
O znaczeniu kotów w redagowaniu pisma, intrygach, dąsach i wibracjach ego, które trzeba pokonać, a także o tym, że jedna świeca może rozświetlić mrok – z Anną Ostrzycką, red. naczelną miesięcznika NŚ, z okazji 35-lecia miesięcznika rozmawia Wojciech Chudziński
Marek w swojej autobiografii stwierdził, że swój stosunek do sfery parapsychologii określiłby jako chłodny (w tym sensie, że pozbawiony emocji i niezdrowej ekscytacji). Jednocześnie jednak rzeczowy i otwarty. A Ty, na tym fundamentalnym poziomie jak zdefiniowałabyś ‚swoją postawę?
– Fundament mojej postawy w tym zakresie zaczął powstawać w dzieciństwie. Już wówczas dzięki ojcu zafascynowana byłam podpatrywaniem świata, w szczególności Natury. Od obu babek chłonęłam to, co uznawane jest za paranormalne, a dla nich było czymś oczywistym. Babcia Józefa, budząca respekt dama, miewała prorocze sny i telepatycznie odbierała informacje dotyczące rodziny. Przez pierwsze lata życia wychowywała mnie właściwie druga babcia, Aleksandra, kobieta o ogromnej wrażliwości i wyobraźni. Stawiała karty klasyczne, podkreślając jednak, że to nie zabawa, a podpowiedź w rozwiązywaniu problemów. Łączyła nas idealna komunikacja telepatyczna. Potem w życiu doświadczyłam czegoś podobnego jeszcze dwukrotnie. Jej siostra prowadziła przed wojną salon spirytystyczny, wywołując duchy przy okrągłym stoliku. Do czasu, aż seans nie wyrwał się spod kontroli, a stolik zaatakował jedną z osób. Stało się to ostrzeżeniem, iż nie zawsze wiemy, jakie duchy odpowiadają na nasze zaproszenie. Pierwszy raz spotkanie z tzw. złym duchem miałam jako czterolatka i nie wspominam tego miło. Zatem od początku zjawiska ze sfery parapsychologii były dla mnie czymś oczywistym, Dopiero dorastając, zrozumiałam, że nie wszyscy tak mają. W wieku 14 lat dowiedziałam się, że granica światów jest przenikalna. Ukochana babka zginęła bowiem w wypadku samochodowym i, aby dać mi wsparcie, odwiedzała mnie jeszcze co wieczór przez rok. Niebawem poznałam też moich opiekunów duchowych.Towarzyszą mi oni do tej pory. Od najwcześniejszych lat wciągnął mnie świat baśni, które uczą wyobraźni i kreatywności. Mówią także, że coś, co na pierwszy rzut oka wydaje się zmyśleniem, może zawierać wiele prawdy. Opierając się na tego rodzaju doświadczeniach, do zjawisk anomalnych podchodziłam jak do intrygującego rozpoznania Nieznanego. To było jak fascynacja badacza, acz bez euforii, która bazowała zarówno na intuicji, jak i logicznej analizie. Lubię bowiem jeśli obie te ścieżki poznania spotykają się. Bywa niestety też tak, iż intrygującą wizję rozumiemy dopiero po pewnym czasie. Na dany moment brak nam bowiem matrycy pojęciowej sygnalizowanego zjawiska.
Marek jasno też wyeksplikował tezę, że stanowicie razem „idealnie dobrany team”, na który składa się Twoja intuicja i dary paranormalne, oraz jego chłodny, analityczny umysł, funkcjonujący według reporterskich kanonów.
– Tak. po pewnym okresie współpracy zawodowej Marek uznał, iż dobrze się dopełniamy. Szkoda, że tego w pełni nie wykorzystaliśmy. Był znakomitym reportażystą i literatem. Konstruował barokowe wypowiedzi, które bywały udręką dla translatorów tłumaczących na żywo. Ja te fakty dopełniałam o emocje, uczucia i to coś, zwykle mało zauważalne, a nierzadko decydujące o istocie.
Czy pamiętasz w jakich okolicznościach narodził się pomysł wydawania „Nieznanego Świata”? Dwójka reporterów, z sukcesami na koncie, zatrudniona w dwóch różnych tytułach prasowych, postanawia rozpocząć przygodę z wydawaniem własnego pisma…? I to w latach, gdy ideologia partii rządzącej dyskwalifikowała taką tematykę a priori?
