Nieznany Świat
Brak wyników
Zobacz wszystkie wyniki

Brak produktów w koszyku.

  • Zaloguj
  • Rejestracja
  • Start
  • W numerze
  • E‑wydanie
  • Artykuły
    • Astrologia
    • Felietony
    • Historia
    • Natura
    • Nauka & Kosmos
    • Newsy
    • PROMOCJA
    • Rozwój duchowy
    • Teorie spiskowe
    • UFO & ET
    • Wywiady
    • Zdrowie
    • Zjawiska PSI
    • Życie po życiu
    • Inne
  • Czytaj NŚ
    • Jak czytać NŚ?
    • O nas
    • Nasi autorzy
    • Kontakt
  • Społeczność
    • Okiem Anny
    • Spotkania NŚ
    • Nagrody NŚ
    • APELE!
    • Bracia Mniejsi
    • Galeria portretów NŚ
    • IN MEMORIAM
  • Polecamy
    • Filmoteka NŚ
    • Lektury NŚ
    • Magiczne podróże
    • Patronaty NŚ
  • Podcasty
    • Dotknięcie Nieznanego (podcast)
    • Lektury NŚ (podcast)
    • Podcasty NŚ (ilustrowane)
  • Video
  • Sklep KGNŚ
  • Kontakt
SUBSKRYPCJA
Nieznany Świat
  • Start
  • W numerze
  • E‑wydanie
  • Artykuły
    • Astrologia
    • Felietony
    • Historia
    • Natura
    • Nauka & Kosmos
    • Newsy
    • PROMOCJA
    • Rozwój duchowy
    • Teorie spiskowe
    • UFO & ET
    • Wywiady
    • Zdrowie
    • Zjawiska PSI
    • Życie po życiu
    • Inne
  • Czytaj NŚ
    • Jak czytać NŚ?
    • O nas
    • Nasi autorzy
    • Kontakt
  • Społeczność
    • Okiem Anny
    • Spotkania NŚ
    • Nagrody NŚ
    • APELE!
    • Bracia Mniejsi
    • Galeria portretów NŚ
    • IN MEMORIAM
  • Polecamy
    • Filmoteka NŚ
    • Lektury NŚ
    • Magiczne podróże
    • Patronaty NŚ
  • Podcasty
    • Dotknięcie Nieznanego (podcast)
    • Lektury NŚ (podcast)
    • Podcasty NŚ (ilustrowane)
  • Video
  • Sklep KGNŚ
  • Kontakt
Brak wyników
Zobacz wszystkie wyniki
Nieznany Świat
Brak wyników
Zobacz wszystkie wyniki
Start Społeczność Nagrody NŚ

Czarodziejskie światy Steni

Certyfikat Nowych Wzorców Sztuki za 2024 r. dla Stefani Dyduch

Autor: Anna Ostrzycka-Rymuszko
20 stycznia 2025
Przeczytasz w 32 min.
0 0
0
Czarodziejskie światy Steni
W wydaniach papierowym i elektronicznym niniejszy artykuł ukaże się w dwóch częściach (część druga pojawi się w numerze marcowym). Na naszej stronie publikujemy go od razu w całości.
To osobowość niezwykle barwna, niemieszcząca się w żadnych schematach i ramach. Kobieta niezwykła, o wielu talentach oraz mnogości zainteresowań. Jej wyobraźnia nie zna granic, a w kreatywności trudno jej dorównać. Zawsze oryginalnie ubrana – czy jest to sukienka ozdobiona wizerunkami kotów, czy płaszcz niczym skrzydła motyla. Takie są jej modowe projekty. Do tego kolorowe buty – czasem każdy glan w innym kolorze. I oczywiście idealnie dopasowana torebka, jedna z 300 tworzących jej kolekcję. Torebki są bowiem znakiem rozpoznawczym Steni Dyduch z Tychów, bo o niej tu mowa.
Steampunk, upcykling, asamblaż, inspiracje twórczością australijskich Aborygenów – to wszystko i jeszcze więcej znajdziemy w jej obrazach i instalacjach, a także w innych pracach, na przykład modowych, jak torebki czy stroje.
Niekiedy to wręcz szalone stylizacje, co wymaga wyobraźni i cierpliwości, by – tworząc – połączyć tak różne elementy w niepowtarzalne dzieło. Stefania jest także videoblogerką, propagatorką śląskich tradycji, kolekcjonerką rzeczy niezwykłych, autorką scenariuszy i aktorką amatorką

Przewodnik – gawędziarz

Od 17 lat pra­cu­je w Tyskich Bro­wa­rach Ksią­żę­cych jako prze­wod­nik opro­wa­dza­ją­cy po pol­sku, nie­miec­ku, rosyj­sku i w gwa­rze ślą­skiej. Bez prze­rwy od 4 wie­ków warzo­ne jest tu piwo Tyskie. To per­ła archi­tek­tu­ry, a jed­no­cze­śnie nowo­cze­sny bro­war. W zabyt­ko­wym pubie zde­gu­sto­wać moż­na świe­żo uwa­rzo­ne piwo. W sali Bro­wa­rium odby­wa­ją się kon­cer­ty i gra­ne są spek­ta­kle, nie­kie­dy według sce­na­riu­sza Ste­ni, w któ­rych ona tak­że występuje.

Fot. www.kp.pl / M. Ogień
Fot. www​.kp​.pl / M. Ogień

Jak tu tra­fi­ła? Gdy prze­szła na nauczy­ciel­ską eme­ry­tu­rę, nie wyobra­ża­ła sobie bier­ne­go trwa­nia. W Tyskich Bro­wa­rach aku­rat szu­ka­no prze­wod­ni­ka z dobrą zna­jo­mo­ścią języ­ka nie­miec­kie­go. Uzna­ła, że to ide­al­ne dla niej zaję­cie. Tro­chę wymię­kła, gdy oka­za­ło się, że musi opa­no­wać ok. 300 ter­mi­nów z zakre­su piwo­war­stwa. Dla upar­tej Ste­ni nie było to jed­nak przeszkodą.

PRZECZYTAJ TAKŻE

Targi Ezoteryczne w Poznaniu – 17–18 maja 2025 r.

Targi Ezoteryczne w Poznaniu – 17–18 maja 2025 r.

V edycja programu Certyfikat dla Małych Księgarni

V edycja programu Certyfikat dla Małych Księgarni

Kil­ka lat temu powstał pomysł, aby w ramach opro­wa­dza­nia wycie­czek pro­pa­go­wać gwa­rę ślą­ską. Nie było to takie pro­ste. Naj­pierw czwór­ka prze­wod­ni­ków tłu­ma­czy­ła na język ślą­ski tek­sty wygła­sza­ne pod­czas opro­wa­dza­nia. Potem popraw­ność języ­ko­wą spraw­dzał histo­ryk regio­na­li­sta Tomasz Wro­na.

– Przy oka­zji oka­za­ło się, że nie ma cze­goś takie­go jak jed­no­li­ta gwa­ra ślą­ska. Cho­ciaż­by „rogol­ka” (drew­nia­ne mie­sza­dło w kształ­cie gwiazd­ki) – tak okre­śla­ne w Tychach, w Cho­rzo­wie Bato­rym (skąd pocho­dzi Ste­nia) to „kwyr­lok” – wyja­śnia S. Dyduch.

– Mia­łam pro­blem – kon­ty­nu­uje – z prze­tłu­ma­cze­niem sło­wa tan­ko­fer­men­to­ry, czy­li tan­ki fer­men­ta­cyj­ne. Jest to wiel­ka bla­sza­na put­nia, w któ­rej się geru­je, czy­li fer­men­tu­je. No to wyszła mi „put­nia gero­wa”. Moje okre­śle­nie tra­fi­ło do alma­na­chu „Kon­kur­su na naj­pięk­niej­sze ślą­skie słowo”.

Studio bifyj​.pl

Ste­nia jest nie tyl­ko wspa­nia­łą gawę­dziar­ką jako prze­wod­nik, ale też jako vide­oblo­ger­ka. Ma na YT swój kanał o nazwie bifyj​.pl (ozna­cza to po pol­sku kre­dens kuchen­ny). Wywa­li­ła z kuch­ni PRL-owską meblo­ścian­kę i posta­wi­ła sta­ry art­de­cow­ski kre­dens, któ­ry po odno­wie­niu stał się tłem do jej fil­mów po ślą­sku. Ostat­nio kanał tro­chę zamarł, bo pochło­nę­ły ją inne dzia­ła­nia arty­stycz­ne i cho­ro­ba. Jest tam ponad 300 fil­mów w gwa­rze ślą­skiej. Zało­ży­ła go, aby oca­lić ślą­ską kul­tu­rę: – Bo my, Ślą­za­cy, mamy wie­le wspól­ne­go z Abo­ry­ge­na­mi. Naj­pierw tępio­no w szko­łach nasz język, któ­ry jest tak napraw­dę sta­ro­pol­ski, a post fac­tum nagle jeste­śmy wow!!! – uwa­ża blogerka.

Mini-happeningi

Jako Ślą­zacz­ka od 7 poko­leń posia­da pięk­ne tra­dy­cyj­ne stro­je. Tak ubra­na czę­sto opro­wa­dza wyciecz­ki. Nie­kie­dy lubi powy­głu­piać się kreu­jąc mini-hap­pe­nin­gi. Zakła­da ślą­ski strój i jedzie np. do Kato­wic, aby pocho­dzić sobie po uli­cach i obser­wo­wać, jak reagu­ją ludzie. Reak­cja zawsze jest pozy­tyw­na. Pew­ne­go razu zabra­ła ze sobą mio­tłę, do któ­rej domon­to­wa­ła klak­son i wsia­dła do auto­bu­su. Komen­tarz kie­row­cy był bez­błęd­ny: – Co, sil­nik się wiedź­mie popsuł? Ale nim powę­dru­je­my po jej wysta­wach, przy­po­mni­my jak wszyst­ko się zaczęło.

