
Mały ogrodnik na krańcach swojego ogrodu posadził lilię przecudnej urody – Nefretete. Z dala od ciekawskich oczu i zagrożeń, blisko studni, by nigdy jej nie zabrakło wody. W niedalekiej od niej odległości usadowił różne inne kwiaty, by nie czuła się na tych krańcach ogrodu osamotniona i w razie potrzeby mogła do kogoś zagadać.
Miała wyrosnąć do dwóch metrów wysokości, obsypana licznymi wielkimi kwiatami o barwie lawendy i przyciągającym motyle niezrównanym zapachu.
Wykopał dołek na wielką cebulę, owinął ją w delikatną siatkę chroniącą przed podziemnymi gryzoniami, wsypał do dołka super nawóz, chcąc od początku karmić królową, jak przystało. Czekał długo, nim dostrzegł pierwszy znak przebijania się rośliny na powierzchnię. Codziennie podlewał ją wodą wzbogaconą nawozem. Kiedy miała już kilkanaście centymetrów, wysypał dookoła specjalny proszek przeciwko ślimakom. Chronił ją przed piekącym słońcem, stawiał parawany osłaniające przed wiatrem oraz parasole chroniące przed nadmiernym deszczem. I wciąż dodawał rozmaitych nawozów, żeby wyrosła wyżej niż dwa metry, ciesząc oko i duszę. Doglądał jej kilka razy dziennie, zaniedbując inne prace.
Kiedy miała już prawie metr, nieco przedwcześnie pojawił się pierwszy pąk. Uradowany ogrodnik dosypał nowej ziemi, usuwając poprzednią. I znów zasilił roślinę rozmaitymi pielęgnacyjnymi i odżywczymi dodatkami. Dużo, dużo. Podlał. Dużo, dużo. Niech rośnie, niech pięknieje…
Kwiat rozwinął się błyskawicznie w ciągu nocy. Po południu zwisł jednak bezradnie, mimo że mały ogrodnik podlał go jeszcze raz i zasłonił przed słońcem. Pocieszał się, że lilia zaraz wypuści drugi pąk, ale łodyga była pusta. Roślina urosła jeszcze metr, nie wydając kwiatu, jej łodyga gwałtownie zbrązowiała, przechyliła się na bok i upadła. W końcu całkiem zmarniała.
I zafrasował się mały ogrodnik. I skonstatował: Tyle starań, tyle zachodu, dbałości, poświęcenia, tyle pracy… A przecież chciałem tylko, żeby była coraz piękniejsza.
* * *