– Coraz częściej pisywaliśmy o szeroko pojmowanych zjawiskach paranormalnych, w tym bioenergoterapii, UFO, hipnozie itp. do prasy, z którą byliśmy związani, serii książkowych reportaży Ekspres reporterów. Potem przyszła przygoda z fenomenem psychokinetycznym Joasi Gajewskiej i praca nad unikatową książką, stanowiącą reporterski zapis prawdziwych wydarzeń (wydanie angielskojęzyczne ukazało się w USA w 2023 r.). Zgromadziliśmy w efekcie tak wiele kontaktów i doświadczeń, iż zapragnęliśmy stworzyć specjalistyczne czasopismo o tej tematyce. W 1983 r. wydaliśmy numer sygnalny w dużym formacie, na papierze gazetowym, który spotkał się z entuzjazmem ze strony środowiska psychotronicznego. Jednak, a jakże miałoby być inaczej, cenzura nie wydała zgody na uruchomienie tego pomysłu. Nie mieścił się bowiem w światopoglądzie materialistycznym. Wtedy żałowaliśmy, że doszło do tej ideologicznej blokady. Po latach jednak zrozumieliśmy, że mieliśmy szczęście, bo ta koncepcja autorska pozostała przy nas. Dzięki temu 35 lat temu mogliśmy zacząć wydawać tytuł sami.
W „Argumentach” z 1983 r., ciskając gromy na ideę wydawania „NŚ”, pisano: „Paranauka zagraża umysłom tak samo, jak siarka w zatrutym powietrzu płucom”. I dalej: „Najwyższy czas uruchomić filtry i oczyszczalnie przeciw przeciekaniu do życia publicznego idei pseudonaukowych i zwyczajnej ciemnoty.”
– Tak. Dziennikarze oraz tytuły funkcjonujące po linii i na bazie wyśmiewały takie pomysły i tematy, jak prezentowane przez nas, jako pseudonaukę lub wręcz ciemnotę. Nie przeszkadzało im, że poważne placówki uniwersyteckie i instytuty badawcze zajmują się tymi zagadnieniami, m.in w ówczesnym ZSRR (np. fenomen Niny Kułaginy), czy w USA. W swoim zacietrzewieniu nie przyswajali żadnych faktów, ale fanatyzm nigdy nie dopuszcza logicznych argumentów. Z podobnymi absurdami, jak te publikowane w Argumentach, i nie tylko, borykamy się obecnie, po 40 latach. Nazwałam to w jednym z felietonów inkwizycją pseudonaukową.
Wydaje się, że po odrzuceniu przez decydentów możliwości wpuszczenia na rynek „NŚ” Marek skupił uwagę na swych projektach reportażowych i po prostu uznał, że właśnie tak będzie się realizował zawodowo. Czytałem wywiad z nim z tego okresu, który ukazał się w periodyku psychotronicznym „Trzecie Oko”, gdzie mówił o tym wprost. Ty jednak, jak się wydaje, nie zamierzałaś złożyć broni…
– Tak właśnie było. Ja kontynuowałam głównie gazetowe formy prasowe w Kurierze Polskim, gdzie byłam zatrudniona etatowo, a większe w czasopismach, z którymi współpracowałam. Moje teksty o psychokinezie Joasi Gajewskiej, nastolatce ze Śląska, poniosły się w świat za pośrednictwem agencji prasowych. Zaczął się nalot zagranicznych dziennikarzy. Efektem tego była interesująca współpraca z telewizją tokijską oraz znanym japońskim pisarzem specjalizującym się w zjawiskach paranormalnych. Poznawczo okazało się to również fascynującym doświadczeniem.
Start nie był łatwy, bo nieoczekiwanie pojawiła się konkurencja ze Skandynawii – miesięcznik „Nie z Tej Ziemi”, w dużej mierze złożony z przedruków. Ale i ta sytuacja nie podcięła Wam skrzydeł. Mieliście wtedy pewność, że dacie radę, czy po prostu postanowiliście, że chcecie zaryzykować?
– Masz rację, skandynawska konkurencja nie podcięła nam skrzydeł, a wręcz przeciwnie, mobilizowała. Wiedziałam, że damy radę, bo jesteśmy autentyczni w tym, co robimy (m.in. eksperymenty), piszemy o faktach, a nie proponujemy wymyślonych za biurkiem opowiastek. Norweg miał tupet i uważał, że zdmuchnie nas z rynku nim jeszcze wystartujemy. Ale już wówczas ujawnili się Opiekunowie z Góry, sygnalizując, iż każdy pogrywający wobec Nieznanego Świata nieuczciwie, polegnie pierwszy. Norweski wydawca to zlekceważył. Fakt jednak, że tytuł Nie z Tej Ziemi zszedł z rynku, po burzliwej metamorfozie stając się Czwartym Wymiarem. Mając jasny cel, konsekwentnie szukaliśmy środków do jego realizacji, co stało się naszą przygodą na dalsze życie.