Korzenie i rodzinne kody

– Pierw­sze, co pamię­tam, to uty­ski­wa­nie taty, że nie jestem chło­pa­kiem; uwa­gi bab­ci Any: „Ona ci się nie ucho­wo” – wspo­mi­na Ste­nia. – Tak­że komen­ta­rze sio­stry: „Dał­by nam Pon Boczek, aby takie szpet­ne dziec­ko, rysza­we (rude) i z taki nosem jak jako Hek­sa (po pol­sku cza­row­ni­ca) się ucho­wa­ło. I cał­kiem odmien­ne sło­wa mamy: „Jak się uro­dzi­łaś i spoj­rza­łam w two­je oczy, to wie­dzia­łam, że doko­nasz cze­goś nie­zwy­kłe­go”.

Sta­ra­ła się więc i co pewien czas pyta­ła: – Mamo, co to ma być? Matu­ra? Wygra­ne zawo­dy pły­wac­kie? Kurs recy­ta­tor­ski? Dyplom magi­stra? Świet­na pra­ca? „Ustrze­lo­ne” w warun­kach PRL‑u miesz­ka­nie? Cer­ty­fi­kat do opro­wa­dza­nia zagra­nicz­nych wycie­czek w biu­rze Juwen­tur? Pra­ca pilo­ta wycie­czek? Komiks napi­sa­ny w gwa­rze ślą­skiej? Wysta­wa „Śląsk w sta­rej foto­gra­fii”? Mama nie­zmien­nie odpo­wia­da­ła: – Nie­ee, to nie TO. 

W dniu jej śmier­ci Ste­nia zda­ła egza­min w Insty­tu­cie Goethe­go z języ­ka nie­miec­kie­go i otrzy­ma­ła upraw­nie­nia do naucza­nia tego języ­ka w szko­le, w któ­rej już uczy­ła przed­mio­tów zawo­do­wych. Nie zdą­ży­ła tym razem zapy­tać mamy i do dziś nie wie, co by TO mia­ło być? W efek­cie wciąż tego poszu­ku­je. Ale cof­nij­my się do początków.

Doro­śli czę­sto trak­tu­ją dziec­ko przed­mio­to­wo, uwa­ża­jąc, że pew­nych rze­czy nie sły­szy i nie kodu­je. A ona sły­sząc tek­sty o bra­ku zdro­wia czy uro­dy, z deter­mi­na­cją myśla­ła, że będzie sil­na i wszyst­kich prze­trzy­ma. Utra­pie­niem sta­ło się dla niej imię Ste­fa­nia. Zawdzię­cza­ła je sio­strze bab­ci Any, Hele­nie, któ­ra, gdy dziew­czyn­ka się rodzi­ła, zaczy­ty­wa­ła się w Trę­do­wa­tej Mnisz­ków­ny. Postać Stef­ci Rudec­kiej urze­kła ją do tego stop­nia, że wymo­gła na rodzi­cach, by małą tak nazwa­li. – No, zro­bi­ła mi tym nie­ma­łą krzyw­dę, bo jak się rymu­je Stef­ka? Stef­ka – ruda mar­chew­ka – z iry­ta­cją doda­je Ste­nia. W tech­ni­kum było jesz­cze gorzej, cyto­wa­no jej bowiem Boya: – I tak dostał takiej manii, że chciał tyl­ko do Stefanii.

Poród odbył się w domu, bo kto by tam wów­czas cho­dził rodzić do szpi­ta­la. Ode­brał go tata, zapew­ne z cie­ka­wo­ści, czy to chło­pak. Chy­ba był pierw­szym na owe cza­sy face­tem, któ­ry odważ­nie przy­jął poród żony.

– Mam nawet jego zdję­cie, jak sto­jąc trzy­ma mnie w obję­ciach i uśmie­cha się. To był ten rzad­ki moment, bo sta­le go wku­rza­łam, więc się raczej nie śmiał – doda­je moja roz­mów­czy­ni. – Na pla­cu wedle fami­lo­ka – jak by to po ślą­sku rzec – same syn­ki, a ja byłam jedy­ną dziew­czy­ną. Wszy­scy mniej wię­cej w jed­nym wie­ku, choć ja tro­chę młod­sza, a naszą pierw­szą mową był język ślą­ski. Ja obda­rzo­na naj­więk­szą fan­ta­zją, a dzię­ki marze­niom taty o synu posia­da­łam praw­dzi­wy, zro­bio­ny przez nie­go łuk, colt z komi­su i pele­ry­nę Zor­ro uszy­tą przez mamę. Od począt­ku więc uwa­ża­łam, że nale­ży mi się przy­wódz­two. Wyglą­da­ło to mniej wię­cej tak: „Stef­ka, pojdź się bawić!!! – woła­ła dzie­ciar­nia. – „A byda wodzym?” – dopy­ty­wa­ła. – „Niy­yy!!” – „To ćiście”. Dia­log się powta­rzał kil­ka razy, w koń­cu dzie­cia­ki wymię­ka­ły: „No dobra, bydziesz tym wodzym”.

Zaba­wy wymy­śla­ła przed­nie i ta inwen­cja zosta­ła jej na całe życie. Swo­ją odręb­ność poczu­ła dopie­ro w szko­le. W tam­tym cza­sie nauczy­cie­le mie­li nakaz pra­cy, a na Śląsk przy­sy­ła­li bie­dul­ki z cen­trum Pol­ski. – One nie rozu­mia­ły nas, a my ich. Sta­no­wi­ło to nie­usta­ją­ce źró­dło ucie­chy – wspo­mi­na Ste­nia. – Najlep­szy w tym był Jor­guś, któ­ry kie­dyś zapy­tał polo­nist­kę (nazy­wa­li­śmy ją od nazwi­ska Aplu­zi­na, czy­li poma­rań­cza): – Mocie, pani, doma zdrza­dło? (lustro). Aplu­zi­na, nie wie­dząc co to, na wszel­ki wypa­dek odpo­wie­dzia­ła: – Nie mam. A Jor­guś: – Toż bez to, pani, mocie odwa­ga na uli­ce wylyźć.

Ste­nia też pod­pa­dła nauczy­ciel­ce uży­wa­jąc kon­se­kwent­nie okre­śle­nia wewiór­ka zamiast wie­wiór­ka. Zadrwi­ła kie­dyś oświad­cza­jąc, że Jor­gu­sia nie ma, bo poszoł na plac pod klopsz­tan­ga (trze­pak). Nie rozu­mie­jąc nic z tego nauczy­ciel­ka wezwa­ła mamę skar­żąc się, że cór­ka bar­dzo brzyd­ko mówi. Ta zdu­mio­na odpar­ła po ślą­sku: „Jero­na kan­de­go, kaj ta dzioł­cha ro sły­szy? Dyć my doma blank piyk­nie godo­my”. Mama zro­bi­ła ją tro­chę w konia – śmie­je się Ste­nia – bo dom był pełen ksią­żek, sta­ło pia­ni­no, na któ­rym sta­ra­no się mnie nauczyć grać. Tato dopie­ro zdał powo­jen­ną matu­rę. Obo­je rodzi­ce wła­da­li nie­miec­kim, ale naszym języ­kiem ojczy­stym był ślą­ski i tako­wym posłu­gi­wa­li­śmy się w domu. Bab­cia Ana nie potra­fi­ła po pol­sku. Pamię­tam zabaw­ną histo­rię, jak szła do apte­ki na pie­cho­tę, bo było jej szko­da piont­ki na ban­ka (50 gro­szy na tram­waj). Chcia­ła kupić dwie pacz­ki rumian­ku. Po nasze­mu to kamel­ki. Po dro­dze cały czas myśla­ła, jak się one nazy­wa­ją po pol­sku. Nagle zoba­czy­ła rekla­mę papie­ro­sów Camel i wiel­błą­da. Ura­do­wa­na weszła do apte­ki i mówi: „Dej­cie mi, pani, dwie tyt­ki wiel­błąd­ków”. Osta­tecz­nie dosta­ła te swo­je kamelki.

Biblioteka i co z tego wynikło

Kie­dy nauczy­ła się czy­tać (nie sta­ła za tym szko­ła, tyl­ko tata, któ­ry na zawsze pozo­stał jej guru, jeśli cho­dzi o dobór lek­tur), mama zapro­wa­dzi­ła ją do dzie­cię­cej biblio­te­ki. Miesz­ka­li w Cho­rzo­wie Bato­rym, któ­ry tata po daw­ne­mu nazy­wał Haj­du­ki Wiel­kie, a biblio­te­ka znaj­do­wa­ła się jeden przy­sta­nek od domu. Mama mia­ła ukry­ty cel, by odcią­gnąć nie­sfor­ną dzie­wu­chę od pomy­słów, któ­re wciąż rodzi­ły się jej w gło­wie jako wodza pla­cu. Mia­ła jakieś 7 lat, kie­dy tata przy­go­to­wy­wał się do eks­ter­ni­stycz­nej matu­ry. Miesz­ka­nie było zawa­lo­ne wszyst­kim, co dało się czy­tać. Szyb­ko więc opa­no­wa­ła pierw­sze liter­ki. W dzi­siej­szych cza­sach dzie­ci w tym wie­ku już skład­nie czy­ta­ją, ale wte­dy tak nie było. Czu­ła moc­na eks­cy­ta­cję z powo­du nowej przy­go­dy. Mama obie­ca­ła, że będzie mogła sama cho­dzić, aby wypo­ży­czać książ­ki, a po dro­dze wstę­po­wać do syfoniarni.

