
Przed rokiem przytrafiło mi się kolejne ciekawe doświadczenie. Znajoma numerolog zerknęła w moją datę narodzin i skonstatowała: Jakby tu powiedzieć? Jest Pani na morzu. Płynie jachtem. Zrywa się sztorm. Gonią Panią piraci i padł silnik.
– Zgadza się – odparłam. I stałam się jeszcze bardziej markotna.
Niebawem rozmawiam telefonicznie z moją przyjaciółką Ag., której to relacjonuję, a ona niemal radosnym głosem stwierdza: Świetnie nadajesz się na Szefową piratów. Poradzisz sobie z nimi, na co wybucham śmiechem.
I w tej chwili w mojej głowie, a może w szyszynce, następuje rozbłysk, a po nim zaczyna się film. Uczestniczę w nim i jednocześnie jestem obserwatorem. Najpierw jakbym oglądała go z zewnątrz, na ekranie, a po chwili wchodzę w jego kadry…
Płynę po morzu nowoczesnym, ale niewielkim i niewypasionym jachtem motorowym wraz z załogą.
Zrywa się silny sztorm z dziwną elektryzacją powietrza. Fale stają się coraz większe. Ustawiam więc jacht pod wiatr, czyli dziobem pod fale. Tylko tak jest szansa na przetrwanie nawałnicy. Jacht, miotany jak łupina, raz wskakuje na fale, innym razem zalewa go gigantyczny wał wody.
I w tej sytuacji gaśnie silnik, ale sternik twardo trzyma dziób pod fale.
Jednocześnie kątem oka od dobrej chwili widzę, że z lewej strony nagle wyłania się z osobliwej mgły i idzie na nas piracki żaglowiec, o czym świadczy flaga wywieszona na maszcie.
Dopiero po chwili uświadamiam sobie, że najwyraźniej sztorm i ta dziwna elektryzacja stworzyły szczególne warunki, otworzyły portal czy kanał (tunel) czasoprzestrzenny. I jakoś nadmiernie się temu nie dziwię.
Piraci, jakby jeszcze nie całkiem świadomi zagrożenia, jakie niesie ten dziwny sztorm, sposobią się do abordażu. Idą na naszą rufę, by potem wykonać ostry skręt i ślizgiem dobić do burty.
Kolejna, wielka fala omal nie wywraca ich statku, który w tej chwili znajduje się do niej niemal bokiem. Sternik zmienia kurs pod wiatr i w ostatniej chwili spuszczają większość żagli. W efekcie łapią równowagę. Znajdujemy się teraz równolegle do siebie walcząc o przetrwanie w zmaganiu z falami, co nas wyczerpuje. Wzajemnie widzimy na pokładach naszą konfrontację z żywiołem.
Wreszcie sztorm przycicha, a ja kombinuję, co tu – w pozornie beznadziejnej sytuacji – począć? Chcę negocjować. Wywieszam więc białą flagę. I przywódcy piratów, który jak i ja stoi na swoim mostku kapitańskim, daję sygnał dłonią – raz wskazując białą flagę, raz zachęcając gestem, by przybył na mój pokład.
W tym czasie, niepostrzeżenie, moi marynarze wzdłuż burty rozciągają linę, by – gdy piraci będą przeskakiwać na nasz pokład, gwałtownie ją poderwać i podciąć im nogi.
Jednocześnie zlecam, by wynieść z messy stół i zastawić go wódką oraz jadłem. Piracki statek wykonuje manewr i zbliża się do naszej burty, w której kotwiczą ich harpuny ciągnące liny.
Herszt oraz jego siedmiu kamratów przeskakują na nasz jacht, a w tej samej chwili poderwana przez moich marynarzy lina podcina im nogi. Padają na pokład i błyskawicznie zostają rozbrojeni – pozbawieni szabli, maczet oraz pistoletów. Intruzi zbierają się na nogi pod wymierzonymi w nich lufami. A pozostali piraci, niepewni losu swego szefa, zastygają na pokładzie żaglowca.
Mówię: Witam i zapraszam na negocjacje, wskazując gestem zastawiony stół. Niepewnie podchodzą do niego, a ja pociągam nosem i stwierdzam, że śmierdzą z brudu. Bez zastanowienia wypalam: Bylibyście może i fajne chłopaki, gdybyście nie śmierdzieli. Idźcie do łazienki umyć się.