„NŚ” dla redaktora naczelnego był, o czym parokrotnie wspomina, przygodą intelektualną, wyzwaniem zawodowym, ale też drogą pewnego duchowego rozwoju. Bo to jednak specyficzne medium, które przez lata gromadziło wokół siebie niecodzienne postaci oddane nietuzinkowym ideom. Prawdziwe „oko cyklonu” metafizycznego fermentu. Też odczuwałaś ten znamienny wpływ?
– Tak właśnie, dla nas obojga NŚ stał się przygodą intelektualną i zawodową, ale też drogą rozwoju duchowego i stylem życia. Obcując na co dzień z tego rodzaju zjawiskami, dla wielu przestrzenią niedostępną, doznając Nieznanego i poznając nietuzinkowe osobowości, w pewien sposób się tym przesiąka. Marek bardziej skupiał się na kreowaniu czasopisma, ja na tworzeniu zaplecza i podwalin organizacyjno-finansowych. Wydarzenia unosiły nas na swojej fali, a wiele działo się niejako w pędzie. Nierzadko wyzwania trzeba było rozwiązywać na wczoraj. Ogromny trud dawał też moc satysfakcji, jak każde tworzenie nowatorskiego dzieła od zera. Z czasem miesięcznik, jak pień drzewa wypuszczał boczne konary: Księgarnia-Galeria, Klub Przyjaciół i kluby terenowe, a także poza granicami kraju. coroczna Nagroda Honorowa, Certyfikat Nowych Wzorców Sztuki, patronaty medialne nad książkami oraz imprezami z naszego kręgu tematycznego, wreszcie edycja własnych książek i wiele innych drobniejszych przedsięwzięć.
Od samego początku miesięcznikowi udało się nawiązać bliską nić porozumienia z Czytelnikami. Dzięki wstępniakom Marka, a potem Twoim, trwał nieustający dialog, wymiana myśli, niekiedy polemika… Lucyna Winnicka, znana aktorka, która stworzyła Towarzystwo Przyjaciół Akademii Życia, napisała, że umożliwia to „nić wspólnych zainteresowań – i miłości do świata – znanego i nieznanego”.
– Z jednej strony wśród współpracowników przybywały fascynujące osoby, choćby właśnie Lucyna Winnicka, Jerzy Prokopiuk, Zbyszek Święch, Andrzej Donimirski. Im wszystkim warto kiedyś poświęcić oddzielne wspomnienie. Kto jednak jeszcze potrafi odtworzyć i zebrać w całość historię naszej wspólnej przygody…? Z drugiej strony zacieśniały się właśnie kontakty z Czytelnikami. Płynęły listy – cudowne, ręcznie pisane lub w formie maszynopisu – kartki z całego świata, telefony, potem też SMS‑y i e‑maile. Dzięki relacjom Czytelników powstały rubryki KONTAKT (NIE)TELEPATYCZNY oraz DOTKNIĘCIE NIEZNANEGO, a także książka POLSKIE ŻYCIE PO ŻYCIU i konferencja POWRÓT POŻEGNANYCH, jako spotkanie ludzi, którzy przeżyli śmierć kliniczną. Łącznikiem tego wszystkiego była ciekawość światów nieznanych.
Bez wątpienia tym, co także połączyło Czytelników i Redakcję, okazała się miłość do zwierząt – szczególnie kotów. Kilka z nich przez te lata wiernie towarzyszyło „NŚ”. Marek swojego pupila określał nawet jako… Nadredaktora! I mawiał, że w zwierzętach „kryje się Wielka Dusza, której my, mali, zarozumiali ludzie, albo nie chcemy dostrzec, albo nie potrafimy odkryć…”
– Zrozumienie roli zwierząt, a zwłaszcza kotów, w naszym życiu łączyło zarówno mnie oraz mojego partnera, jak Redakcję i Czytelników. Czworonogi uważamy za istotnych sojuszników człowieka jako Zwierzęta Mocy. Wiele takich relacji znajdujemy na łamach miesięcznika. Prym w tym towarzystwie wiodły takie gwiazdy, jak Szarotka, Vita, a zwłaszcza Pan Kot Teofil vel Paszczak. Ten ostatni nosił też pseudonim Nadredaktora. Rezydując na biurku naczelnego i skrupulatnie trzymając łapy na pulsie życia redakcji, niczym żywy przycisk do papieru, zatwierdzał wszystkie materiały dziennikarskie, a także projekty graficzne.