– W cza­sach PRL‑u mie­li­śmy szkla­ne syfo­ny z kra­ni­kiem u góry. Napeł­nia­ło się je w spe­cjal­nym punk­cie. Przy­no­si­ło się pusty, pła­ci­ło 2,20 zł i natych­miast dosta­wa­ło inny peł­ny – snu­je wspo­mnie­nia Ste­fa­nia. – Było to dopraw­dy intry­gu­ją­ce, bo syfo­ny nie były jed­na­ko­we. Wszyst­kie wpraw­dzie mia­ły zie­lo­ny kolor, ale jed­ne bar­dziej, inne mniej inten­syw­ny, jed­ne pokar­bo­wa­ną powierzch­nię, a jesz­cze inne gład­ką. Sama wypra­wa po syfon zaj­mo­wa­ła spo­ro cza­su. Naj­pierw patrzy­łam bowiem przez puste szkło na nie­bo, drze­wa, domy, ludzi, potem to samo robi­łam przez peł­ny syfon. Tak budzi­ła się wyobraź­nia przy­szłej artyst­ki. Wresz­cie mama zapi­sa­ła ją do biblio­te­ki, a ponie­waż była mała, począt­ko­wo mogła wypo­ży­czać jed­ną książkę.

Do dziś pamię­ta swo­ją pierw­szą dzie­cię­cą ksią­żecz­kę: O baran­ku, co spadł z nie­ba. Mimo że spo­glą­da­jąc na świat poprzez szkło syfo­nu wymy­śla­ła nie­stwo­rzo­ne histo­rie, uzna­ła, że w książ­ce nie powin­no być takich głu­pot. Mało uprzej­mie poin­for­mo­wa­ła siwo­wło­są biblio­te­kar­kę, że na nie­bie nie ma baran­ków, a chmu­ry to para wod­na i z tego jest cza­sem deszcz. Była tego abso­lut­nie pew­na, bo tata tak jej powie­dział. Mama z ucie­chą przy­glą­da­ła się całej sce­nie, bo zapra­wio­na była w bojach z cór­ką. W dodat­ku w momen­tach prze­ję­cia czy zde­ner­wo­wa­nia mała Ste­nia godo­ła po ślą­sku. Wypa­li­ła więc: – A co wy mi sam, panicz­ko, za głu­po­ty ple­cie­cie? Dyć baran­ki to się pasom na łon­ce, widzia­łach we Wiśle, a na nie­bie to je para wod­no, tako, jak ze czaj­ni­ka, jak się skro­pli – bydzie loło. Na to biblio­te­kar­ka zwąt­pi­ła, czy mała w ogó­le potra­fi czy­tać? Elo­kwent­na panien­ka nie­wie­le myśląc odpa­ro­wa­ła po ślą­sku: – Jasne, że pora­dza. Nad wami, panicz­ko, stoi napi­sa­ne, że sam mo być cicho, po co tak gło­śno godo­cie? Na popar­cie umie­jęt­no­ści czy­ta­nia, gło­śno prze­czy­ta­ła kil­ka zdań cał­kiem płyn­nie, nawet bez ślą­skie­go akcen­tu. Biblio­te­kar­ka w koń­cu pod­da­ła się i dziew­czyn­ka dosta­ła do rąk, jak się póź­niej oka­za­ło, swo­ją naj­uko­chań­szą książ­kę Karol­cia Marii Kru­ger.

– Od tego momen­tu moje życie zmie­ni­ło się – przy­zna­je Ste­nia. – Myślę, że każ­dy autor, gdy­by usły­szał, że jego książ­ka zmie­ni­ła czyjś los, czuł­by się speł­nio­ny. Przez całe doro­słe życie już wie­rzy­łam, że jak się cze­goś baaar­dzo chce, to speł­nia się to. Może już wte­dy odkry­łam, że magia to fizy­ka kwan­to­wa, któ­rej nie znamy?

Po powro­cie do domu zasia­dła do lek­tu­ry, któ­ra oka­za­ła się być magicz­ną. Tytu­ło­wa Karol­cia zna­la­zła pod­czas malo­wa­nia miesz­ka­nia błę­kit­ny, fasol­ko­wa­ty w kształ­cie kora­lik, któ­ry… miał moc speł­nia­nia życzeń. Nie­ste­ty po każ­dym z nich bladł i osta­tecz­nie znikł. W dodat­ku na kora­lik czy­ha­ła pod­ła cza­row­ni­ca Filomena.

Czarodziejska kulka i narodziny magii

Ste­nia książ­kę, któ­ra ją zafa­scy­no­wa­ła, prze­czy­ta­ła dla pew­no­ści jesz­cze dwa razy, a potem usia­dła w kącie i zaczę­ła myśleć: Muszę mieć taki kora­lik. Dziś powie­dzie­li­by­śmy, że nie­świa­do­ma tego, pod­ję­ła się kre­acji rze­czy­wi­sto­ści w sta­nie zmie­nio­nej świadomości.

– Co to za głu­pi kształt fasol­ki? – kom­bi­no­wa­ła mała. – Ma być duży, okrą­gły. Kolor błę­kit­ny może zostać, zło­te bły­ski też. Abso­lut­nie nie może zni­kać, no i koniecz­nie MUSI speł­niać życze­nia. A Filo­me­ny w Cho­rzo­wie nie ma, co to za imię?

Ponoć sie­dzia­ła tak w kącie dwie doby, nie rusza­jąc się, nie reagu­jąc. Dziś zasta­na­wia się, co było z toa­le­tą. Jak z odda­li sły­sza­ła jedy­nie poiry­to­wa­ny głos taty, któ­ry mówił, że zawsze podej­rze­wał, iż z cór­ka cosik niy tak. A głos mamy zapew­niał, że jej to przejdzie.

Gdy wresz­cie po dwóch dniach wydo­by­ła się z kąta, mama ją domy­ła i wysła­ła do szko­ły. Na pyta­nie nauczy­ciel­ki, cze­mu jej nie było, nie wie­dzia­ła, co odpo­wie­dzieć. Te dwa dni po pro­stu wypa­dły jej z życiorysu.

Był sty­czeń, a w sierp­niu mie­li malo­wać miesz­ka­nie. Dziew­czyn­ka o kora­li­ku Karol­ci zupeł­nie zapo­mnia­ła. Pani z biblio­te­ki polu­bi­ła ją, wręcz zaprzy­jaź­ni­ły się. Mała wypo­ży­cza­ła nawet po trzy książ­ki naraz, prze­sta­ła też gadać do biblio­te­kar­ki po ślą­sku, żeby jej nie stresować.

W ramach przy­go­to­wań do malo­wa­nia tata pood­su­wał meble, aby mala­rze mie­li dostęp do ścian. A wte­dy – pomię­dzy sza­fą a tap­cza­nem – Ste­nia nagle zoba­czy­ła JĄ. Pysz­ni­ła się tam duża, błę­kit­na kul­ka o śred­ni­cy kil­ku cen­ty­me­trów, nadzia­na na gru­by mie­dzia­ny drut. Ucie­szy­ła się i wca­le jej to nie zdzi­wi­ło, wszak CHCIAŁA. Wpraw­dzie kora­lik Karol­ci był za sza­fą, a tu poja­wił się pomię­dzy, ale kto by tam patrzył na topo­gra­fię. Porwa­ła więc swo­ją zdo­bycz i wypo­wie­dzia­ła pierw­sze życze­nie – ma być nie­wi­dzial­na, żeby jej nie zapę­dzi­li do jakiejś pra­cy. Czy zadzia­ła­ła kul­ka, czy pra­ce były jed­nak nie na jej siły, ale dano jej spo­kój. Kolej­ne życze­nia dziew­czyn­ki oka­za­ły się raczej głu­piut­kie – żeby nie pyta­li, żeby nie było kla­sów­ki, żeby rodzi­ce nie dowie­dzie­li się, że zno­wu urwa­ła się ze szkoły

Ucie­ka­ła, bo było nud­no. Włó­czy­ła się po łąkach, ugo­rach, nawet śmiet­ni­skach – po kolo­ro­we szkieł­ka, przez któ­re świat wyglą­dał INACZEJ. To dzie­cię­ce zbie­rac­two dziw­nych skar­bów oka­za­ło się twór­cze w doro­słym życiu. Dziś gro­ma­dzi róż­ne zaska­ku­ją­ce dro­bia­zgi, nie­raz pod­rzu­ca­ne przez zna­jo­mych, któ­re potem sta­ją się ele­men­ta­mi arty­stycz­ne­go dzieła.

Wów­czas zawsze mia­ła kul­kę przy sobie na wszel­ki wypa­dek, gdy­by szyb­ko potrze­bo­wa­ła reali­za­cji jakie­goś życze­nia. W dużej mie­rze zaj­mo­wa­ła się sama sobą, gdyż rodzi­ce mało poświę­ca­li jej uwa­gi. Tata zacho­ro­wał na ser­ce i jeź­dzi­li po leka­rzach. Bab­cia też nie mia­ła dla niej zbyt­nio czasu.

W wie­ku 8 lat rodzi­ce zapi­sa­li ją na basen. W Kato­wi­cach bowiem była pięk­na pły­wal­nia, gdzie nauczy­ła się pły­wać. Docie­ra­ła tam sama i sama wra­ca­ła. Dziś to nie do pomy­śle­nia, by 8‑latka jeź­dzi­ła tram­wa­jem i prze­bie­ra­ła się w szat­ni bez mamu­si, pły­wa­ła godzin­kę, dwie. Wło­sów też nikt jej nie suszył.

