmu są znacz­nie poważ­niej­sze niż mogły być, gdy­by wszyst­kie te czyn­ni­ki nie sku­mu­lo­wa­ły się w jed­nym miej­scu i czasie.

I żadne to pocieszenie, że w Czechach, gdzie wszystko zaczęło się kilka dni wcześniej, dezorganizacja i brak przygotowania do stawienia czoła nagłej powodzi okazały się jeszcze większe.

Kraj ten zresz­tą przy­wo­łu­ję nie bez powo­du, gdyż wyda­je się rze­czą pew­ną, że gdy­by nie moc­no spóź­nio­ne, gwał­tow­ne spusz­cze­nie z tam­tej­szych zbior­ni­ków reten­cyj­nych wody (na krok ten zde­cy­do­wa­no się, gdy były one, już po brze­gi wypeł­nio­ne), co natych­miast spię­trzy­ło falę powo­dzio­wą na Odrze, roz­mia­ry klę­ski w Pol­sce mogły­by być mniejsze.

Jest też rze­czą kary­god­ną, że do dziś nie ure­gu­lo­wa­no pre­cy­zyj­ny­mi mię­dzy­na­ro­do­wy­mi umo­wa­mi i prze­pi­sa­mi spo­so­bu roz­wią­zy­wa­nia takich wła­śnie sytu­acji, gdy docho­dzi do wspól­ne­go zagro­że­nia i każ­dy wów­czas przede wszyst­kim myśli o sobie – bez oglą­da­nia się na skut­ki, jakie może to pocią­gnąć dla innych ( przy­po­mnij­my per­ma­nent­ne, okre­so­wo wręcz osten­ta­cyj­ne zanie­czysz­cza­nie przez dłu­gie lata pol­skich Kar­ko­no­szy przez wyzie­wy z cze­skich zakła­dów prze­my­sło­wych, cze­mu towa­rzy­szy­ła bier­na posta­wa pol­skich władz). Ale to już pro­blem nie tyl­ko ze sfe­ry eko­lo­gii, lecz tak­że doty­czą­cy moral­no­ści poli­ty­ki czy raczej jej braku.

Dwie fale

Tam­tej strasz­nej nocy, z sobo­ty na nie­dzie­lę 12 lip­ca, gdy tysią­ce ludzi w zło­wro­gich ciem­no­ściach z deter­mi­na­cją wal­czy­ło na uli­cach Wro­cła­wia z zale­wa­ją­cą to mia­sto wart­ką wodą, byli oni zda­ni de fac­to na sie­bie, a sku­tecz­na – w osta­tecz­nym rachun­ku – acz oku­pio­na olbrzy­mi­mi stra­ta­mi, obro­na jed­nej z naj­więk­szych pol­skich metro­po­lii, sta­no­wi­ła przede wszyst­kim wła­śnie zasłu­gę pospo­li­te­go rusze­nia, nie zaś siły i spraw­no­ści pań­stwa. Ale na pospo­li­tym rusze­niu sys­te­mu zbio­ro­we­go bez­pie­czeń­stwa zbu­do­wać się nie da.

Powin­ni o tym pamię­tać zwłasz­cza ci, któ­rzy mówią dziś, że od stro­ny orga­ni­za­cyj­nej wszyst­ko z grub­sza było w porząd­ku; no, może co naj­wy­żej gdzieś tam zda­rzy­ły się poje­dyn­cze nie­do­cią­gnię­cia. A mnie, kie­dy to sły­szę, wibru­je w uszach drżą­cy z bez­sil­nej, głu­chej pasji głos Jur­ka Owsia­ka, któ­ry, pró­bu­jąc w momen­cie szcze­gól­nie dra­ma­tycz­nych zma­gań z wodą zała­twić wraz ze swo­im szta­bem dosta­wy suro­wi­cy dla powo­dzian, dowie­dział się od dyżur­ne­go leka­rza kra­ju, że na razie to nie­moż­li­we, gdyż mamy prze­cież week­end i hur­tow­nie leków są pozamykane…

W Polsce lipcowych dni AD 1997 zderzyły się ze sobą z całą mocą dwie fale.

Ta pierw­sza – wod­na nio­sła destruk­cję, znisz­cze­nie i śmierć. Sta­wi­ła jej czo­ła fala nie­spo­ty­ka­nej ludz­kiej soli­dar­no­ści. Widzie­li­śmy to wszy­scy, a więk­szość z nas czyn­nie włą­czy­ła się w potęż­ny, ogól­no­spo­łecz­ny nurt samo­obro­ny i pomo­cy. To były te tysią­ce sła­nia­ją­cych się ze zmę­cze­nia ludzi, ukła­da­ją­cych nie­prze­rwa­nie przez kil­ka­dzie­siąt godzin we Wro­cła­wiu wor­ki z pia­skiem po to, by zagro­dzić żywio­ło­wi dro­gę do ser­ca mia­sta. To zablo­ko­wa­na przez dłuż­szy czas w samym cen­trum War­sza­wy uli­ca Moko­tow­ska, gdzie ma swo­ją sie­dzi­bę Pol­ski Czer­wo­ny Krzyż i gdzie na chod­ni­kach zale­ga­ły nie­ustan­nie dostar­cza­ne zewsząd tony żyw­no­ści, kon­te­ne­rów i zgrze­wek z pit­ną wodą, odzie­ży i lekarstw. To gościn­nie otwar­te na przy­ję­cie powo­dzian miesz­ka­nia, nale­żą­ce do tych, któ­rych omi­nę­ło nie­szczę­ście. To włą­cza­ją­ce się samo­rzut­nie do akcji ratow­ni­czej pry­wat­ne samo­cho­dy i łodzie. To zbio­ro­wa ofiar­ność, pra­ca i poświę­ce­nie, któ­rych prze­ja­wy moż­na było zoba­czyć na każ­dym kroku.

