
Moim ulubionym zajęciem jest przebywanie w lesie i przypatrywanie mu się. Ten nieruchomy tumult zielonych istot wprawia mnie w osłupienie
Nic nie rusza się samo z siebie, a jednak panuje tu niebywały zgiełk. Coś się gdzieś pnie, coś innego porasta, a to usycha, a to wypuszcza nowe pędy, to kolonizuje kolejne rewiry, często na koszt poprzednich osadników. Ze wszystkich stron słychać kakofonię dźwięków ptaków i żab, będących zawsze poza zasięgiem wzroku. Jest w tym wszystkim jakaś magia; rzekłbyś – jakiś odczuwalny duch. Zamykam oczy i próbuję go sobie wyobrazić. Kroczy nieopodal na nogach wielkich jak pnie drzew. Jego broda z mchu ociera się o karpy, oczy z szyszek, czujne jak u sarny, niechybnie mnie dostrzegają. Gdy tylko rozchylę powieki i spojrzę tam, gdzie czuję jego obecność, stwór zastyga w kształcie drzewa. Ale wiem, że mnie widzi. Oczami wszystkich leśnych stworzeń.
Ech, ta ludzka arogancja! Od razu muszę sobie wyobrazić, że w tym zielonym królestwie mieszka ktoś podobny do mnie, że gospodarz musi chodzić na dwóch nogach i że bez ingerencji istot człekokształtnych ten cały świat nie mógłby funkcjonować. Skąd ten pomysł? Intuicja podpowiada, iż projekcje naszej wyobraźni trafnie opisują mechanizmy kosmicznego zegara. Jesteśmy częścią tego świata, wraz z nami nasze umysły, więc musi być jakieś logiczne powiązanie między najdalszymi krańcami ludzkiej wyobraźni a ziemią pod naszymi stopami. Czyżby czysta przypadkowa ewolucja? Czy miliony lat temu nagle powstały komórki? Czy całkiem przypadkiem stworzyły one organizmy? Czy te organizmy same z siebie połączyły się w społeczności? Czy człowiek tak znikąd zaczął myśleć abstrakcyjnie, komunikować się, tworzyć kulturę, dostrzegać wzorce i prawidła rządzące naturą? Czy tak miało być u zarania, że w końcu dostrzeżemy samych siebie w świecie, który nas otacza? Czyżby nic innego we Wszechświecie nie mogło tak pięknie tego wszystkiego urządzić jak byt, do którego sami jesteśmy podobni? Przeczucie mówi nam, że
coś tam musi być.
Coś tajemniczego, co wprawdzie umyka naszym zmysłowym doznaniom, ale doskonale potrafimy uchwycić intuicją. Coś, co czeka, aż osiągniemy konsensus co do jego natury i wyglądu, by pozwolić nam się doń zbliżyć.
Problem w tym, że do konsensusu jakoś nie dochodzi. Jedni tworzą skomplikowane mitologie, inni religie, jeszcze inni detektory, które dzięki kabelkom i czujnikom mają otworzyć świat ponadzmysłowy, a inni wreszcie czują nieodparcie, że z jakiegoś powodu okno na ten świat zainstalowano właśnie w ich głowach. Jednak obraz, powstający dzięki tym wszystkim ideom i urządzeniom wciąż pozostaje mglisty i niejednoznaczny. Dlaczego? Moim zdaniem można to pośrednio wyjaśnić pewnym zjawiskiem, które w nauce zwie się emergencją.
Życie na Ziemi powstało dzięki jednej fortunnej kombinacji dogodnych okoliczności, ale nie przybrało jednej formy, a wyłoniło się w wielu postaciach. Gdy tylko nadarzyła się okazja, zaroiło się od różnych mikroorganizmów. Choć okoliczności pozostały sprzyjające, zmieniły się diametralnie i dopiero to umożliwiło dalsze zmiany. Ten proces powstawania coraz to nowych warunków początkowych, bez których pewne zmiany byłyby niemożliwe, albo raczej samo pojawienie się nowych rozwiązań dzięki zmianie warunków, zwie się emergencją. Tak tłumaczy się fakt, że nie powstał na Ziemi jeden owoc, jeden rodzaj zjadaczy owoców, jeden drapieżnik, ani nawet jeden rodzaj badaczy Przyrody, tylko tysiące różnych rozwiązań, nieustannie ze sobą konkurujących.
Tym sposobem, gdy tylko gatunkowi ludzkiemu udało się rozwinąć zdolność myślenia abstrakcyjnego, odnajdywania prawideł i wzorców w swoim otoczeniu, nie powstał jeden obraz tego, co umyka naszym zmysłom, a tysiące różnych. Kultura niematerialna to bogaty ekosystem żyjący w myśli ludzkiej. Ma bujne rozgałęzienia i piękne kwiaty, ale też korzenie – mocno wrośnięte w glebę naszej wyobraźni, bez której natychmiast by usechł. Tak jak rośliny w lesie, roślinożercy i drapieżniki, tak i idee toczą nieustanną walkę o byt. Rozkładają swoje poglądy niczym ogromne liście i próbują zasłonić sąsiadów. Bo idee niekomunikowane, niesłuchane, nieczytane nie rozmnażają się. Starzeją się i usychają. A każda myśl, choćby najmniejsza, tak samo pragnie światła. Choć nic nie usprawiedliwia jej istnienia, prócz faktu, że grunt, gdzie padło nasionko, dało jej szansę zakiełkować. Krzyczymy i wołamy: Słuchajcie mnie, a nie jej czy jego! nie dlatego, że posiedliśmy prawdę, tylko dlatego, że po prostu takie są reguły gry.