Ale po dro­dze mia­ła jesz­cze jed­ną ucie­chę. Mimo danych mamie obiet­nic, że tego nie będzie robić, cho­dzi­ła kupo­wać fan­ta­stycz­nie pysz­ne ciast­ko do knaj­py, któ­ra znaj­do­wa­ła się naprze­ciw­ko base­nu. Potem szła w oko­li­ce sta­re­go dwor­ca (co też było zaka­za­ne), gdzie na rogu mie­ścił się anty­kwa­riat z taki­mi nie­sa­mo­wi­ty­mi rze­cza­mi. Sta­ła i patrzy­ła, patrzy­ła… Za któ­rymś razem wła­ści­ciel­ka, widząc roz­ma­rzo­ny wzrok dziew­czyn­ki i jej szcze­re zain­te­re­so­wa­nie, zapro­si­ła Ste­nię do środ­ka. Zaczę­ła opo­wia­dać o róż­nych rze­czach, co to jest, do cze­go słu­ży­ło, z jakie­go mate­ria­łu jest zro­bio­ne. Dziew­czyn­ka chło­nę­ła tę wie­dzę zapa­mię­tu­jąc abso­lut­nie wszyst­ko. Dopie­ro po latach odkry­ła, że tak po pro­stu ma. Zapa­mię­tu­je jak leci, ale tyl­ko to, co usły­szy. Myśla­ła, że ta umie­jęt­ność doty­czy każ­de­go czło­wie­ka. W tam­tym anty­kwa­ria­cie zetknę­ła się z innym świa­tem. Obie­ca­ła sobie wte­dy, że kie­dyś będzie mieć te wszyst­kie skarby.

Gdy zaglą­da­my za próg miesz­ka­nia Ste­fa­nii Dyduch, do odda­nia jego nastro­ju, jak­że pasu­ją sło­wa pio­sen­ki Han­ny Banaszak:
W moim magicz­nym domu
wszyst­ko się zda­rzyć może… 

Pracownia artystki. Nad wszystkim czuwa kotka Aura
Pra­cow­nia artyst­ki. Nad wszyst­kim czu­wa kot­ka Aura

Spełniające się marzenia

Wra­ca­jąc do kul­ki, ma ją do dziś. Jak już powie­dzie­li­śmy, pierw­sze życze­nia były głu­piut­kie. Potem zaczę­ła być ostroż­niej­sza, bo… speł­nia­ły się. Cza­sem wie­sza­ła ją na łań­cusz­ku i nosi­ła, ale to było nie­bez­piecz­ne, bo kul­ka zwra­ca­ła uwa­gę. Każ­dy macał i pytał, skąd ją ma. Jeśli opo­wia­da­ła szcze­rze swo­ją histo­rię, to w oczach pyta­ją­ce­go widzia­ła, że uwa­ża ją za stukniętą.

Jako doro­sła opi­sa­ła tę przy­go­dę na łamach cza­so­pi­sma WRÓŻKA, w ramach kon­kur­su MARZENIA się speł­niają. Otrzy­ma­ła pierw­szą nagro­dę. A jeśli cho­dzi o jej pra­gnie­nia… no cóż. Pod wpły­wem ksią­żek (prze­nio­sła się już do biblio­te­ki dla doro­słych) zro­bi­ła sobie LISTĘ MARZEŃ – co chcia­ła­by w życiu zoba­czyć. Nie były to kra­je, ale kon­kret­ne obiek­ty i miej­sca: por­ce­la­no­wy bukiet hra­bi­ny Cosel i manu­fak­tu­ra por­ce­la­ny w Meis­sen • Wiel­ka Cyster­na w Stam­bu­le (Yere­ba­tan Saray) • manu­fak­tu­ra szkła na wyspie Mura­no • fon­tan­na w Bak­czy­sa­ra­ju • obraz Madon­ny Syk­styń­skiej w Gale­rii Drez­deń­skiej • Ulu­ru, czy­li Red Rock w Austra­lii i wie­le innych.

Pra­wie wszyst­kie zre­ali­zo­wa­ła, na pierw­szym miej­scu sta­wia­jąc Wiel­ką Cyster­nę. Austra­lii nie­ste­ty nie odwiedziła.

Ulubione glany trzeba czasem zapastować
Ulu­bio­ne gla­ny trze­ba cza­sem zapastować

Start w dorosłość

– Mam wra­że­nie, że nigdy nie byłam dość doro­sła, ani dość doj­rza­ła, aby przy­jąć życie tak, jak każ­dy nor­mal­ny czło­wiek. Może to dobrze? – roz­my­śla Ste­in. – Do dziś uwa­żam, że żyję w jakiejś baj­ce, histo­rii, któ­rą sama sobie piszę. Two­rzy­ła zawsze, ale w cza­sach, kie­dy dora­sta­ła, rodzi­ce nawet widząc zaląż­ki talen­tu cór­ki, uwa­ża­li, że pla­styk to nie zawód. Zdo­by­ła więc wykształ­ce­nie tech­nicz­ne i tytuł magi­stra mecha­ni­ki w zakre­sie kon­struk­cji maszyn. – Szczę­śli­wy rocz­nik, z któ­rym przy­szło mi stu­dio­wać – wspo­mi­na Ste­nia. Na stu­diach tra­fi­ła do zaba­wo­wej grupy.

– Wte­dy głów­nie bawi­li­śmy się, a wodzem zno­wu byłam ja – zanu­rza się we wspo­mnie­niach Ste­fa­nia. – Gdy oglą­dam moje zdję­cia z tam­tych lat, już kolo­ro­we, to widzę, że dziew­czy­nie na nich uro­dy nie bra­ko­wa­ło. Burza dłu­gich, rudych loków, któ­rych nie uda­wa­ło się roz­cze­sać zwy­kłym grze­bie­niem, zgrab­na, a ocz… jesz­cze nie było w nich tego okna, przez któ­re patrzy dusza. 

Na roku stu­dio­wa­ła tyl­ko garst­ka dziew­cząt. A ona, taki gaga­tek w mini, dobrze wie­dzia­ła, do cze­go słu­ży uro­da. Kokie­to­wa­ła i pod­ry­wa­ła chło­pa­ków. Gdy na roku poja­wił się Tade­usz, jej przy­szły mąż, zako­cha­li się w sobie od pierw­sze­go wej­rze­nia i szyb­ko sta­li się parą. Z ucie­chą obo­je drę­czy­li figla­mi asy­sten­ta od filo­zo­fii. Tadzio malo­wał na tabli­cy nie­zwy­kłe­go pta­ka przy­po­mi­na­ją­ce­go pte­ro­dak­ty­la, a ona znie­nac­ka zada­wa­ła dziw­ne pyta­nia. Kie­dyś oświad­czy­ła, że stre­ści wywód Kar­te­zju­sza, rzecz jasna na oce­nę. Aktyw­ność ta zachwy­ci­ła asy­sten­ta. Gdy zado­wo­lo­ny szy­ko­wał się do wysta­wie­nia oce­ny, dziew­czy­na zaczę­ła pleść nie­stwo­rzo­ne, jak na owe cza­sy, rze­czy. Stwier­dzi­ła, że świat wokół nas nie ist­nie­je, a Kar­te­zjusz pierw­szy to odkrył, my zaś, ludzie, two­rzy­my rze­czy­wi­stość taką, jaką chce­my. To nasze myśli stwa­rza­ją świat. Nikt się nie ode­zwał, wszy­scy cze­ka­li na prze­rwę, asy­stent rów­nież. Dosta­ła piąt­kę nie wie­dząc, że za 40 lat powsta­ną fil­my sf, a nawet teo­rie nauko­we, któ­re ponie­kąd będą potwier­dzać ówcze­sny, jak sądzi­ła, wygłup.

Stu­dia ukoń­czy­ło 36 osób, a począt­ko­wo było 104. Spo­ty­ka­ją się cza­sem do dziś. Pra­wie wszy­scy z nich mie­li zacię­cie arty­stycz­ne. Nie­któ­rzy poszli w sztu­kę zawo­do­wo. – Co sta­ło się z tą naszą arty­stycz­ną eki­pą? – cią­gnie Ste­nia. – Otóż mało kto został po stu­diach nauczy­cie­lem. Ja, jako jed­na z nie­wie­lu, chcia­łam uczyć na serio. Resz­ta roz­bie­gła się po dziw­nych miej­scach i zawo­dach. Jest muzyk, rzeź­biarz… kto by tam za nimi tra­fił. Naj­bar­dziej sław­ny z gru­py to zna­ny rzeź­biarz, Alek­san­der Majer­ski, któ­re­go nie­sa­mo­wi­te, kolo­sal­ne i tema­tycz­ne rzeź­by wysta­wia­ne są tak­że zagra­ni­cą i sprze­da­ją się dosłow­nie na pniu, tuż po wernisażu.

– Olek nie pod­dał się nawet, będąc na onko­lo­gii – z uzna­niem wspo­mi­na Ste­nia. – Malo­wał gra­fi­ki byle czym i albo obda­ro­wy­wał nimi, albo sprze­da­wał, nie tra­cąc ducha i odwa­gi. Przy­znam, że kie­dy zanie­mo­głam na to samo, bra­łam z nie­go przy­kład. Wte­dy, w 2023 roku, powsta­ły wła­śnie moje abo­ry­geń­skie obra­zy malo­wa­ne tech­ni­ką krop­ko­wą – przy­zna­je artystka.