W starciu dwóch potężnych fal – destrukcyjnej oraz ludzkiej – w ostatecznym rozrachunku zwyciężyła ta druga

i jest to bodaj jedy­na opty­mi­stycz­na kon­sta­ta­cja, jaka pły­nie z dra­ma­tycz­nych lip­co­wych doświad­czeń. Nie może jej osła­bić gorz­ki fakt, że, jak zawsze w eks­tre­mal­nych sytu­acjach (przy­po­mnij­my oku­pa­cyj­nych szmal­cow­ni­ków), przy oka­zji wypeł­zły ze swych kry­jó­wek pospo­li­te hie­ny, żeru­ją­ce na ludz­kiej tra­ge­dii, okra­da­ją­ce cudzy, porzu­co­ny chwi­lo­wo doby­tek, ewen­tu­al­nie sprze­da­ją­ce po spe­ku­la­cyj­nych cenach pod­sta­wo­we arty­ku­ły spo­żyw­cze wów­czas, gdy na lokal­nych ryn­kach zaczę­ło ich dotkli­wie bra­ko­wać. Nie demo­ni­zu­jąc tego zja­wi­ska – prze­oczyć ani mini­ma­li­zo­wać go nie wol­no. Bo – mimo że osta­tecz­nie oka­za­ło się ono mar­gi­ne­sem – nie­mniej prze­cież dało o sobie znać. To zaś boli, cho­ler­nie boli, gdyż po raz kolej­ny uświa­da­mia, jak róż­ni jeste­śmy i jak odmien­ne cechy potra­fią się w nas uak­tyw­nić gdy sta­je­my oko w oko z zagro­że­niem i cudzą biedą.

Heroiczna walka ze szczękami rekina w tle

Poja­wia się na tym tle tak­że inny czyn­nik, ponie­kąd już natu­ry psy­cho­lo­gicz­nej; czyn­nik, któ­ry, ku moje­mu zdu­mie­niu, rów­nie powszech­nie, co kom­plet­nie zlek­ce­wa­żo­no. Zwró­cił nie­gdyś nań uwa­gę naj­świet­niej­szy bodaj pol­ski repor­ter Ryszard Kapu­ściń­ski w swo­jej książ­ce Chry­stus z kara­bi­nem na ramie­niu. Autor zare­je­stro­wał w niej m.in. zja­wi­sko dodat­ko­we­go dys­kom­for­tu psy­chicz­ne­go, jakie­go doświad­cza czło­wiek wal­czą­cy o życie lub prze­trwa­nie – w zde­rze­niu z nastro­jem bez­tro­skiej zaba­wy, któ­rej odda­ją się w tym cza­sie inni.

W tam­tej książ­ce sprzed dwu­dzie­stu paru lat (nie jestem w tej chwi­li jej w sta­nie odna­leźć na pół­ce pośród setek innych tomów, nie ma na to cza­su); książ­ce, któ­ra współ­two­rzy dziś kanon świa­to­wej lite­ra­tu­ry fak­tu naj­wyż­szej pró­by, pale­styń­scy bojow­ni­cy zwie­rza­ją się z doskwie­ra­ją­cej im dotkli­wie świa­do­mo­ści, że w cza­sie, gdy oni sami giną, a ich rodzi­ny przy­mie­ra­ją gło­dem w obo­zach dla uchodź­ców, gdzieś nie­opo­dal ludzie sie­dzą w kawiar­niach, śmie­ją się, kocha­ją, cho­dzą do kina i na dys­ko­te­ki – jed­nym sło­wem tuż obok toczy się nor­mal­ne życie.

Tak jest – dodaj­my – zawsze i wszę­dzie (przy­po­mnij­my choć­by nie­daw­ną krwa­wą woj­nę w Bośni i nie­wia­ry­god­nie nor­mal­ny, by nie rzec: wręcz mono­ton­ny rytm życia miesz­kań­ców nie­zbyt odle­głe­go od are­ny tych wyda­rzeń Bel­gra­du). Ale też zgódź­my się, że w obli­czu czy­je­goś nie­szczę­ścia, zwłasz­cza gdy przy­bie­ra ono postać zbio­ro­wej heka­tom­by – powin­ni­śmy być szcze­gól­nie wyczu­le­ni na wła­sne zacho­wa­nia, oka­zu­jąc ele­men­tar­ny takt w gene­ro­wa­niu, mode­lo­wa­niu czy też rela­cjo­no­wa­niu w mediach innych, dzie­ją­cych się rów­no­le­gle wydarzeń.

W Polsce, w tragicznych dniach lipca taktu tego często, zaskakująco często brakowało.

Oto np. w tym samym cza­sie, gdy na połu­dniu kra­ju ludzie hero­icz­nie wal­czy­li z sie­ją­cą znisz­cze­nie wodą, loku­ją­cy się w bez­piecz­nych rejo­nach kra­ju auto­rzy Lata z Radiem w „jedyn­ce” – audy­cji banal­nej i nie­skom­pli­ko­wa­nej w swo­im prze­sła­niu – kon­ty­nu­owa­li jak gdy­by nigdy nic swo­je codzien­ne tir­li – tir­li, nada­jąc o dzie­wią­tej rano ruty­no­wy, ergo zdaw­ko­wy paro­ję­zycz­ny ser­wis infor­ma­cyj­ny, nie­odmien­nie poprze­dzo­ny skocz­ną muzyczką.