Warto też zauważyć, że zwierzęta, które obdzielają nas uwagą i miłością, są mądrzejsze i bardziej empatyczne od niejednego osobnika mieniącego się człowiekiem (więcej o tym niebawem w książce, którą kończę: MOJE ZWIERZĘTA MOCY). Przez całe życie poznałam wiele takich Wielkich Dusz, co uważam za zaszczyt, gdy obdarzają nas przyjaźnią i miłością.
Przez te ponad trzy dekady zmienił się świat, a „NŚ” razem z nim. Jak postrzegasz Czytelników miesięcznika dzisiaj? Tych, którzy – wciąż aktywni – jak lata temu piszą listy, choć rzadziej już papierowe, a częściej elektroniczne?
– Trzy i pół dekady to szmat czasu. Wszystko płynie, jest w ruchu, zmienia się, tworząc stałą kreację oraz modyfikację, przeistaczanie tego co w nas, a także wokół. Siłą rzeczy w tym samym rytmie zmienia się także NŚ. Niektórzy zapewne pamiętają numer zerowy, w formie czarno-białej pełnoformatowej gazety. Numer pierwszy regularnej edycji z października 1990 r. to z kolei czarno-biały format A4. Wnet czasopismo otrzymuje kredową okładkę z jednym kolorem, po pewnym czasie wielobarwną. Analogicznie, środki wzbogacamy kolorem, a wkrótce barwnymi zdjęciami i grafikami. Konsekwentnie modyfikujemy tematykę i formy dziennikarskiej wypowiedzi oraz rozwiązania graficzne. Sprzyjają temu nowe możliwości w zakresie tzw. dtp, a wraz z tym techniki wydawnicze i drukarskie.
Ty sam najczęściej zanurzasz się w intelektualnych rozważaniach, rzadko podejmując kontakty z Czytelnikami. Przez całe lata robili to głównie Basia Dyga – kierownik Działu Łączności z Czytelnikami (od początku lat 90. ub.w. aż do przejścia na emeryturę) oraz redaktor naczelny w osobie Marka Rymuszko właśnie. Z czasem podtrzymywanie tych kontaktów przeszło także na mnie.
Ocena przemiany, jaka zachodzi w Czytelnikach, nie jest łatwa. To fragment szerszego zjawiska, które daje o sobie znać na płaszczyźnie politycznej, społecznej, regionalnej, wyznaniowej, również międzypokoleniowej, a także ogólnieintelektualnoenergetycznej. Niektórzy Czytelnicy dzielą się swoimi obserwacjami i doświadczeniami dotyczącymi tej przemiany. W listach, częściej elektronicznych, niż papierowych, nawet w SMS-ach. Osobiście podczas spotkań na konferencjach, targach, odczytach, a także w ramach Klubu Przyjaciół. Na ogół to wspaniali ludzie, poszukujący swojej ścieżki, z wewnętrzną pokorą chylący głowę przed Nieznanym, a także wobec doświadczeń innych. Niemało z nich towarzyszy nam od pierwszych numerów NŚ, a nawet tego sygnalnego.
Trafiają się jednakże i osoby z przerostem ego – oscylującym obecnie od sfery materii do sfery ducha. Uważają one, że ich widzenie świata jest jedynie słuszne. Próbują pozować na guru, który uzależnia od siebie zaślepionych sympatyków. Zapominają, że prawdziwy nauczyciel, mentor stara się, bez zazdrości, przekazać uczniom całą swoją wiedzę. Nie na darmo mówi się, że zły to nauczyciel, którego uczniowie nie przerosną.
Inne niepokojące zjawisko, to buzujące u części Czytelników, jak i w całym społeczeństwie emocje, na ogół destrukcyjne, dzielące nawet bliskich sobie wcześniej ludzi. Osoby te, uważając się za duchowo rozwinięte, zapominają jednak, iż emocje z niskiej półki, których kalibracje opisuje David R. Hawkins, bynajmniej nas nie budują, a wręcz nie przystoją ezoterykom czy uduchowionym intelektualistom. Nagminna bywa też arogancja przy ocenie ludzi, postaw, poglądów innych. Dorośli chłopcy i dziewczynki wyrażają się jak smarkacze, obrażając inaczej myślących od nich, a tak chciałoby się posłuchać dysput na argumenty nie zaś emocje. Coraz bardziej dziwię się, obserwując tego typu zjawiska w naszym środowisku.