– Jeśli cho­dzi o twór­czość i sztu­kę, moje dzia­ła­nia to cza­sem jakiś wiersz, wyrób biżu­te­rii z mie­dzi, wysta­wy, dużo wła­snych pro­jek­tów modo­wych, malo­wa­ne skó­ry, buty mar­ten­sy stu­nin­go­we aż do prze­sa­dy, toreb­ki ste­am­punk wła­snej pro­duk­cji, naj­róż­niej­sze pro­jek­ty reali­zo­wa­ne w Muzeum Tyskich Bro­wa­rów Ksią­żę­cych, napi­sa­nie i wysta­wie­nie wła­snej sztu­ki w cza­sie pan­de­mii, pod tytu­łem: „Opo­wie­ści zamknię­te­go lasu” (w domach kul­tu­ry Kobiór, Bie­ruń, Wil­ko­wy­je), a któ­rą dziś wystę­pu­ją­cy wów­czas akto­rzy ama­to­rzy okre­śla­ją jako pro­roc­two. Bio­rę udział w castin­gach, cza­sem wygry­wam. Nie cho­dzi mi o aktor­stwo, a raczej o obser­wa­cję ludzi, jak ich jara nadzie­ja, że zosta­ną aktorami.

Diabelskie skrzypce własnej konstrukcji
Dia­bel­skie skrzyp­ce wła­snej konstrukcji

Kolekcjonerskie pasje

Dzie­cię­ce zbie­rac­two małych skar­bów w doro­słym jej życiu prze­ro­dzi­ło się w kolek­cjo­ner­ską pasję. To nie tyl­ko tra­dy­cyj­ne ślą­skie stro­je i róż­ne­go rodza­ju deta­le. Zbie­ra mario­net­ki, kukieł­ki i kukły. Szcze­gól­nie pasjo­nu­je ją teatr indo­ne­zyj­ski Way­ang Golek. Ma kil­ka mario­ne­tek z prze­ło­mu XIX i XX wie­ku. Kolek­cjo­nu­je rów­nież instru­men­ty ludów pry­mi­tyw­nych, w tym abo­ry­geń­skie did­ge­ri­doo (co moż­na prze­tłu­ma­czyć na pol­ski jako dłu­gi penis).Jest to rodzaj dłu­giej, mie­rzą­cej 110–140 cm, drew­nia­nej tuby. Nawet tro­chę potra­fi na nich grać, choć to męski instrument.

Nie­któ­re sama skon­stru­owa­ła, na przy­kład dia­bel­skie skrzyp­ce – instru­ment kaszub­ski per­ku­syj­ny, czy bra­zy­lij­ski berim­bau. Jest na eta­pie two­rze­nia bur­czy­ba­sa, do cze­go zain­spi­ro­wa­ła ją pew­na pani z Kaszub.

Kolek­cję tę wyko­rzy­stu­je odwie­dza­jąc na zapro­sze­nie przed­szko­la, szko­ły i klu­by. Opo­wia­da, jak powstał dźwięk (napi­sa­ła o tym nawet baj­kę dla dzie­ci), czy snu­je w cza­sie poka­zu histo­rie marionetek.

– Zawsze marzy­łam, aby posia­dać kata­ryn­kę, jed­nak nie było mnie na to stać – przy­zna­je. – „Zga­pi­łam” więc zewnętrz­ną budo­wę z inter­ne­tu i odtwo­rzy­łam, a do środ­ka wsta­wi­łam muzy­kę z mp3. Naj­za­baw­niej­sza jest kor­ba ze sta­rej stud­ni z Biesz­czad. Do róż­nych gmin wysła­ła infor­ma­cję, że posia­da ten ory­gi­nal­ny instru­ment. W efek­cie zapro­szo­na zosta­ła na dożyn­ki do Kobió­ra. Natu­ral­nie mia­ła też sto­sow­ny strój regio­nal­ny i dwa róż­ne gla­ny – czar­ne i różo­we. Jej dzia­łal­ność arty­stycz­na prze­ło­ży­ła się na otrzy­ma­nie tytu­łu Oso­bo­wość Roku w Dzie­dzi­nie Kul­tu­ry bodaj w 2017.

Kopertki nadziei

– Napraw­dę jestem dum­na z jed­nej rze­czy. Serio – zdra­dza artyst­ka.

Gdy nastał czas pan­de­mii, patrzy­ła ze zgro­zą na smut­nych zama­sko­wa­nych ludzi, z ocza­mi wbi­ty­mi w zie­mię. Posta­no­wi­ła z tym coś zro­bić. Wie­rzy, że jak ura­tu­je się jed­ne­go czło­wie­ka, to ratu­je się cały świat. Przy­po­mnia­ła sobie, cze­go nauczy­ła się, jak była mała. Robi­ło się wów­czas okład­ki na książ­ki i zeszy­ty z sza­re­go pako­we­go papie­ru. Na to lało się masę zro­bio­ną z mąki i far­by, gnio­tło, a po roz­pro­sto­wa­niu suszyło.

Wszak był to czas covi­du i muzeum zamknię­to. Sie­dzia­ła więc w domu. Zro­bi­ła wte­dy taki papier, pocię­ła go na małe kawał­ki i wycza­ro­wa­ła maleń­kie kopert­ki wiel­ko­ści pudeł­ka zapa­łek. Wkła­da­ła do nich sło­wa otu­chy – pisa­ła po jed­nym WŁASNYM zda­niu, typu Nie bój się, W życiu naj­waż­niej­sza jest miłość, Świat jest taki jak myślisz, że jest itp. Z jed­ne­go arku­sza wycho­dzi­ło pięć­dzie­siąt sztuk. Potem szła bądź jecha­ła busem i roz­da­wa­ła te zło­te myśli ludziom. Co cie­ka­we, cza­sem mia­ła infor­ma­cje zwrot­ne, że w ten nie­zwy­kły spo­sób ura­to­wa­ła czy­jeś mał­żeń­stwo lub ktoś miał bar­dzo dobry dzień. Do dziś roz­da­ła ponad 3 i pół tysią­ca koper­tek. Zosta­ło to nawet opi­sa­ne w gazecie.

Fot. Jolanta Pierończyk, arch. Dziennik Zachodni
Fot. Jolan­ta Pie­roń­czyk, arch. Dzien­nik Zachodni

Torebkowy zawrót głowy

Toreb­ki to ulu­bio­ny detal artyst­ki, swo­isty znak roz­po­znaw­czy, zawsze dobra­ny do stro­ju i butów. Pierw­szą toreb­kę dosta­ła od mamy mając czte­ry lata, a jako szes­na­sto­lat­ka, wzo­ru­jąc się na popu­lar­nym maga­zy­nie mody, sama zro­bi­ła sobie jed­ną. W tym celu pocię­ła skó­rza­ny płaszcz mamy, a rącz­kę wycza­ro­wa­ła z rze­mie­nia napę­do­we­go bab­ci­nej maszy­ny do szy­cia. Bab­cia była kraw­co­wą, a Ste­nia przy­glą­da­ła się jej pra­cy od trze­cie­go roku życia. Prze­glą­da­ła zeszy­ty mody z XIX wie­ku i nowo­cze­sną wów­czas Bur­dę.

Dziś kolek­cja tore­bek wyno­si ponad 300 sztuk, a jej miesz­ka­nie wyglą­da jak małe muzeum. Te wymyśl­ne oka­zy wiszą wszę­dzie – na ścia­nach, nie­kie­dy w ozdob­nych ramach, nawet pod sufi­tem. Róż­ne­go kształ­tu i wiel­ko­ści, wyko­na­ne są cza­sem z nie­ty­po­wych mate­ria­łów, a pocho­dzą z roż­nych epok. Jest w sta­nie opo­wie­dzieć histo­rię każ­dej z nich. Jak ją zdo­by­ła lub stwo­rzy­ła, jakie miej­sce zaj­mu­je w histo­rii mody. Wie­le infor­ma­cji znaj­du­je w Ency­klo­pe­dii tore­bek. Jed­na, nie­wiel­ka i typo­wo balo­wa jest niczym rycer­ska kol­czu­ga, ale wyko­na­na z deli­kat­nych oczek. Inna, w sty­lu art déco powsta­ła w latach 20. XX w.. Jest zro­bio­na z alu­mi­nium i ozdo­bio­na moty­wem egip­skim, któ­ry nawią­zu­je do gło­śne­go odkry­cia gro­bow­ca Tutan­cha­mo­na przez Car­te­ra. Przy­po­mi­na to, jak dro­gim two­rzy­wem był wów­czas ten lek­ki metal. W zbio­rach Ste­ni podzi­wiać może­my też inne toreb­ki: z celu­lo­idu i wcze­śniej­szą, z bake­li­tu, zawle­czek od puszek piwa, zam­ków bły­ska­wicz­nych, jaśniut­ką z gęsiej skó­ry, czy małą czar­ną na żeto­ny do kasy­na w Mon­te Car­lo. Znaj­du­ją się tam egzem­pla­rze z lat 20. w kolo­rze ben­zy­ny roz­la­nej na asfal­cie, z plek­si i z masy per­ło­wej, nawet z oło­wiu. Wie­le oka­zów to sztu­ka dla sztu­ki. Nie­któ­re z nich wyko­na­ła sama. Wyszu­ku­je cie­ka­we toreb­ki w szma­tek­sie, a potem je mody­fi­ku­je i deko­ru­je. Tak powsta­ły te w kształ­cie książ­ki, sta­ro­daw­ne­go tele­fo­nu, volks­wa­ge­na gar­bu­sa, a nawet spor­to­we­go buta. Szu­ka­jąc cie­ka­wych mode­li w inter­ne­cie, zauwa­ży­ła kie­dyś toreb­kę iden­tycz­ną jak zagi­nio­na jej mamy. Mama zawsze pod­pi­sy­wa­ła swo­je M.K. – Mary­sia Kula­wik i na tym egzem­pla­rzu te lite­ry zna­la­zła. I tak, choć znisz­czo­na, toreb­ka wró­ci­ła do niej po 60. latach. Była tym bar­dzo wzruszona.