Na estra­dzie Festi­wa­lu Pio­sen­ki Żoł­nier­skiej w Koło­brze­gu wyśpie­wy­wa­no w naj­lep­sze te same co rok dyr­dy­ma­ły; tymi samy­mi, co zawsze, dow­ci­pa­sa­mi razi­ła 12 lip­ca słu­cha­czy fir­mo­wa­na przez Kaba­ret „Dłu­gi” nie­dziel­na radio­wa „Para­fo­nia” (któ­ra jest zresz­tą gene­ral­nie maga­zy­nem saty­rycz­nym nie naj­wyż­sze­go lotu), roz­gło­śnie komer­cyj­ne dra­ma­tycz­ne rela­cje repor­ter­skie z tere­nów obję­tych powo­dzią obfi­cie prze­pla­ta­ły nagra­nia­mi roc­ka albo muzy­ki disco-polo i wynu­rze­nia­mi jej lide­rów, kaja­ka­rze (kaja­ka­rze!) urzą­dzi­li sobie gdzieś po sąsiedz­ku ogól­no­pol­skie czy raczej mię­dzy­na­ro­do­we zawo­dy, a w tele­wi­zji tuż po fil­mo­wych migaw­kach z wyła­nia­ją­cy­mi się spod wody tru­pa­mi zwie­rząt ser­wo­wa­no utrzy­ma­ne w tona­cji rado­sne­go szcze­bio­tu rekla­my pod­pa­sek (ze skrzy­deł­ka­mi i bez), tam­po­nów, pam­per­sów tudzież kre­mów usu­wa­ją­cych na nogach włosy.

Po zapaści - NŚ 09/1997

Wszystko to – chyba nie muszę przekonywać – dotkliwie zwiększało dyskomfort psychiczny ludzi odciętych przez wodę lub pozbawionych przez nią dorobku całego życia.

Pogłę­bia­ło bowiem prze­świad­cze­nie (dodat­ko­wo spo­tę­go­wa­ne wyjąt­ko­wo nie­for­tun­nym i nie­prze­my­śla­nym oświad­cze­niem pre­mie­ra w pierw­szych dniach powo­dzi, za któ­re jego autor póź­niej zain­te­re­so­wa­nych prze­pro­sił), że tak napraw­dę ich los nie­wie­le obcho­dzi innych. W tym kon­tek­ście szczy­tem bez­myśl­no­ści – by nie rzec: bez­pre­ten­sjo­nal­ne­go cham­stwa – popi­sa­ła się tele­wi­zja Pol­sat, w ogó­le hoł­du­ją­ca coraz czę­ściej w swo­ich pro­gra­mach nie­wy­bred­nym gustom (nasz apel sprzed roku w spra­wie ogra­ni­cze­nia prze­mo­cy na tele­wi­zyj­nym ekra­nie, sze­fo­wie tej sta­cji osten­ta­cyj­nie „ola­li”).

Otóż mało, że Pol­sat 14 lip­ca – a więc w cza­sie, gdy na Dol­nym Ślą­sku nadal trwa­ły dra­ma­tycz­ne zma­ga­nia z powo­dzią, a potęż­ne wiel­ko­miej­skie dziel­ni­ce, takie jak opol­skie Zaodrze czy wro­cław­ski Koza­nów nadal pozo­sta­wa­ły zala­ne – wyemi­to­wał wie­czo­rem fil­mo­we bara­chło Szczę­ki 4 o nie­znisz­czal­nym reki­nie-ludo­ja­dzie, to w dodat­ku w trak­cie tej emi­sji na ekra­nie wie­lo­krot­nie poja­wiał się infor­ma­cyj­ny pasek, zapra­sza­ją­cy widzów do obej­rze­nia „spe­cjal­ne­go mate­ria­łu pod tytu­łem »Potop« o hero­icz­nym rato­wa­niu Wro­cła­wia przed powo­dzią”, (zresz­tą, jak się rychło oka­za­ło, w zesta­wie­niu z ana­lo­gicz­ny­mi repor­ta­ża­mi nada­wa­ny­mi przez tele­wi­zję publicz­ną, mier­ne­go od stro­ny dzien­ni­kar­skiej). Zachę­ty te sła­no, niczym pło­mien­ne cału­sy, na tle reki­no­po­dob­ne­go stra­szy­dła made in Hol­ly­wo­od, któ­re odgry­za­ło pra­co­wi­cie człon­ki kolej­nym ofia­rom, o czym zaświad­cza­ła zmie­sza­na z wodą czer­wo­na far­ba, imi­tu­ją­ca krew. Pogra­tu­lo­wać wyjąt­ko­we­go wyczu­cia sytu­acji, dobre­go sma­ku i ele­men­tar­ne­go taktu!

Dobitne ostrzeżenie

Kata­stro­fa, któ­ra dotknę­ła w lip­cu Pol­skę, sta­no­wi wyzwa­nie nie tyl­ko na pla­nie fizycz­nym, lecz tak­że men­tal­nym i filo­zo­ficz­no-świa­to­po­glą­do­wym. Kie­dy kil­ka tygo­dni wcze­śniej wła­śnie we Wro­cła­wiu – w atmos­fe­rze zbio­ro­we­go reli­gij­ne­go unie­sie­nia papież Jan Paweł II odpra­wiał uro­czy­stą mszę z udzia­łem kil­ku­set tysię­cy osób, mimo pada­ją­cych już wów­czas obfi­ciej niż zazwy­czaj desz­czy niko­mu nawet nie przy­szła do gło­wy myśl, że uli­ca­mi tego mia­sta wkrót­ce popły­ną wart­kie rzeki.