Na łamach „Nieznanego Świata” w ostatnim czasie mamy „wysyp” pożegnań: to smutna okoliczność wskazująca, iż całe pokolenie Autorów, Badaczy i Przyjaciół pisma odchodzi do lepszego świata. Czy będzie miał ich kto zastąpić?
– Obserwowany ostatnio wysyp pożegnań dotyczy niestety Autorów, Współpracowników, Badaczy tematu, a także Czytelników i Przyjaciół pisma. To najstarsze pokolenie acz nie tylko. Czy będzie miał ich kto zastąpić? – to trudne pytanie z dziedziny psychologii i socjologii, warte głębokiej analizy. Jak widać, na łamach pojawiają się nowe nazwiska, nierzadko nawet trzecie pokolenie kontynuujące rodzinne lektury NŚ….
Pewne problemy dotyczą jednak przedstawicieli młodego pokolenia, próbujących stawiać pierwsze kroki w dziennikarstwie. Są wśród nich utalentowane jednostki, które już wiele wiedzą i rozumieją. Niekiedy brak im jednak dyscypliny, pracowitości i pokory. Dziwią się więc, jeśli ich produkt nie wzbudził zachwytu i został zwrócony do dopracowania. Znajomy szef agencji dziennikarskiej skarżył się niedawno na skłonność młodych autorów do plagiatów, a także posiłkowania się AI. W tej sytuacji redaktorzy funkcjonujący w różnych zespołach musieli nauczyć się rozpoznawać dzieła, przy tworzeniu których pracowała sztuczna inteligencja. Może być ona bardzo pomocna przy wyszukiwaniu źródeł, ale ocena materiału oraz ostateczna argumentacja powinny pozostawać autorstwem człowieka.
Oboje z Markiem byliśmy molami gazetowymi i prasowymi. Znamy wiele podobnych nam osób. W młodości potrafiłam zrezygnować z obiadu, aby kupić upragnioną książkę lub bilet do kina. Papierowy druk jest dla mnie do dziś nie do zastąpienia przez monitory czy ekrany. Słychać, że to, co drukowane, nadal dobrze trzyma się np. w Skandynawii, co ma swoje logiczne uzasadnienie. Zapewne niebawem przekonamy się, czy w Polsce przeważy miłość do konsumpcjonizmu, czy potrzeby intelektualno-duchowe. Osobiście wierzę, że książka i czasopisma jednak nie znikną z rynku.
„Azyl, jaki sobie zbudowaliśmy, może zostać w jednej sekundzie zdemolowany przez nieoczekiwany dzwonek u drzwi, a bierność i obojętność, spolegliwość i złudny spokój są najgorszym z możliwych rozwiązań, gdy zło czai się u progu…” – pisał Marek w jednym ze wstępniaków. Czy „NŚ” jest przygotowany na trudne czasy, które bez wątpienia nadchodzą? Na twardogłowych dogmatyków, medycznych cenzorów, decydentów, którzy wiedzą lepiej, jak powinno się myśleć i żyć?
– Azyl od pewnego czasu jest już demolowany, co sygnalizujemy na łamach głosami naszych autorów. Zło nie tylko czai się u progu, ale – jak twierdzi np. Christine von Dreien – ono przystąpiło do ostatecznej bitwy, nie wojny, ale właśnie bitwy. O wyniku zapewne zdecyduje to, czy potrafimy zmobilizować naszą jednostkową, wewnętrzną moc, we współdziałaniu i zrozumieniu wspólnego interesu, zespolonego dobra. Do tego konieczna jest sprawna komunikacja, co zza Kurtyny Zaświatów stara się uświadomić nam Marek.
Te trudne czasy trwają już więc, a wydarzenia jedynie zagęszczają się. W tydzień zaliczamy np. lekcję, na jaką nasi dziadowie mieli lata. Od naszej wolnej woli zależy, czy podporządkujemy się samozwańczym decydentom i lepiej wiedzącym cenzorom, czy znajdziemy w sobie odwagę, by myśleć samodzielnie, decydując o sobie – a więc ponosząc odpowiedzialność za swoje sukcesy i porażki.