Ste­ni Dyduch marzy się praw­dzi­we muzeum na jej kolek­cję. Na razie toreb­ki bywa­ją poka­zy­wa­ne publicz­nie na róż­nych wysta­wach. Jed­nak to tyl­ko jed­na z jej pasji, o któ­rych za chwilę.

Aborygeńskie inspiracje

Więk­szość punk­tów z LISTY MARZEŃ artyst­ka zre­ali­zo­wa­ła. Nie zdą­ży­ła jed­nak odwie­dzić Austra­lii, z powo­du pan­de­mii i zdro­wia. Naj­pierw na 90 sekund sta­nę­ło jej ser­ce, był to tak zwa­ny blok trze­cie­go stop­nia, a potem nagle poja­wił się rak zło­śli­wy war­gi… Muzeum po pan­de­mii już otwar­to, zno­wu pra­co­wa­ła, a tu taka niespodzianka!

I wów­czas posta­no­wi­ła zająć się wir­tu­al­ną wizy­tą w Austra­lii. Słu­cha­ła muzy­ki na did­ge­ri­doo, a jest ona bar­dzo kli­ma­tycz­na. Czy­ta­ła o Abo­ry­ge­nach, ich spoj­rze­niu na świat, wie­rze­niach, malar­stwie i… pomy­śla­ła, że jest jak oni.

W prze­rwach od malo­wa­nia ogar­niał ją strach, już tro­chę napa­trzy­ła się na cho­rych i wie­dzia­ła, że ta ope­ra­cja to nie pikuś, potną jej pół twa­rzy, może dłu­go nie będzie mogła mówić, a wszak pra­cu­je mówiąc. Aby zagłu­szyć strach posta­no­wi­ła iść tro­pem Abo­ry­ge­nów, któ­rzy zaklę­li swój świat w malar­stwie krop­ko­wym, sto­su­ją czte­ry świę­te kolo­ry: czar­ny, bia­ły, żół­ty i bru­nat­ny. W swo­ich obra­zach posta­no­wi­ła roz­sze­rzyć spek­trum barw do szer­szej gamy, ale nie mia­ła na czym malo­wać. I tu znów zadzia­łał pan Przy­pa­dek. Z kon­tak­tów w tele­fo­nie wybra­ła loso­wo jeden, do kole­żan­ki Oli, mówiąc, że chce malo­wać, ale nie ma na czym. A ona odpar­ła: – Jesteś chy­ba cza­row­ni­cą. Wła­śnie roz­mon­to­wa­li­śmy kuch­nię. Mam 33 pły­ty mdf. Dam ci je. Chcesz? Oczy­wi­ście chcia­ła. I tak zaczę­ło się jej abo­ry­geń­skie two­rze­nie, któ­re trwa­ło pra­wie sie­dem mie­się­cy. Z gło­śni­ka lecia­ła austra­lij­ska muzy­ka, a ona malo­wa­ła. Cho­dzi­ła do pra­cy, jeź­dzi­ła na bada­nia do szpi­ta­la do Oświę­ci­mia. Po każ­dym Uff, nie ma prze­rzu­tów, sia­da­ła i zno­wu malo­wa­ła. A strach cza­ił się za ple­ca­mi, co będzie dalej. Wresz­cie kon­sy­lium – począ­tek lip­ca 2023 roku. Ordy­na­tor zaczął kre­ślić na jej policz­ku kre­ski, infor­mu­jąc, jak będzie wyglą­da­ło cię­cie, i wyzna­czył ter­min ope­ra­cji na 5 lip­ca. Pomy­śla­ła, że sezon tury­stycz­ny wła­śnie w peł­ni, a ona dosta­ła rolę w spek­ta­klu gra­nym w Muzeum  – Noc­ne Zwie­dza­nie. A tu pro­fe­sor mówi o pocię­ciu twa­rzy. Po cichu posta­no­wi­ła, że na ope­ra­cję zgło­si się dopie­ro po sezonie.

Zaczą­tek abo­ry­geń­skiej serii był jak­by dwu­czę­ścio­wy. Jeden zwią­za­ny z wyklu­wa­ją­cą się cho­ro­bą. Dowie­dzia­ła się, że ma raka, cze­ka ją nie­mi­ła ope­ra­cja, więc potrze­bo­wa­ła zanu­rzyć się w jakąś arto­te­ra­pię. Jed­no­cze­śnie syno­wa przy­go­to­wy­wa­ła na uczel­ni event o Austra­lii. Posta­no­wi­ła więc pod­cią­gnąć kli­mat impre­zy i tak powsta­ły pierw­sze pra­ce. Jesz­cze nie wie­dzia­ła wów­czas, iż cykl stwo­rzy mistrzow­ska licz­ba 33 obrazów.

– Sta­ra­łam się nie myśleć, że potną mi twarz, oszpe­cą, że może nie będę mogła pra­co­wać jako prze­wod­nik… więc malo­wa­łam i malo­wa­łam – zdra­dza malarka.

I zno­wu pan Przy­pa­dek obja­wił się już następ­ne­go dnia. Opro­wa­dza­ła wła­śnie nie­miec­ką gru­pę i po wyciecz­ce pode­szła do niej jed­na z pań, pyta­jąc czy Ste­nia wie, że ma zło­śli­we­go raka war­gi. Odpo­wie­dzia­ła, że wie i że za dwa dni idzie na ope­ra­cję. Kobie­ta ode­tchnę­ła i przed­sta­wi­ła się, że jest chi­rur­giem w szpi­ta­lu w Mona­chium i robi wła­śnie takie zabie­gi. Zaczę­ła kre­ślić pal­cem na policz­ku Ste­ni te same linie, co ordy­na­tor dwa dni wcze­śniej, mówiąc, że nie moż­na z tym zwlekać.

– Więc uda­łam się na tę ope­ra­cję – stwier­dza Dyduch. – Po zdję­ciu szwów, a było ich mega dużo, dalej malo­wa­łam. Poszłam też do pra­cy i mia­łam wysta­wę moich 33 abo­ry­geń­skich obra­zów. Poma­lo­wa­ła rów­nież mnó­stwo kamie­ni z Soły i nawet 30 bume­ran­gów. Wysta­wę otwar­to 27 wrze­śnia 2023 roku pod­czas Świa­to­we­go Dnia Tury­sty­ki. Trwa­ła ona do koń­ca roku w Tyskich Bro­wa­rach Książęcych.

Abo­ry­geń­skie pra­ce powsta­ły w okre­sie od mar­ca do poło­wy sierp­nia 2023 roku. Obra­zy są magicz­ne, nie­któ­re z nich – jak mówi Ste­nia – to takie kamie­nie milo­we na jej dro­dze życia. Zwią­za­ne są, na przy­kład z dniem wyj­ścia ze szpi­ta­la, czy dniem, w któ­rym obej­rza­ła film Mój przy­ja­ciel ośmior­ni­ca. – OOOOO, ośmior­ni­ca – tu dowie­dzia­ła się, że ma raka, OOOO, medu­za – tu wypu­ści­li ją ze szpi­ta­la. Uwa­ża, że ośmior­ni­ca to jej naj­bar­dziej uda­ny obraz. Ludzie nie wie­dzą, jaka trau­ma za nim stoi. Chcia­no go kupić, ale obraz na samym począt­ku zakle­pał jej szef.

Co cie­ka­we, obra­zy, któ­rym dała wie­le emo­cji, tj. stra­chu, ulgi, podzi­wu, wzbu­dzi­ły wie­le zain­te­re­so­wa­nia, choć nie były nijak pod­pi­sa­ne. Na wysta­wie zamie­ści­ła wie­le róż­nych infor­ma­cji o Abo­ry­ge­nach, o tym na przy­kład, że jesz­cze w dru­giej poło­wie XX wie­ku byli wpi­sa­ni do Wyka­zu fau­ny i flo­ry Austra­lii. Popar­ła to zdję­cia­mi zaczerp­nię­ty­mi z inter­ne­tu. Wysta­wę otwie­rał wiersz abo­ry­geń­skiej poet­ki, któ­ry moż­na nazwać Odą do bia­łe­go czło­wie­ka.

Abo­ry­ge­ni fascy­no­wa­li ją od ponad 20 lat. To zapew­ne naj­star­sza kul­tu­ra na Zie­mi, ostroż­nie licząc może mieć 35 tys. lat, choć obec­nie tę cywi­li­za­cję i jej abs­trak­cyj­ną twór­czość datu­je się nawet na ponad 65 tys. lat. Dłu­go byli trak­to­wa­ni jak nie­lu­dzie i pod­da­wa­ni skraj­nej eks­ter­mi­na­cji. Czas ten okre­śla się dziś jako czas wsty­du. Strze­la­no do nich jak do zwie­rząt. Zacho­wa­ły się zdję­cia, gdzie Abo­ry­ge­ni sto­ją zaku­ci w kaj­da­ny, ze sta­lo­wy­mi obro­ża­mi na szyi. Zapę­dzo­no ich do rezer­wa­tów, mie­sza­jąc kla­ny, a więc i języ­ki. Skle­pik z jadłem bia­łe­go czło­wie­ka zaopa­try­wa­no tam raz na 12 mie­się­cy. Abo­ry­ge­ni wytrze­bie­ni zosta­li też przez nie­do­ży­wie­nie i alko­ho­lizm. Pięk­ne, malo­wa­ne krop­ka­mi obraz­ki potra­fią oddać tury­stom za pusz­kę piwa.

