
Siedzę sobie w miękkim fotelu i piję cappuccino z automatu. Przede mną przechodzą ludzie. Rozmaici. Przyglądam się im, sącząc kawę. Mam jeszcze pół godziny do następnych zajęć. Kopytka zaczęły mi wyliczać ile mają lat i postanowiły udać się na trzy tygodnie do Konstancina na naprawę szkód wyrządzonych przez nieubłagany upływ czasu. Więc siedzę sobie i obserwuję.
Ileż ludzi przewija się przez ten korytarz. I wcale nie wszyscy starzy, choć ci dominują, przechadzając się wolniutko od jednych drzwi do drugich, w których czeka nadzieja na ukojenie bólu i powrót do stanu, jakim dysponowali jeszcze parę lat temu. Czasem się to udaje, czasem nie. Wtedy wraca się z kolejną nadzieją.
Przechodzą: jedni zgarbieni, bez perspektyw, z twarzą pozbawioną radości, podkreślając swój sposób reagowania na pobyt w Centrum szarym ubiorem. Czasem popychają wózek, bez którego trudno by im było funkcjonować.
Inni – wręcz przeciwnie: krzykliwy, kolorowy strój, bluzka ze złotym napisem Gucci współgra ze zbyt jaskrawym makijażem, podkreśla dystans do tych bezradosnych, potwierdzając, że ci od Gucciego są lepsi, bardziej sprężyści i do tych z beznadzieją im jeszcze daleko. To jeszcze jest takie względne…
Blondynki, brunetki, noszące ubiór na ćwiczenia i drugie obuwie w eleganckich, turystycznych torbach albo w plastikowych siatkach z Biedronki.
Faceci o bujnych czuprynach, łysi, w okularach albo bez, w sportowych dresach lub krótkich spodenkach.
Są i młodzi, niektórzy podpierający się kulami lub stawiający delikatnie stopy w ortezach.
Czasami przejeżdża z wózkiem pełnym akcesoriów do sprzątania zawsze radosna Pani z Różowymi Włosami.
Rzadko przemknie przez tę ludzką falę długonoga, pachnąca sekretarka na szpilkach, w minispódniczce.
Siedzę i patrzę: jak bardzo nasz gatunek różni się nawet w tak wąskim wycinku obserwacji… A co, jeśli spojrzeć szerzej: na okolicę, biuro, miasto, Polskę, świat?
Zewnętrzność, która wciąż jest pierwszym progiem osądu, jest równie bogata, jak i złudna. Oceny i opinie wydawane tylko na jej podstawie są najczęściej nieprawdziwe i często krzywdzące. To fasada, przez którą możemy pokazać światu naszą wyjątkowość i skryć jednocześnie swoje lęki i kompleksy.
Staramy się dostosować do ogólnie przyjętych zasad, nie odstawać zbytnio od tłumu. Funkcjonujemy w społeczeństwie wywierającym presję na nasze zachowanie, prowokującym do bycia widocznym, młodym, konkurencyjnym. Wspierają to media społecznościowe, nakazujące na swoich portalach autoprezentację choć nie zawsze prawdziwą, ale maksymalnie nastawioną na idealny wizerunek. Lustereczko powiedz przecie, kto jest najpiękniejszy w świecie?
Media te sprzyjają powierzchowności sądów i anonimowości, dzięki której sądy te można bez żadnej bariery i konsekwencji głosić. Rośnie rola stereotypów, kategoryzowania ludzi, wreszcie osądzania, które z tych kategorii są jedynie słuszne. Kto jest piękny, a kto najpiękniejszy?
Ci odlatują, ci zostają. Tych akceptujemy, a tych nie. Świat pęka na pół.
Tracimy głębię. Gubimy to, co kryje się pod fasadą, a czego często z powodów różnych (wstydu, skromności, braku pewności siebie) nie chcemy ujawnić, bojąc się ośmieszenia. Zostaje nam owa płaska powierzchowność. owo zewnętrze, które jest równie bezpieczne, co puste.
Stajemy się, lub coraz bardziej każą nam się stawać, rzędem, szeregiem nieodstających od siebie i nie różniących się osobników.
A przecież ta zewnętrzna część nie jest od nas tak bardzo zależna. Dostaliśmy ją już przy urodzeniu. Kupiona jak nowe ubranie, które można przefarbować i zmienić krój, ale zawsze zostanie ubraniem. To co pod nim – to sens naszego życia stanowiący efekt całożyciowej pracy, tworzący kogoś prawdziwego i pięknego. Tego jednakże żadne lustereczko nie pokaże w swoim srebrem podlanym szkle. Żeby to zrozumieć, trzeba sięgnąć głębiej: Do duszy? Serca? Świadomości? Indianie powiadają, że aby człowieka poznać, należy przejść życie w jego mokasynach.
Ale to trudne. Niemożliwe. Łatwiej oceniać po wyglądzie i wpisie na Instagramie
Czy tylko ja zauważyłem źródłosłowną współzależność influencera i influenzy?