Zawiodły z kretesem oficjalne prognozy meteorologiczne, oparte na naukowych obserwacjach i analizach przemieszczeń frontów atmosferycznych.

Nie­traf­no­ści tych pro­gnoz, zwłasz­cza dłu­go­ter­mi­no­wych, doświad­cza­my już od daw­na. Zdą­ży­li­śmy rów­nież przy­wyk­nąć do jak­że czę­stej zmien­no­ści nada­wa­nych w radio i tele­wi­zji aktu­al­nych komu­ni­ka­tów meteo (nawia­sem mówiąc, spon­so­ro­wa­nych przez roz­ma­ite fir­my, co sta­no­wi swo­iste kurio­zum, jako że pro­gno­zę pogo­dy, i owszem, moż­na spon­so­ro­wać, ale samej pogo­dy, zwłasz­cza tej pomyśl­nej, „opła­cić” już się nie da).

Nie­raz też bywa tak, że pro­gno­za meteo, spo­rzą­dza­na przez jeden ośro­dek oka­zu­je się odmien­na od ser­wo­wa­nej przez inne cen­trum, a oba, wyklu­cza­ją­ce się nawza­jem prze­wi­dy­wa­nia prze­ka­zy­wa­ne są w tym samym cza­sie na kon­ku­ren­cyj­nych falach radio­wych lub za pomo­cą tele­wi­zyj­nej wizji – w zależ­no­ści od tego, kto z jakie­go źró­dła aku­rat korzy­stał. Dzie­je się tak, dodaj­my, mimo obu­do­wy­wa­nia wspo­mnia­nych pro­gnoz odczy­ta­mi ze zdjęć sate­li­tar­nych, skru­pu­lat­ny­mi obli­cze­nia­mi kom­pu­te­ro­wy­mi oraz kon­stru­owa­ny­mi mozol­nie mate­ma­tycz­ny­mi mode­la­mi kształ­to­wa­nia się kli­ma­tu – o czym pisał m.in. Robert Leśnia­kie­wicz w tek­ście opu­bli­ko­wa­nym w siód­mym tego­rocz­nym nume­rze Nie­zna­ne­go Świa­ta. Nie może jed­nak być ina­czej w sytu­acji, gdy ilość zmien­nych, któ­re wpły­wa­ją dziś na pogo­dę i – sze­rzej – kli­mat, jest obec­nie tak wiel­ka, że naj­bar­dziej nawet, zda­ło­by się, racjo­nal­ne prze­słan­ki kon­stru­owa­nia okre­ślo­nej pro­gno­zy, wsku­tek nie­ocze­ki­wa­ne­go poja­wie­nia się jakie­goś nowe­go czyn­ni­ka potra­fią nie­kie­dy w mgnie­niu oka wziąć w łeb.

To z kolei sta­no­wi efekt coraz więk­sze­go zanie­czysz­cze­nia ziem­skiej atmos­fe­ry, nie­ustan­ne­go nasy­ca­nia jej che­micz­ny­mi wyzie­wa­mi, wyci­na­nia bez opa­mię­ta­nia i na maso­wą ska­lę lasów (tak­że w Pol­sce!!!), jed­nym sło­wem pla­no­we­go i bez­myśl­ne­go nisz­cze­nia śro­do­wi­ska natu­ral­ne­go, co naru­szy­ło już eko-sys­tem całej pla­ne­ty. Złud­nym jest też mnie­ma­nie, że wszyst­ko to na dłuż­szą metę pozo­sta­je bez wpły­wu na warun­ki, w jakich żyje­my, zaś pró­by ośmie­sza­nia ostrze­ga­ją­cych przed skut­ka­mi tej glo­bal­nej dewa­sta­cji eko­lo­gów, któ­rych media przed­sta­wia­ją nie­rzad­ko jako nie­po­waż­nych, zie­lo­nych ludzi­ków, są w isto­cie zasło­ną dym­ną mają­cą uspra­wie­dli­wić sank­cjo­no­wa­ny odgór­nie brak prze­zor­no­ści lub wręcz świa­do­me, szko­dli­we działanie.

I oto stało się tak, że w momencie, gdy południowo-zachodnią Polskę pustoszył już żywioł wodny,

w Kiel­cach dru­ko­wał się sierp­nio­wy numer Nie­zna­ne­go Świa­ta z publi­ka­cją Ark­tycz­na koły­san­ka, w któ­rej dwo­je reno­mo­wa­nych auto­rów z Nie­miec, z zawo­du astro­fi­zy­ków, ujaw­ni­ło praw­dę o pro­wa­dzo­nych na odlu­dziu Ala­ski w ramach tzw. pro­jek­tu badaw­cze­go HARP nie­bez­piecz­nych doświad­cze­niach z bom­bar­do­wa­niem wycin­ków jonos­fe­ry fala­mi radio­wy­mi wyso­kiej czę­sto­tli­wo­ści. Z opi­nii nie­za­leż­nych naukow­ców, na któ­rych powo­łu­ją się Gra­ży­na Fosar i Franz Blu­dorf wyni­ka, że takie eks­pe­ry­men­ty mogą przy­nieść nie­obli­czal­ne skut­ki, gdyż tzw. zwier­cia­dla­ny efekt jonos­fe­ry jest w sta­nie spo­wo­do­wać odbi­cie emi­to­wa­nej wiąz­ki i – mówiąc bru­tal­nie – „wywa­le­nie” jej w zupeł­nie innej czę­ści glo­bu, co wywo­ła tam nie­chcia­ną, ale prze­cież cał­kiem real­ną klę­skę żywio­ło­wą. I wpraw­dzie nie­któ­rzy bada­cze uwa­ża­ją tę hipo­te­zę za czy­stą spe­ku­la­cję, wie­le jed­nak prze­ma­wia za tym, by ich uspa­ka­ja­ją­cym zapew­nie­niom nad­mier­nie nie ufać.