Chciałoby się wierzyć, że dla tych kreatywnych śmiałków Nieznany Świat zawsze będzie azylem i bezpieczną przystanią, gdzie potrafią przygarnąć zagubionych, poszukujących swojego miejsca w świecie. Pora na pokoleniową zmianę, a więc na to, żeby pokolenie uczniów pokazało, jak są utalentowani, a nauczyciele mogli im kibicować w sukcesie.
Kiedyś mieliśmy oficjalna cenzurę polityczną przy ul. Mysiej w Warszawie, a teraz szaleje pokątna w Googlach, na uczelniach, w mediach. Tamta dawno zeszła z areny, a więc i te aktualne mogą zostać uprzątnięte wolą społeczną. Najsprawiedliwszym oceniaczem i weryfikatorem prawdy jest bowiem sumienie i ludzkie serce. Czy jako środowisko Nieznanego udźwigniemy to wyzwanie bez intryg, dąsów i wibracji ego?
Gdybyśmy mogli zabawić się w snucie alternatywnych scenariuszy, na myśl nasuwa się pytanie, jak wyglądałoby życie Anny Ostrzyckiej, gdyby „Nieznany Świat” nigdy nie powstał? I czy jest to rzecz w ogóle do wyobrażenia…?
– Alternatywnych scenariuszy zwykle jest wiele, co dotyczy również mojej życiowej drogi. Kilka razy w życiu dostawałam możliwość jej zmiany. Podczas podejmowania tych trudnych decyzji byli przy mnie Opiekunowie. Pierwszy raz, jak pamiętam, oczekiwano ode mnie takiego wyboru, gdy miałam 17 lat. Nie za wiele jeszcze wówczas z tego rozumiałam. Potem, na początku realizacji zawodowej, los podpowiadał mi różne warianty. Mogłam zostać wicedyrektorem Ogólnopolskiego Centrum Dokumentacji Mediowej, publicystką zajmującą się obszarem niemieckojęzycznym, tłumaczem posiłkowym w kontaktach międzynarodowych, ew. kreatorem nowego oblicza prasy polonijnej, czy pisarzem podróżnikiem. O kolejnych wyborach czasem decydował los, innym razem intuicja lub intelekt. Nierzadko błądziłam i wiele przegapiłam. Wypadkową znamy. Realizuję ją od 35 lat. Więcej sekretów zdradzę może w kolejnej książce, do napisania której namawiają mnie przyjaciele. Czasem moja dusza mocno mi urąga. Dziś, po wielu życiowych zakrętach zaledwie domyślam się potencjału, z jakim przyszłam na ten świat, a tym samym zrealizowałam tylko część zadań, których się po tamtej stronie podjęłam. Można to w skrócie ująć tak: Ucz się i ucz innych, kreując świat wokół siebie. Przez nielicznych będzie to od razu zrozumiane. Faktem jest, że często wybiegałam przed tzw. szereg, wyprzedzając niektórych percepcją i rozumieniem przemian. To bolesne nie móc być rozumianym wtedy, kiedy się tego bardzo pragnie.
Michał Ławniczak w mojej analizie numerologicznej (NŚ 7/2025) pisze, że jestem naiwna, ale to nie do końca właściwa werbalizacja. Faktycznie, wciąż jeszcze wierzę w ludzi. Czasami w kontakcie ze mną otrzymują szansę na swoisty przełom, której oni sami ostatecznie sobie nie dają. Może z lenistwa, może ze strachu. Dla wszystkich to jakaś lekcja, a bilans tej edukacji zabieramy w dalszą drogę.
Podsumowując, przyszłam, jak się wydaje, po to, by współtworzyć z Markiem Nieznany Świat, ale nie tylko z tego powodu. Jak już powiedziałam, kilka razy dawano mi szansę zmiany drogi. Niedawno po raz kolejny. Nic nie jest przesądzone ostatecznie. Oczekuję wielorakiego partnerstwa, a to dla wielu duże wyzwanie – dla Autorów, Współpracowników, Czytelników, Przyjaciół i mnie samej. Życie pokaże, czy nasza ścieżka jest wspólna. Tak widzę scenariusz na najbliższy czas, a możliwości i planów jest wiele. Dziś wiem, że po trochu jestem marzycielką, ale i realistką, a do tego w sercu szamanką, niosącą światło, co wychylającym się z cienia bardzo przeszkadza. Jednak nawet jedna świeca może już rozświetlić mrok. A jeśli pomyślimy, ile światła jest w Czytelnikach, to daje dobry bilans.