Gdy Abo­ry­ge­ni sta­no­wią dziś zale­d­wie 3% popu­la­cji kon­ty­nen­tu, robi się wiel­kie wow!!! Świat zachwy­ca się ich malun­ka­mi i muzyką.

Malar­stwo krop­ko­we to dla mło­dych Abo­ry­ge­nów rodzaj ini­cja­cji. Aby nama­lo­wać swój wewnętrz­ny obraz, mło­dy czło­wiek musi udać się na tzw. out back i zdo­być kon­kret­ne, cen­ne mate­ria­ły potrzeb­ne, by go stwo­rzyć. Czę­sto odby­wa się to z nara­że­niem życia. Chło­pak prze­cho­dzi wów­czas ini­cja­cję. Jest sam na sam z Natu­rą, z pust­ką, ze sobą. Sta­ra się odna­leźć naj­lep­sze skład­ni­ki dla swo­je­go dzie­ła, two­rząc jed­no­cze­śnie w umy­śle swój – nie­rzad­ko – tote­micz­ny obraz.

Krop­ki sta­wia­ne są patycz­ka­mi, mały­mi pędzel­ka­mi. Twór­ca, malu­jąc, sie­dzi na zie­mi, przed nim zaś leży jego dzieło.

Treść obra­zów to sym­bo­li­ka z okre­su Cza­su Snu. Nie­któ­re z naskal­nych malun­ków tego rodza­ju pozo­sta­ją przez bia­łe­go czło­wie­ka do dziś nieodkryte.

Istot­ne jest też poję­cie Szla­ku Pie­śni. To rodzaj ryt­mu, melo­dii, któ­ra w abso­lut­nie jało­wej prze­strze­ni pozwa­la na orientację.

Abo­ry­ge­ni wie­rzą, że każ­de stwo­rze­nie ma pra­wo do auto­no­mii, np. żmi­ja, mimo, że groź­na dla czło­wie­ka, nie może zostać zabi­ta, jedy­nie odpę­dzo­na. Nie trak­tu­ją przy tym bia­łe­go czło­wie­ka jako god­ne­go part­ne­ra do wyja­śnie­nia mu swo­ich wie­rzeń i prze­ko­nań. Dla nich jeste­śmy jak głu­pie, nie­do­ro­zwi­nię­te dzieci.

Ich mot­to brzmi: To nie my mamy Zie­mię, to Zie­mia ma nas.

– Moje prze­my­śle­nia na temat Abo­ry­ge­nów zwią­za­ne są z jakąś klap­ką, któ­ra otwar­ła mi sie w mozgu zwy­czaj­nie ze stra­chu, czy emo­cji. Czy­ta­łam ich baj­ki, ku moje­mu zdu­mie­niu, peł­ne okru­cień­stwa. Pew­ne infor­ma­cje zaczerp­nę­łam też z repor­ta­żu Mar­ka Toma­li­ka – przy­zna­je Ste­fa­nia Dyduch.

– Dość wcze­śnie zro­zu­mia­łam, że my, Ślą­za­cy, to tro­chę tacy Abo­ry­ge­ni – mówi artyst­ka. – Tępio­no nasz język, a język to kul­tu­ra. Ślą­za­cy, któ­rzy nie zna­li popraw­nej pol­sz­czy­zny, nie zda­wa­li matu­ry, nie szli do wyż­szych szkół, byli tyl­ko do robo­ty… a teraz jeste­śmy jak Abo­ry­ge­ni, cool!!! Ale w szko­łach gada się jedy­nie po pol­sku, bo już mało kto godo po śląsku.

Czas na upcykling i steampunk

Poszu­ku­jąc roz­wią­zań twór­czych, Ste­fa­nia Dyduch odkry­ła, jakim bogac­twem mogą stać się sta­re, nie­po­trzeb­ne rze­czy, któ­rym moż­na nadać dru­gie życie, czy­li upcy­kling. Jak pamię­ta­my, począt­kiem tego było zbie­ra­nie kolo­ro­wych szkie­łek w dzie­ciń­stwie. Z połą­cze­nia upcy­klin­gu i ste­am­pun­ku powsta­ją w jej rękach uni­ka­to­we dzie­ła – lustra z koł­pa­ków samo­cho­do­wych, toreb­ki z pude­łek, prze­róż­ne puz­der­ka, biżu­te­ria, spin­ki do man­kie­tów, a nawet seria prac Mia­sto w bucie, z któ­rą zwią­za­ny jest Zło­ty Zamek nawią­zu­ją­cy do naszej Wiel­kiej Medy­ta­cji Zło­te Mia­sto.

Dla­te­go gro­ma­dzi róż­ne dziw­ne z pozo­ru ele­men­ty. Nie­kie­dy pod­rzu­ca­ją je też zna­jo­mi. Nie wia­do­mo bowiem, co przy­dać się może do ozdo­bie­nia kolej­nej tor­by, następ­ne­go obra­zu czy insta­la­cji. Swe­go cza­su w sty­lu ste­am­punk powsta­ła intry­gu­ją­ca kolek­cja. Po wysta­wie więk­szość nie­zwy­kle intry­gu­ją­cych prac sprze­da­ła się. W jed­nej z recen­zji z wysta­wy prac S. Dyduch w Tyskich Bro­wa­rach czy­ta­my: Dzie­ła autor­stwa Ste­ni są nie­po­wta­rzal­ne, nie­zwy­kłe. Przy­cią­ga­ją kolo­ry, potem uwa­gę zwra­ca­ją kształ­ty i posta­cie. Za każ­dym razem wywo­łu­ją rado­sne zdzi­wie­nie, że tak moż­na two­rzyć. To reali­za­cje wizji artyst­ki wycza­ro­wa­ne jej nie­po­skro­mio­ną wyobraź­nią ze śmia­łych barw oraz róż­nych przed­mio­tów użyt­ko­wych, jak łyżecz­ki, widel­ce, jabł­ka, sznu­recz­ki, mięk­kie tkaniny. 

Zaska­ku­je nas i Ste­nia lecą­ca na cza­ro­dziej­skim dywa­nie, i cza­row­ni­ca na mio­tle w spo­tka­niu z UFO, i inna cza­ro­dziej­ka poka­zu­ją­ca kolan­ka. Lata­ją­cy smok robi im konkurencję.

Asamblaż – żeby świat był piękny i radosny

Ostat­nia jej seria obra­zów, będą­ca odpo­wie­dzią na nawrót cho­ro­by nowo­two­ro­wej, to drze­wa w sty­lu asam­blaż. Swo­iste kola­że – barw­ne, żywe, dyna­micz­ne. Czę­ści malo­wa­ne połą­czo­ne zosta­ły z ele­men­ta­mi trój­wy­mia­ro­wy­mi, goto­wy­mi, jak łyżecz­ki, widel­ce, kamy­ki, nie­kie­dy mate­ria­ły mięk­kie, deli­kat­ne jak tkaniny.

Sta­ra się zdo­bić wszyst­ko, co się da, nawet włącz­ni­ki świa­tła. A to wszyst­ko po to, żeby świat był pięk­ny i radosny.

Towa­rzy­szy jej w tych dzia­ła­niach kot­ka rasy egip­skiej – Aura. To pięk­na i cie­kaw­ska gadu­ła, któ­ra na każ­dy temat ma wła­sne zda­nie. Cóż, ponoć zwie­rzę­ta i ludzie upo­dab­nia­ją się do sie­bie. Ina­czej mówiąc, kto z kim prze­sta­je, takim się staje. 

Szczelina czasowa

Gdy ludzie pyta­ją, skąd ma na to wszyst­ko czas – na mario­net­ki, samo­wa­ry, toreb­ki, obra­zy, upcy­kling, even­ty, pra­cę prze­wod­ni­ka, zwa­rio­wa­ne modo­we pro­jek­ty, cho­dze­nie na castin­gi dla zaba­wy, słu­cha­nie CD i twór­czość – odpo­wia­da: – Wcho­dzę do mojej szcze­li­ny cza­so­wej i to się sprawdza. 

Fascy­nu­ją ją podró­że w cza­sie, takie sf. Ale też te men­tal­ne, ezo­te­rycz­ne, któ­re na linii nasze­go życia, a tak­że życia przod­ków, pozwa­la­ją odna­leźć róż­ne uwa­run­ko­wa­nia, w tym zdro­wot­ne. Odkry­ła, że wędrów­ka w prze­szłość odby­wa się men­tal­nie po węzłach podwój­nej heli­sy, któ­re są jed­no­cze­śnie kamie­nia­mi milo­wy­mi naszej teraź­niej­szej egzy­sten­cji. Wie już, iż ona sama nie jest win­na swo­jej cho­ro­by, lecz kod jej ojca, któ­ry nie mógł uwol­nić się od żalu, że jego dzie­ciń­stwo było takie a nie inne, naj­lep­sze lata zaś zabra­ła woj­na. To wszyst­ko wkle­pa­ło się w kod gene­tycz­ny córki.

Wie­rzy, że wszyst­ko ze wszyst­kim jest powią­za­ne nicią aka – ludzie, zwie­rzę­ta, nawet przed­mio­ty mar­twe. Utwier­dzi­ła ją w tym prze­ko­na­niu m. in. lek­tu­ra Maxa Fre­edo­ma Lon­ga. A nasze myśli kreu­ją rze­czy­wi­stość – uwa­ża Ste­nia. Kon­cep­cja ta spraw­dza się jej przy reali­za­cji twór­czych pomysłów.