Oczy­wi­ście nie ist­nie­je żaden dowód na to, iż opi­sy­wa­ne w Ark­tycz­nej koły­san­ce doświad­cze­nia z „nakłu­wa­niem” atmos­fe­ry (kie­ru­jąc do dru­ku wcze­sną wio­sną tę publi­ka­cję nie mie­li­śmy, rzecz jasna, poję­cia, jak dra­ma­tycz­nie aktu­al­na oka­że się ona latem) mia­ły aku­rat wpływ na wystą­pie­nie kata­kli­zmu w Pol­sce – a co zda­wa­ły się w pod­tek­ście suge­ro­wać nie­któ­re gaze­ty lokal­ne, zwłasz­cza na połu­dniu Pol­ski, któ­re, za naszą zgo­dą, prze­dru­ko­wa­ły z NŚ frag­men­ty Ark­tycz­nej koły­san­ki.

Intuicyjnie natomiast czujemy – ba: jesteśmy tego pewni – że takie doświadczenia i eksperymenty nigdy nie prowadzą do niczego dobrego.

Podob­nie jak poro­nio­nym i wyso­ce nie­bez­piecz­nym pomy­słem jest pró­ba (na szczę­ście nie zre­ali­zo­wa­na) roz­pra­sza­nia desz­czo­wych chmur za pomo­cą lase­rów tudzież roz­py­la­nych w atmos­fe­rze z pokła­du samo­lo­tów spe­cjal­nych sub­stan­cji che­micz­nych tyl­ko po to, by wzię­ty ame­ry­kań­ski pop-szan­so­ni­sta mógł dać kon­cert na powie­trzu dla kil­ku­dzie­się­ciu tysię­cy ludzi bez oba­wy, że w jego trak­cie będą mu się lały na łeb z nie­ba stru­gi wody (to przy­kład już z zupeł­nie innej czę­ści świa­ta, nota­be­ne cał­kiem nas bliskiej).

W przyrodzie bowiem nic nie ginie, a to, czego pozbędą się jedni, otrzymają natychmiast w „spadku” inni.

Przy­cho­dzi tu na myśl chęt­nie uży­wa­ne przez byłe­go sze­fa wię­zien­nic­twa w Pol­sce, dr. Paw­ła Moczy­dłow­skie­go porów­na­nie ze zwod­ni­czym kom­for­tem psy­chicz­nym, wyni­ka­ją­cym z fak­tu spusz­cze­nia wody w toa­le­cie po zała­twie­niu potrze­by fizjo­lo­gicz­nej. Zabra­ne przez tę wodę gów­no (to sło­wa dok­to­ra, nie moje) wpraw­dzie bowiem zni­ka z nasze­go pola widze­nia, co stwa­rza złud­ne poczu­cie zała­twie­nia spra­wy w jej doraź­nym wymia­rze, ale same eks­kre­men­ty prze­cież się nie zde­ma­te­ria­li­zo­wa­ły i gdzieś wypłyną.

Gene­ral­nie zaś trud­no oprzeć się wra­że­niu, że daw­no już zakłó­co­na zosta­ła dotkli­wie ele­men­tar­na hie­rar­chia war­to­ści, w któ­rej naj­waż­niej­szą rolę speł­nia, speł­niać powi­nien sza­cu­nek dla Natu­ry i jej praw.

W kręgu potężnych energii

Wróć­my raz jesz­cze do wąt­ku nie­prze­wi­dy­wal­no­ści gwał­tow­nych zmian pogo­dy. Otóż, jeśli z gory­czą kon­sta­tu­je­my, że w przy­pad­ku kata­kli­zmu, jakie­go doświad­czy­ły ostat­nio Pol­ska i Cze­chy, nauko­we pro­gno­zy wzię­ły w pysk, nie spo­sób jed­no­cze­śnie nie zauwa­żyć, że w takim samym stop­niu klę­ska ta sta­ła się udzia­łem tzw. nie­kon­wen­cjo­nal­nych tech­nik pro­gno­stycz­nych. Nie prze­wi­dzie­li kata­stro­fal­nej powo­dzi tak licz­nie i chęt­nie udzie­la­ją­cy się w mediach jasno­wi­dzo­wie; pole­gli rów­nież sro­mot­nie ze swo­imi horo­sko­pa­mi na mokrej od desz­czu zie­mi astrolodzy.

Nie pora też tu ani miej­sce na iro­nię, trud­no jed­nak powstrzy­mać się od reflek­sji, iż może szko­da, że pewien zna­ny uzdro­wi­ciel, któ­ry w tele­wi­zji Pol­sat ener­ge­ty­zu­je wodę „Mul­ti Vita”, by sprze­da­wać ją potem odpo­wied­nio dro­żej swo­im pacjen­tom, a przed paru laty zaj­mu­ją­co opo­wia­dał, jak na począt­ku lat osiem­dzie­sią­tych roz­ła­do­wał men­tal­nie zator lodo­wy pod Płoc­kiem, gdy zaś była wiel­ka powódź w Mis­si­si­pi skon­cen­tro­wał się nad mapą i wkrót­ce woda opa­dła… otóż wiel­ka szko­da, że ów genial­ny czło­wiek, zamiast na wodzie mine­ral­nej nie skon­cen­tro­wał się tym razem na wodzie, któ­ra zale­wa­ła nie­od­le­głe wsie i miasta.