Mój marynarz po kolei prowadzi ich tam, a najpierw herszta piratów. Gdy wracają umyci, zapraszam do stołu, przy którym sama już siedzę. Oddajemy piratom broń.
Zwracam się do ich szefa, który teraz prezentuje się dość atrakcyjnie: Chcę z Wami negocjować i pokazuję na białą flagę. Mamy sobie wzajem coś do zaoferowania. Zepsuł mi się silnik, trzeba go naprawić. Jestem też zmęczona walką ze sztormem i muszę odpocząć. A Wy pewnie, jak na stylowych piratów przystało, macie gdzieś niedaleko swoją przytulną, bezpieczną wyspę. A na niej może nawet jakąś bazę. W przedziwny sposób zakładam, iż ich wyspa – kryjówka teleportowała się wraz z żaglowcem.
Są zaskoczeni, ale przyznają, że wyspa jest niezbyt daleko i mają tam kasztel.
I o to właśnie mi chodziło. Tłumaczę więc: Zjawiliście się w czasie tego osobliwego sztormu nie po to, by mnie obrabować, bo nie bardzo jest z czego, lecz aby pomóc naprawić mój statek, bo zepsuł się silnik.
Na to patrzą po sobie zdziwieni, że stać mnie na taką bezczelność – choć nie bardzo rozumieją, o jakim silniku mówię. A ja kontynuuję: To tylko początek moich propozycji, ale resztę dokładnie omówimy już na wyspie, gdy będziecie naprawiać mój jacht. Jako obserwator zupełnie nie rozumiem skąd pomysł, że XVIII-wieczni piraci naprawią silnik w małym jachcie z XXI wieku?
– Mogę jedynie zasygnalizować sprawę – kontynuuję. – Potrzebuję forsy, a Wy ją zapewne macie. I to niemałą, a dobrze ukrytą, jak na sprytnych piratów przystało. Jednak choć macie skarby, nie możecie się z nimi wśród ludzi obnosić. Co z tego za radość? To, jakby tych dóbr nie było.
Proponuję więc, by zostali inwestorem w mojej firmie, której korzenie oraz skrzydła podcięły ograniczenia związane z pandemią. XVIII-wieczni dżentelmeni nie bardzo percypują, a ich szef niepewnie pyta: To znaczy kim? Niby jakim inwestorem?
W lot łapię, iż rzuciłam pojęciem nie z tej, co trzeba epoki. I pod wpływem kolejnego błysku w głowie odpowiadam: Inwestor w naszym świecie to ktoś, kto ma forsę, skarby, a więc wolne środki finansowe, które może włożyć w jakąś działalność i jeśli się uda, wyjmie pomnożone. Ale nie może ich pokazać, bo są zdobyte nieczystą „grą”. Czyli jak zainwestujecie, to odbierzecie swoje talary legalnie oraz z nawiązką i będziecie się mogli z nimi obnosić.
Chłopakom bardzo się to spodobało, a najbardziej ich przywódcy. – Ale konkretnie, to niby jak? To niby mamy być korsarzami? – pyta. – Wszystko powiem, ale weźcie nas na hol i płyńmy – odpowiadam. I faktycznie biorą nas na hol. Herszt zaprasza mnie na swój mostek kapitański. Podnoszą żagle. Płyniemy.
Chyba przysnęłam na siedząco ze zmęczenia. Przybijamy w zatoczce do wyspy. Mają tu mały drewniany, obronny kasztel. Jest pięknie, wręcz sielsko.
Zostaję zaprowadzona do niewielkiej komnaty z łóżkiem, na które padam jak stałam i natychmiast zasypiam. Budzi mnie pukanie do drzwi.
– Proszę – odpowiadam automatycznie, nie bardzo świadoma gdzie jestem. Wchodzi chłopak z miską i dwoma dzbankami wody – zimnej i ciepłej. Widać, lekcja czystości, jaką dałam piratom na jachcie, nie poszła na marne.
