
Siedziałem w moim ulubionym fotelu, gdy zadzwonił telefon. Dawno, oj, jak dawno niewidziany, bliski kumpel ze studiów. Parę lat starszy, bo późno zaczynał. Ale jakoś się zaprzyjaźniliśmy. Parę lat nie robi znowu takiej różnicy. Nie minęło pół godziny, gdy siedział naprzeciwko na sofie (fotel mam tylko jeden, wyłącznie dla mnie) i otwierał swoją duszę, patrząc mi w oczy z nadzieją, że coś poradzę. Zaprosiłem go, żeby wychylił kieliszek mojej pigwówki (tej samej, którą częstowałem Anioła) i zamieniłem się w słuch.
– Samochodem jestem, sorry. Więc jest tak… – zaczął opowieść. – Od pewnego czasu pomieszkuje u mnie w mieszkaniu jakaś dziwna postać. Wcisnęła się do domu całkiem nieproszona, mimo że wiele razy dawałem do zrozumienia, że nie jest mile widzianym gościem.
Na początku okropnie się na nią wkurzałem, teraz już reaguję nieco spokojniej, choć nadal nie widzę powodu, żeby koegzystowała ze mną, skoro sobie tego nie życzę. Powoli się jednak przyzwyczajam, czego nie mogę powiedzieć o żonie. Ale w końcu jest ode mnie o 11 lat młodsza, to i spokój w niej mniejszy, i bardziej drażni ją obecność natręta.
Mnie przeszkadza swoją obecnością na każdym kroku, znaczy się, ta postać, nie żona. Czasem robi to niechcący, niekiedy, podejrzewam, celowo. Ot, choćby wczoraj przy obiedzie. Szturchnęła mnie w rękę, gdy jadłem zupę. Oczywiście rozlałem na obrus. Żona spojrzała znacząco.
Kiedy szedłem na podwieczorek ze świeżo zaparzoną herbatą, siedziała na fotelu i złośliwie podstawiła mi pod nogi laskę. Potknąłem się, filiżanka upadła, rozbiła się i musiałem wycierać podłogę.
Któregoś dnia ciąłem drewno na opał krajzegą, wiesz taką piłą…
– Wiem, co to krajzega – powiedziałem.
…to ona wlazła pod ostrze i musiałem ją odepchnąć. Efekt taki, że poharatało mi palec i skończyło się na SOR-ze.
Gdy byliśmy na działce i rwałem czereśnie, ta cholera potrząsnęła drabiną, która się zachwiała, a ja spadłem jak dojrzała czereśnia. Na szczęście było nisko, a pod drzewem wysoka nieskoszona trawa.
– Nie możesz jej pogonić? – przerwałem zdumiony bezwolnością mojego gościa. – Przecież są jakieś sposoby. Policja, krzepki sąsiad, mordobicie – sugerowałem.
– Kiedy ktoś przychodzi w odwiedziny, ona się ukrywa i nikt mi nie wierzy, że w ogóle istnieje. Goście myślą, że mam nie po kolei w głowie, a w najlepszym razie, że szukam wykrętów od odwiedzin.
Pokręciłem głową, zaczynając przypuszczać, że z kolegą dzieje się coś niedobrego.
– Też nie wierzysz? – zapytał zmartwiony. – Nim goście dotrą i trochę sprzątam mieszkanie, stale mi przeszkadza: a to ścierkę do kurzu schowa i podrzuci w inne miejsce, a to wyniesione do kuchni brudne szklanki przyniesie z powrotem do sypialni – kontynuował. – Kiedy myłem okna, rozlała mi płyn do czyszczenia na podłogę. Oczywiście wlazłem w tę kałużę, poślizgnąłem się i wylałem stojące obok plastikowe wiaderko z wodą. Odeszła mi ochota na porządki i na gości. Odwołałem spotkanie.
Czasem idzie za mną, gdy gdzieś wychodzę. I na mieście też robi mi kretyńskie dowcipy. Wyciągnęła mi z kieszeni portfel, zanim wyszliśmy, i przy kasie stałem jak idiota, przeszukując wszystkie kieszenie. Portfela nie było. Jak niepyszny wróciłem do domu.
Zmora, stary. Nie wiem, co robić.
Pisałem jakiś tekst na komputerze, zrobiłem sobie kawę, a na talerzyku położyłem dwa ciasteczka. Byłem zmęczony tego dnia, więc zasnąłem przy tym pisaniu. Ocknąłem się jakoś po godzinie. Musiała mi ta cholera wrzucić jakiś proszek nasenny. A talerzyk był pusty. Ciasteczka na pewno zeżarła.
Albo taki kwiatek. Jadę na spotkanie. Pamiętam, że kluczyki do samochodu wsunąłem w kieszeń marynarki. Idę do garażu, wsiadam do samochodu, sięgam do kieszeni – nie ma ich. Nie trafiłby cię szlag?
– Trafia… Znaczy się, trafiłby, oczywiście. Może trzeba przeczekać: przyszła, to pójdzie. I nie zwracać uwagi – usiłowałem go pocieszyć.
Wziął kieliszek i podsunął w moim kierunku.
– Powoli się przyzwyczajam. Polej. Jeden wypiję.
Posiedział jeszcze chwilę i wyszedł niepocieszony. Za chwilę wrócił po kluczyki do samochodu, które zostały na stole.
Rozejrzałem się odruchowo wokół.
BYK