Porzuć­my jed­nak to, co jest wyłącz­nie aneg­do­tą lub ima­gi­na­cją i, spy­taj­my, czy w takim razie meto­dy oraz tech­ni­ki, o jakich mówi­my, a któ­re prze­cież sta­no­wią przed­miot zain­te­re­so­wań tak­że „Nie­zna­ne­go Świa­ta” oka­zu­ją się nic nie war­te? Taki wnio­sek był­by pochopny. 

To, co zdarzyło się w lipcu w Polsce uczy natomiast, uczyć powinno, wielkiej pokory także tych, którzy uważają, że wszystko zawsze wiedzą najlepiej i nigdy się nie mylą.

Może się bowiem zda­rzyć tak – i tu doty­ka­my już płasz­czy­zny nie­ja­ko onto­lo­gicz­nej, zwią­za­nej z filo­zo­fią Bytu w ogó­le – że mister­na sieć odczy­tów i pro­gnoz pre­ko­gni­cyj­nych, kosmo­bio­lo­gicz­nych itp., poma­ga­ją­ca nie­jed­no­krot­nie dogłęb­niej poznać i w porę sko­ry­go­wać czy­jeś indy­wi­du­al­ne ścież­ki oraz dro­gi, oka­zu­je się nazbyt deli­kat­nym, ergo: nie­przy­dat­nym two­rzy­wem w makro­ska­li, gdzie bieg zda­rzeń wyty­cza­ją i mode­lu­ją czyn­ni­ki nie­moż­li­we do uchwy­ce­nia na pla­nie cząstkowym.

Mówiąc inny­mi sło­wy, cho­dzi tu o takie sytu­acje, kie­dy dają o sobie z całą mocą znać potęż­ne ener­gie, akty­wi­zu­ją­ce się w punk­cie wyj­ścia w stre­fie pozo­sta­ją­cej poza naszym zasię­giem, a tym samym zdol­no­ścią ich dostrze­że­nia i ziden­ty­fi­ko­wa­nia (a dzię­ki temu tak­że zabez­pie­cze­nia się w porę przed ich dzia­ła­niem) nie tyl­ko dro­gą ana­li­zy rozu­mo­wej, lecz tak­że postrze­ga­nia pozazmysłowego.

Niech każ­dy tych kil­ka zdań poj­mie, jak chce. Roz­ko­do­wa­nie ich zna­cze­nia, wraz z inter­pre­ta­cją, musi nale­żeć do same­go czy­tel­ni­ka. Wię­cej na ten temat powie­dzieć się bowiem nie da, a przy­naj­mniej ja nie potra­fię tego uczynić.

Zlekceważone sygnały

Czy zatem – to pyta­nie trze­ba rów­nież posta­wić z całą ostro­ścią – ist­nie­je w ogó­le jakiś sys­tem wcze­sne­go ostrze­ga­nia przed moż­li­wo­ścią wystą­pie­nia klęsk żywio­ło­wych, w tym tak­że takiej, jaka nawie­dzi­ła latem Pol­skę? Otóż, jak się wyda­je, jest to moż­li­we pod warun­kiem bar­dziej wni­kli­we­go odczy­ty­wa­nia sygna­łów sła­nych przez samą Natu­rę. Sygna­łów, któ­re – dobrze o tym wie­my – naj­czę­ściej są lek­ce­wa­żo­ne przez służ­by mete­oro­lo­gicz­ne czy też sej­smicz­ne, z pobła­ża­niem odno­szą­ce się do ludo­wych prze­po­wied­ni oraz rela­cji o okre­ślo­nych zacho­wa­niach roślin i zwierząt.

Po zapaści - NŚ 09/1997

Jest to niestety postawa błędna i krótkowzroczna.

Z infor­ma­cji, jakie uda­ło nam się zebrać w ostat­nim cza­sie, wyni­ka np., że co naj­mniej na kil­ka dni przed wystą­pie­niem kata­stro­fal­nych opa­dów i sta­no­wią­cych ich kon­se­kwen­cję powo­dzi, na tere­nach nią obję­tych zacho­wa­nie wie­lu zwie­rząt było nie­ty­po­we. Zdra­dza­ły one – tak twier­dzą nie­któ­rzy nasi czy­tel­ni­cy – wyczu­wal­ny nie­po­kój, przy czym doty­czy­ło to nie tyl­ko fau­ny leśnej, lecz tak­że np. psów oraz kotów. Szcze­gól­nie wyra­zi­stym sygna­łem tego, co może nastą­pić, było opusz­cza­nie w nie­któ­rych miej­scach kop­ców przez mrów­ki i podej­mo­wa­ne przez nie pró­by prze­no­sze­nia się do wnętrz (wła­śnie tak!) pobli­skich domostw, jak by w prze­wi­dy­wa­niu tego, że już wkrót­ce budo­wa­ne mozol­nie lata­mi mro­wi­ska znaj­dą się pod wodą. Z tego punk­tu widze­nia było­by ze wszech miar cen­ne, gdy­by ci wszy­scy czy­tel­ni­cy, któ­rzy takie wła­śnie lub podob­ne symp­to­my obser­wo­wa­li we wła­snym oto­cze­niu, podzie­li­li się z nami wyni­ka­ją­cy­mi stąd obser­wa­cja­mi – dla dobra innych i ku zbio­ro­wej roz­wa­dze oraz przestrodze.