Z przyjemnością myję się, choć nie mam czystych rzeczy, by się przebrać. Zawijam się w prześcieradło, bo moje ubranie wciąż jest mokre. Po chwili zjawia się przestraszona dziewczyna ze stylową kiecką, która na mnie nawet pasuje, choć gorset jest trochę przyciasny.
Zostajemy zaproszeni na kolację w sporej komnacie, gdzie w kominku piecze się mięsiwo. Stoły zastawione. Herszt wymyty i przebrany prezentuje się nawet atrakcyjne. Zaprasza, abym siadła koło niego.
– Mów, co to będzie za inwestowanie! – rzuca. Zbieram myśli, bo na początku nie wiem, co powiedzieć, a potem pomysł rodzi się sam, bez mojej woli i wypalam, prezentując zupełnie zwartą, trzymającą się kupy koncepcję.
– U nas wielu ludzi jest znudzonych codziennością. Zrobimy więc wspólny biznes – ciągnę, na co słyszę: Co? Jaki biznes? Niezrażona tym kontynuuję: Wy macie forsę a ja pomysł. Powołamy biuro podróży REJSY Z PIRATAMI. Będziecie grać, czyli udawać samych siebie. To dla Was proste. Ludzie zapłacą za tygodniowy rejs na Waszym statku, a potem kilka dni pobytu na wyspie – poopalają się, pojedzą, popiją.
Za każdym razem wymyślicie inny scenariusz (czyli akcję). Raz goście będą też piratami, innym razem weźmiecie ich do niewoli i aby się wykupić, będą musieli zrobić różne dziwne rzeczy. A na koniec odeślecie ich na ląd. Inkasujecie należność zawsze przed wejściem na pokład. – objaśniam.

Same korzyści i pozytywy. Znudzeni życiem klienci będą zachwyceni, a za ten zachwyt mają płacić. Mamy z tego uczciwie zapracowaną forsę. Ja ratuję firmę zdruzgotaną bezsensownymi ograniczeniami związanymi z pandemią, czyli nowoczesną zarazą, a Wy wreszcie możecie się obnosić z forsą i podrywać baby. Jednym słowem nic dodać, nic ująć.
Herszt nieco oszołomiony, niemniej niż jego kamraci, oznajmił, że przystają na moją propozycję. Zdziwiłam się, jak udała mi się ta perswazja. Bądź co bądź nie nazbyt przystosowałam moje myślenie oraz werbalizację na miarę XXI w. do ich XVIII-wiecznego widzenia świata. Ale zawarcie porozumienia udało się. W czasie kilku kolejnych dni, gdy ktoś biedził się nad usprawnieniem mego jachtu, herszt – coraz bardziej atrakcyjny i rozmowny – towarzyszył mi w długich spacerach po plaży. Ja w podwiniętych do kolan kieckach z epoki, uważając aby nie zamoczyły je fale, on – przy broni… Było ciekawie, nawet bardzo.
Wreszcie spisaliśmy na zwoju papieru umowę, historycznym inkaustem i gęsim piórem. A że czasoprzestrzenny tunel nie chciał podesłać jakiegoś specjalisty od silników, ustaliliśmy, iż podholują nas w pobliże najbliższego portu. I zaczniemy już grać rolę Biura Podróży.
Tak też zrobiliśmy.
Wnet chętnych na podróż z piratami było więcej, niż mógł pomieścić zabytkowy żaglowiec. Interes kręcił się znakomicie. Chłopaki grały swe role lepiej niż zawodowi aktorzy a ja znowu mogłam rozwijać działalność wydawniczą, i nie tylko, dla tych, którzy wiedzą, widzą i czują więcej.
Nawet piraci ulegli metamorfozie i zaczęli penetrować strefę duchowości, a w efekcie dochodziło czasem do ciekawych, niekiedy zabawnych sytuacji.
Z hersztem, który kazał mianować się kapitanem, coraz milej spędzałam wspólnie czas. W końcu doszłam do wniosku, że nasze przygody warte są barwnej opowieści, a przynajmniej, by powstał jej pierwszy tom. Tak też się stało. A każdy uczestnik tej niezwykłej przygody, na skrzyżowaniu wieków, może dorzucić swój barwny wątek – by dalej bawić się wspólnie i to dobrze, z przymrużeniem oka korzystać z figli czasoprzestrzeni, czerpać radość życia.
