
Kiedy zakończono wreszcie przedłużającą się w nieskończoność odbudowę Zamku Królewskiego w Warszawie, ówczesnym i zarazem pierwszym dyrektorem był zmarły w 1999 r. profesor Aleksander Gieysztor. Ten wybitny historyk, mediewista, powstaniec, profesor Uniwersytetu Warszawskiego oznajmił pewnego dnia swoim współpracownikom, że odbudowa została w końcu naprawdę ukończona i widać, że przedsięwzięcie się udało, bo do budynku powrócił duch
Widział zjawę osobiście czy mu ktoś powiedział, profesor nie wyjawił.
Historia, którą pragnę opowiedzieć, jak na owe czasy była dość banalna i wcale nie tragiczna, bowiem wszystko działo się w XV w. Historycznie Mazowsze – po rozdrobnieniu dzielnicowym państwa, było wówczas ciągle autonomiczne, niezależne od Korony – i w ogóle od kogokolwiek, zaś Zamek spełniał rolę jednej z rezydencji książąt mazowieckich.
Świeżo wzniesiony, modny, i bardzo gotycki budynek wznosił się na wysokim urwistym brzegu rzeki, która książęcą parę prawdziwie urzekła. Szeroka, wiosną zalewająca łąki i pola, wyglądała jak morze. Na zachód, w stronę Sochaczewa, rozpoczynała się wielka puszcza z turami i żubrami, a koło Białego Miasta, zwanego przez niektórych Kampinosem, gdy nadchodziła surowa zima, liczne wilcze watahy stawały się poważnym zagrożeniem dla podróżujących, a szczególnie ich koni.
Książę Mazowiecki Bolesław był, oględnie mówiąc, człowiekiem trudnego charakteru. Uparty, porywczy, łatwo wpadający w złość, słowem, stanowił przeciwieństwo zamyślonej, zamglonej i często jakby nieobecnej księżnej Anny. Byli stadłem, można śmiało rzec, mało dobranym.
Pewnego dnia książę ogłosił, że wyrusza na jelenia, co powiedziawszy, udał, że całuje żonę, i odgalopował ze swoją wierną drużyną. To wtedy księżna kazała wprowadzić nieznajomego młodego rycerza, długo czekającego w izbie obok na widzenie, a gdy wszedł, udała, że jej się zupełnie, ale to nic a nic, nie podoba. Tak dodając jedno do drugiego oraz to, że książę był żywo i często bardziej, zainteresowany zamieszkującymi przyległe bory leśniczankami niż jeleniami, na drzewie życia księżnej Anny pojawił się grzech z gatunku ciężkich.
Dalej historia potoczyła się znanym, można rzec banalnym, ale finalnie tragicznym torem. Książę, dowiedział się o zdradzie i zgodnie ze starym i szanowanym ogólnie zwyczajem, zabił młodego rycerza, a niewierną żonę udusił.
Cóż pozostało biednej księżnej Annie? Być może wtedy i w poczuciu swej białogłowej niewinności powzięła – w ramach retorsji – decyzję pokazywania się po wsze czasy po nocach na zamkowych korytarzach? Motywów ducha księżnej nie znamy, ale mamy porządny – bo z duchem, a nie ze smokiem, jak u krakaureów! – zamek.
Historię o księciu Bolesławie i księżnej Annie usłyszałem od dr Małgorzaty Szafrańskiej, długoletniej pracownicy Zamku, projektantki należących do niego ogrodów na wiślanej skarpie, mojej długoletniej przyjaciółki i towarzyszki na szlakach poznawania eterycznych rzeczywistości. Historyczne miejsce i bardzo ciekawi ludzie. Opowiedziała mi kiedyś, że zatrudniony tam stary ogrodnik poradził jej, by zbędne rośliny ścinać sekatorem, a nie wyrywać. Zaciekawiona zapytała, dlaczego? Długo milczał, w końcu trochę gniewnym tonem burknął: – Bo mniej boli!
Z tego co się czyta o duchach można by przypuścić, że księżna pani utknęła w jakiejś strefie bliskiej Ziemi i nie może się z niej wydostać, w swojej drodze ku zaświatom. Może rzeczywiście silne uczucia, niezależnie o jakim znaku, potrafią zniewolić duszę w ziemskiej sferze? Czemuż by nie? Zresztą ja też mam swoją teorię na temat białych dam, krążących po zamkach tego świata„i z góry przepraszam, że nie romantyczna ona, ani też pełna grozy.
Jak wiadomo, może nie powszechnie, ale jednak, dusza ludzka składa się z trzech suwerennych części: podświadomości, świadomości i nadświadomości. Podświadomość jest na niskim poziomie rozwoju, wykluwa się dopiero w kierunku samodzielności, ale ma w ręku całość inkarnacyjnej pamięci. Świadomość to cała intelektualna wiedza, zdobyta w jednej inkarnacji, wszystko, co wiemy. Nadświadomość zaś, nazywana również siłą wyższą lub absolutem, mieści w sobie wszystko i jest wszystkim. Świat istnieje, bo istnieje nadświadomość.
I teraz, jeżeli z jakichś powodów, na przykład dramatycznej i nagłej śmierci z ręki urażonego w ambicjach męża czy innego głębokiego dramatycznego przeżycia, name it, odłączy się podświadomość, świadomość pozbawiona pamięci krąży bezradna, najczęściej tam, gdzie zakończyła ziemskie życie. W przypadku gdy samotną zostaje podświadomość, pozbawiona mądrości świadomości, to łazi po strychach, rozbija probówki w szpitalach, kręci się po salach chorych i straszy na cmentarzach.
Kiedy człowieka spotyka śmierć nagła i dramatyczna, wyzwalają się wielkie ilości energii i być może dzieje się wtedy podobnie, jak w przypadku, gdy nagły nadmiar mocy przepala kable elektryczne, na stykach płonie, więc awaria gotowa.
Zakończę powrotem do nazwiska Gieysztor, noszonego przez szereg wybitnych, historycznie znanych postaci. Na sztokholmskich szlakach poznałem, długie dziesiątki lat temu, i zaprzyjaźniłem się z Elżbietą Gieysztor-Ingvarsson, bratanicą profesora. Uroczą, pomocną i życzliwą ludziom oraz światu, stale uśmiechniętą Elżunią, którą z okazji mającej niedawno miejsce pierwszej rocznicy jej śmierci, pozwalam sobie przypomnieć i pozdrowić tam, gdzie jest. Kto wie, może usłyszy?
dPN
andrzej.szmilichowski@gmail.com