Pró­bą uchwy­ce­nia i ska­ta­lo­go­wa­nia sła­nych przez Natu­rę sygna­łów kli­ma­tycz­nych, a tym samym i ostrze­gaw­czych, jest m.in. przy­go­to­wy­wa­na do dru­ku przez Zbi­gnie­wa Przy­by­la­ka dwu­czę­ścio­wa książ­ka Jak same­mu prze­po­wia­dać pogo­dę, któ­rej frag­ment, poświę­co­ny obser­wa­cjom zacho­wa­nia świa­ta roślin nie­ba­wem wydru­ku­je­my. Jak­że wie­le moż­na wyczy­tać z tych, zebra­nych skru­pu­lat­nie przez jed­ne­go z naj­lep­szych pol­skich natu­ra­li­stów (co rok wyda­je swo­je wła­sne Bio­ko­smicz­ne kalen­da­rze) obser­wa­cji oraz reguł! Czy wszystko?

Oczywiście nie, ale przecież powiedzieliśmy już wcześniej, że o wielu mechanizmach kształtujących nasze losy, tu i teraz, tak naprawdę niewiele wiemy.

Pro­szę nato­miast przy tej oka­zji powró­cić rów­nież do wspo­mnia­ne­go już tek­stu Rober­ta Leśnia­kie­wi­cza Jak spraw­dza­ły się pro­gno­zy pogo­dy w Roku Słoń­ca ad. 1996 w nr. 7 NŚ. Tek­stu, któ­ry zresz­tą tro­chę się prze­le­żał w redak­cyj­nej tecz­ce, gdyż tak napraw­dę nie byłem do koń­ca zde­cy­do­wa­ny czy z nie­go sko­rzy­stać. Zwłasz­cza w swo­jej pierw­szej, ana­li­tycz­nej czę­ści wyda­wał mi się on bowiem nazbyt suchy i oba­wia­łem się, że cała ta god­na sza­cun­ku bene­dyk­tyń­ska robo­ta, jaką wyko­nał autor-pasjo­nat nie­zna­ne­go, w sumie nie­zbyt zain­te­re­su­je czy­tel­ni­ków. Dziś wiem, jak bar­dzo się w swo­jej ówcze­snej oce­nie myli­łem i nie wsty­dzę się do tego przy­znać. Kie­ru­jąc osta­tecz­nie publi­ka­cję nasze­go współ­pra­cow­ni­ka wła­śnie do lip­co­we­go nume­ru nie wie­dzia­łem – bo i skąd – że dopi­su­ję w ten spo­sób poin­tę do wyda­rzeń, któ­rych w tam­tym momen­cie nikt jesz­cze nie był w sta­nie prze­wi­dzieć (zawsze się zresz­tą póź­niej w takich przy­pad­kach zasta­na­wiam: przy­pa­dek to, czy coś więcej?)

Proszę teraz zajrzeć do końcowej części wywodów Leśniakiewicza,

któ­ry pro­wa­dził swo­je bada­nia i kon­stru­ował pro­gno­zy w opar­ciu o meto­dę żyją­ce­go w XVII wie­ku ojca dok­to­ra Mau­ri­tiu­sa Knau­era z Lan­ghe­im. O mają­cej nastą­pić w Pol­sce gigan­tycz­nej powo­dzi nie ma w tej publi­ka­cji oczy­wi­ście ani sło­wa, jed­nak po to, by uzmy­sło­wić sobie war­tość poprze­dza­ją­cych ją pomia­rów obser­wa­cji i odczy­tów, któ­rych źró­dłem była wła­śnie Natu­ra, wystar­czy prze­czy­tać tyl­ko jed­no, jedy­ne zda­nie, odno­szą­ce się do pro­gno­zy na lipiec 1997 r. Zosta­ło ono napi­sa­ne przez auto­ra w począt­kach stycz­nia – na krót­ko przed­tem, nim jego maszy­no­pis dotarł do redak­cji. Mowa jest zaś w nim o dużej ilo­ści opa­dów prze­wi­dy­wa­nych na ten wła­śnie miesiąc…

I może jesz­cze jed­no. Nigdy, ani przez moment nie zapo­mnij­my mądro­ści i zara­zem głę­bo­kiej życio­wej praw­dy, jaką uosa­bia mot­to trzy­ma­ne­go przez Pań­stwa w ręku nume­ru. Ze swej stro­ny chciał­bym uzu­peł­nić je o myśl Jan­ka Stęp­nia – poety, pro­za­ika i arty­sty rzeź­bia­rza, czło­wie­ka na wskroś sen­sy­tyw­ne­go, a przy tym moje­go przy­ja­cie­la, któ­ry jak­że pięk­nie napi­sał kie­dyś: „Poma­ga­jąc innym – poma­gasz sobie”.