I na koniec naszła mnie refleksja, że nic tu nie działo się bez przyczyny. Każde wydarzenie, początkowo odbierane jako katastrofa, prowokowało następne, które niosło rozwiązanie poprzedniego problemu. I tak dziwny sztorm, był po to, z jednej strony – aby padł silnik w jachcie, a z drugiej – by otworzył się tunel czasoprzestrzenny (swoisty portal), przez który w moją rzeczywistość wpadli piraci ze swoim statkiem i wyspą. Oni stali się antidotum na zepsuty silnik, grożący zaginięciem statku na oceanie, a jednocześnie katalizatorem pomysłów ratujących całą sytuację.
I tak trzymać.
*

Po usłyszeniu tej opowieści znajomy stwierdził: To znakomity scenariusz. Szkoda, że moja córka odeszła od filmów krótkometrażowych.
Faktycznie mógłby wyjść z tego barwny film. Najważniejsze, iż niezależnie od tego kto (co) i jak spowodowało wyświetlenie go w mojej głowie, poprawił moje samopoczucie.
Szukam więc pirata, czyli inwestora do odbycia dalszej, wspólnej przygody życia z NIEZNANYM ŚWIATEM. A nóż jakieś ścieżki gdzieś, kiedyś zaplanowane otrą się o siebie lub nawet przetną…
Inny kolega zauważył, iż to intrygująca łotrzykowska opowieść. Może podpowiedź ze sfery nieświadomości. – Od wielu miesięcy mam w głowie myśl, że my często po prostu nie widzimy obrazu całości zdarzeń. W rezultacie nasza ocena tego, co się dzieje, jest – siłą rzeczy – wyrywkowa, a przez to w dużej mierze myląca – dorzucił. I tu opowiedział mi o swoim ciągu perturbacji, jakie go jakiś czas temu dopadły: choroba, utrata mieszkania itp. A gdy gonił ostatkiem sił, bliski utraty nadziei, wszystko rozwiązało się niemal samo jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Zamieszkał w artystycznej enklawie, gdzie ma intelektualną, twórczą atmosferę i wszystko, co potrzebne do wypoczynku oraz pracy. Odzyskał optymizm. Wszystkie zdarzenia ułożyły się w ciąg, który ostatecznie doprowadził do upragnionego celu. Jednak trudno o zaufanie do zmian, gdy nie widzimy pełnego obrazu zdarzeń.
Trzeci przyjaciel zauważył, dorzucił: – Poniekąd znam Twoją sytuację, więc sens wizji jest dla mnie wyraźny, jasny. Co człowiek to będzie inna interpretacja. Niemniej mam pewność, że przekaz jest pozytywny. Wychodzi na to, że nawet przeciwności losu można obrócić na korzyść. Takie projekcje są odzwierciedleniem naszych intensywnych myśli. Cokolwiek to jest, podsuwa rozwiązanie. Ale odczytanie tego, to… hmmm… już wyższa szkoła jazdy… A swoją drogą, kto dziś jest piratem?
Może więc i nasz nieznanoświatowy okręt wypłynie znowu na szerokie wody. Z korsarzem lub bez. A swoją drogą, kim są dziś ci korsarze?
Choć nie zamieszczamy w NŚ opowiadań, uznałam, iż nie jest to typowa proza, a zakodowana podpowiedź ze sfery pozaświadomej. Skąd właściwie podesłana w czasoprzestrzennej mgle? Jak rozumieć tę przenośnię i symbolikę, by w realu podjąć konkretne działania? Może Państwo jako ludzie, którzy myślą, czują i widzą więcej, odkodują przesłanie.
Czasem dobrze o sprawach trudnych i poważnych porozmawiać z przymrużeniem oka. I jeszcze jedno pytanie się rodzi: Komu tak bardzo przeszkadza NIEZNANY ŚWIAT, że wzbudził sztorm?
A do kwestii akceptacji kierunku rejsu przez większość żeglarzy a odrzucanym przez nielitościwych krytyków, którzy wysiedli w jednym z portów (w sposób arogancki, malkontencki zarzucają inwektywami resztę, nie mogąc zwerbalizować konkretnych, konstruktywnych wniosków) jeszcze powrócimy.