Podpisano do druku 28 lipca 1997 r. Publikowane przez nas zdjęcia pochodzą z zalanego Opola. Fot. Jan Płaskoń i Roman Kwaśniewski.
Tagi: NŚ 09/97
Podziel sięTweetnijWyślij
Marek Rymuszko

Marek Rymuszko

(1948-2019) - twórca koncepcji redakcyjnej miesięcznika „Nieznany Świat” i przez 30 lat jego redaktor naczelny. Reporter, pisarz, publicysta. Absolwent studiów prawniczych i dziennikarskich. Długoletni dziennikarz tygodnika „Prawo i Życie” oraz współpracownik wielu czasopism i serii wydawniczych. Laureat kilkudziesięciu nagród w ogólnopolskich konkursach reporterskich. W 1986 r. za całokształt dorobku w dziedzinie reportażu uhonorowany najbardziej cenioną w środowisku Nagrodą im. Ksawerego Pruszyńskiego. Autor książek: Sprawa osobista (1979), Miejsce na górze (1983), Paralaksa (1984), Wielka zasadzka (1984), Noc komety (1988), Schody (1988 - wyróżnienie "Życia Literackiego" za najlepszą książkę reporterską roku), Nieuchwytna Siła (1989; we współautorstwie z Anną Ostrzycką), Bajki polskie. Reportaże sądowe (1990), Złamana lanca (1991), Powrót Nieuchwytnej Siły (1994; również we współautorstwie z A. Ostrzycką), Polskie życie po życiu. Relacje ludzi uratowanych ze stanu śmierci klinicznej (1998), Przypadki metafizyczne (2002), 111 filmów z duszą. Metafizyka w kinie (2015) oraz kilkunastu pozycji wydrukowanych w KAW-owskiej serii „Ekspres Reporterów”. W 1989 r. w Teatrze Dramatycznym im. Jerzego Szaniawskiego w Płocku odbyła się premiera jego sztuki Kołysanka. Był też współautorem scenariusza do filmu Wielka majówka (1981) w reżyserii Krzysztofa Rogulskiego. Wieloletni prezes ogólnopolskiej organizacji reportarzystów – Stowarzyszenia Krajowy Klub Reportażu.

Zaloguj się, aby skomentować

W numerze

Nieznany Świat 05/2025 (413)

Nieznany Świat 05/2025 (413)

Nieznany Świat 04/2025 (412)

Nieznany Świat 04/2025 (412)

Dlaczego stare religie muszą odejść
Podcasty

Dlaczego stare religie muszą odejść?

24 marca 2022
50 min
Odtwórz
  • Dodaj do kolejki
  • Udostępnij
    Facebook Twitter E-mail
Nieznany Świat

Pismo tych, którzy myślą, czują i widzą więcej.

© 2021 - 2024 Nieznany Świat - Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone.

Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez pisemnej zgody wydawcy zabronione.
Wydawnictwo "Nieznany Świat" sp. j.
Anna Ostrzycka-Rymuszko
ul. Kielecka 28 lok. 2, 02-530 Warszawa
tel. 22 849-77-38

Księgarnia-Galeria NIEZNANY ŚWIAT

Księgarnia stacjonarna:
ul. Kredytowa 2, 00-062 Warszawa,
tel. 22 827 93 49
  • FAQ i Pomoc - najczęściej zadawane pytania
  • Kontakt
  • Polityka prywatności
  • Regulaminy
  • Newsletter
  • Wydanie elektroniczne NŚ
  • Prenumerata NŚ
  • Sklep Księgarnia-Galeria Nieznanego Świata

Witamy z powrotem!

Zaloguj się - Facebook
Zaloguj się - Google
LUB

Zaloguj się na swoje konto

Zapomniałem hasła Załóż konto

Załóż nowe konto!

Zarejestruj się - Facebook
Zarejestruj się - Google
LUB

Wypełnij poniższe pola aby się zarejestrować

*Rejestrując się w naszej witrynie, akceptujesz Regulamin i Politykę prywatności.
Wszystkie pola są wymagane. Zaloguj

Zresetuj swoje hasło

Podaj email lub nazwę użytkownika aby zresetować hasło.

Zaloguj
Brak wyników
Zobacz wszystkie wyniki
  • Zaloguj
  • Załóż konto
  • Koszyk
  • Start
  • W numerze
  • E‑wydanie
  • Artykuły
    • Astrologia
    • Felietony
    • Historia
    • Natura
    • Nauka & Kosmos
    • Newsy
    • PROMOCJA
    • Rozwój duchowy
    • Teorie spiskowe
    • UFO & ET
    • Wywiady
    • Zdrowie
    • Zjawiska PSI
    • Życie po życiu
    • Inne
  • Czytaj NŚ
    • Jak czytać NŚ?
    • O nas
    • Nasi autorzy
    • Kontakt
  • Społeczność
    • Okiem Anny
    • Spotkania NŚ
    • Nagrody NŚ
    • APELE!
    • Bracia Mniejsi
    • Galeria portretów NŚ
    • IN MEMORIAM
  • Polecamy
    • Filmoteka NŚ
    • Lektury NŚ
    • Magiczne podróże
    • Patronaty NŚ
  • Podcasty
    • Dotknięcie Nieznanego (podcast)
    • Lektury NŚ (podcast)
    • Podcasty NŚ (ilustrowane)
  • Video
  • Sklep KGNŚ
  • Kontakt
SUBSKRYPCJA

© 2021 - 2023 Nieznany Świat - Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone.
Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez pisemnej zgody wydawcy zabronione.

Ta strona korzysta z plików cookie. Kontynuując korzystanie z tej witryny, wyrażasz zgodę na używanie plików cookie. Odwiedź naszą Politykę prywatności.
Czy na pewno chcesz odblokować ten wpis?
Pozostało odblokowań : 0
Czy na pewno chcesz anulować subskrypcję?
-
00:00
00:00

Kolejka

Update Required Flash plugin
-
00:00
00:00