– Wystar­czy pomy­śleć i… masz –  mówi Dyduch. – Kie­dyś mia­łam wystą­pić na dużym even­cie jako ktoś sty­lo­wy – melo­nik, czar­ny płaszcz, lasecz­ka z gał­ką… Wyobra­zi­łam więc sobie dłu­gi, sty­lo­wy płaszcz z aksa­mi­tu. Melo­nik i lasecz­kę już mia­łam. Potem uda­łam się do ciu­chlan­du. Na pro­gu poczu­łam pust­kę w gło­wie i jakieś zasy­sa­nie w okre­ślo­nym kie­run­ku. Jak auto­mat pode­szłam do miej­sca, któ­re zwy­kle omi­ja­łam – ze szla­fro­ka­mi, noc­ny­mi koszu­la­mi i piża­ma­mi. Bez namy­słu roz­gar­nę­ła ciu­chy i… wycią­gnę­ła TEN PŁASZCZ.

I tak dzie­je się od cza­su, gdy jako dziec­ko wykre­owa­ła nie­bie­ską kul­kę. – Zako­pa­li­śmy gdzieś głę­bo­ko dar, któ­ry mamy od naro­dze­nia, dar rozu­mie­nia świa­ta – ubo­le­wa Ste­nia. – A wystar­czy zejść ze ścież­ki ruty­ny, aby uwie­rzyć, że moż­na wszyst­ko wykre­ować, jeśli się tego pra­gnie. To prze­wod­nia myśl w życiu tej upar­tej kobie­ty, któ­ra nie pod­da­je się przeciwnościom.

Wszystko jest wszystkim

– Wszyst­ko ze wszyst­kim jest połą­czo­ne, cała Natu­ra oży­wio­na i nie­oży­wio­na – prze­ko­nu­je Ste­nia Dyduch. – Na star­cie ist­nie­nia jeste­śmy czę­ścią cało­ści, a to połą­cze­nie jest wzmoc­nio­ne nić­mi aka, o któ­rych pisze w książ­ce „Huna” Max Fre­edom Long. A więc doty­ka­jąc jakie­goś przed­mio­tu nawią­zu­je­my z nim sta­łe, choć cie­niut­kie połą­cze­nie, zwa­ne wła­śnie nicią aka. Dla­te­go jej zda­niem jasno­wi­dze tacy, jak Krzysz­tof Jac­kow­ski, pro­szą o jakąś rzecz zwią­za­ną z zagi­nio­ną oso­bą, zwie­rzę­ciem, czy przed­mio­tem. Czę­sto też nagle spo­ty­ka­my ludzi, o któ­rych dopie­ro co wspo­mi­na­li­śmy, albo dzwo­ni ktoś, o kim wła­śnie myśli­my. Czy też szu­ka­my jakie­goś ciu­cha w sza­fie, któ­re­go pra­gnie­my, a jesz­cze nie mamy. Jed­nak mózg już wytwa­rza jego obraz i ma pozor­nie nie­ist­nie­ją­ce jesz­cze połą­cze­nie. Wszak zawsze powsta­je pro­jekt w umy­śle – a im jest dokład­niej­szy, tym lepiej się reali­zu­je. – To mi się spraw­dza. Mam tak sta­le, a reali­zu­ję wie­le pro­jek­tów. Wystar­czy pomy­śleć i… serio, pra­wie zaraz mam – przy­zna­je artystka.

Manipulacja przestrzenią i zbiegi okoliczności

Artyst­ka uwa­ża, że życiem w dużej mie­rze rzą­dzi pan Przy­pa­dek. Zało­ży­ła nawet spe­cjal­ny Notat­nik Zbie­gów Oko­licz­no­ści. Do dziś ma w nim zare­je­stro­wa­nych ponad 60 takich dziw­nych przy­pad­ków i zbie­gów oko­licz­no­ści. – Życie jest zgo­ła fascy­nu­ją­ce, a każ­de zda­rze­nie to dopraw­dy nie­zwy­kła histo­ria – mówi Stenia.

Dość wcze­śnie odkry­ła zja­wi­sko zbie­gów oko­licz­no­ści, cza­sem tak nie­praw­do­po­dob­nych, aż ktoś kie­dyś powie­dział: – Jak­bym nie wie­dzia­ła, że pani nie kła­mie, to pomy­śla­ła­bym, że pani to wszyst­ko zmy­śla. Ste­nia zauwa­ży­ła, że te dziw­ne sytu­acje pod­le­ga­ją pew­nym pra­wom, mię­dzy inny­mi doty­czą­cym powta­rzal­no­ści sytu­acji. W tej mie­rze w jej życiu i życiu bli­skich przy­tra­fia­ją się róż­no­ści. Dwa takie przy­pad­ki były pre­zen­to­wa­ne przez red. Pio­tra Cie­le­bia­sia w Radio Paranormalium.

Kie­dyś rzu­ci­ła w prze­strzeń: – Chcia­ła­bym wie­dzieć, co sta­ło się z jed­nym z dzie­ci oca­lo­nych przez Han­kę Ordo­nów­nę. I co? Na dru­gi dzień jej syn, prze­by­wa­ją­cy w Nowej Zelan­dii, spo­tkał przy­pad­kiem swo­je­go stu­den­ta, któ­ry przy­je­chał poznać ciot­kę narze­czo­nej. Oka­za­ło się, że star­sza pani była jed­nym z owych dzie­ci ura­to­wa­nych przez aktor­kę. Zapro­szo­ny na kola­cję nie tyl­ko ją poznał, ale mógł obej­rzeć album z wędrów­ki, jaką odby­li oca­le­ni, bo dziew­czyn­ka mia­ła aku­rat apa­rat foto­gra­ficz­ny. – Zaczę­łam to doku­men­to­wać. Rów­nież moi roz­mów­cy opo­wia­da­li mi o takich zda­rze­niach – mówi Dyduch.

Na pew­nej para­fii, od jed­ne­go z wier­nych, wika­ry otrzy­mał nie­co kiczo­wa­ty obraz jego pędz­la. Były to sta­cje dro­gi krzy­żo­wej. Ich gór­ne kra­wę­dzie zosta­ły przez twór­cę powy­ci­na­ne w dziw­ne kształ­ty. Pre­zent wsta­wio­no do para­fial­nej piw­ni­cy i zapo­mnia­no o nim. Po pew­nym cza­sie mło­de­go księ­dza mia­no­wa­no pro­bosz­czem w odle­głej para­fii. Jego dotych­cza­so­wy pro­boszcz zasu­ge­ro­wał, aby ten zabrał wspo­mnia­ne obra­zy, bowiem kośció­łek, do któ­re­go go wysy­ła­ją, jest ubo­gi. Jakież było zdu­mie­nie owe­go pro­bosz­cza, gdy wszedł do kościo­ła. Po obu stro­nach w ścia­nach znaj­do­wa­ły się nisze o fan­ta­zyj­nym zwień­cze­niu. Przy­wie­zio­ne obra­zy wystar­czy­ło do nich wło­żyć, paso­wa­ły idealnie.

Ste­fa­nia Dyduch tro­pi­ła też zwią­zek nazwisk z wyko­ny­wa­ną czyn­no­ścią. W daw­nych cza­sach było to oczy­wi­ste, np. Bart­nik pocho­dził od psz­czół, Bed­narz lub Bed­nar­czyk od beczek, ale dziś Karaś to pły­wak dłu­go­dy­stan­so­wy, Świ­der – den­ty­sta, Gme­rek – szef ginekologii.

W szko­le nim zało­żo­no dzien­ni­ki dla poszcze­gól­nych klas, nauczy­cie­le dosta­wa­li listy, gdzie ucznio­wie wid­nie­li nie alfa­be­tycz­nie, a w kolej­no­ści zapi­su. I tak kie­dyś w kla­sie B matrix zro­bił dow­cip. Na liście trzy razy poja­wi­ło się nazwi­sko Wilk. Nauczy­ciel­ka spy­ta­ła ostroż­nie: – Jeste­ście rodzeń­stwem? Jeden z Wil­ków odparł z god­no­ścią: – Nie. Jeste­śmy z róż­nych mio­tów.

– Magia to czy fizy­ka kwan­to­wa, któ­rej nie zna­my? – zasta­na­wia się nie­po­kor­na kobie­ta. – Każ­dy kreu­je rze­czy­wi­stość, czy­li świat taki jak myśli, że jest.

Gdy stu­dio­wa­ła w Kra­ko­wie, miłość do czy­ta­nia zago­ni­ła ją Pod Bara­ny i tam, w biblio­te­ce natra­fi­ła na książ­kę Pan raczy żar­to­wać, panie Feyn­n­man. To zbiór aneg­dot o tym słyn­nym fizy­ku od kwar­ków i kwan­tów. – Dzię­ki temu ja, moc­no zaba­wo­wa, zoba­czy­łam zupeł­nie inne obli­cze naukow­ca. To mnie nawró­ci­ło na fizy­kę, bo dostrze­głam w Feyn­n­ma­nie brat­nią duszę. I tak powo­lut­ku zaczę­łam odkry­wać świat na nowo. Przy­po­mnia­ła mi się moja nie­bie­ska kul­ka, któ­rą mam do dziś. Zaczę­łam szu­kać infor­ma­cji doty­czą­cych nie tyl­ko zbie­gów oko­licz­no­ści, ale też powią­zań tego, co ludzie myślą i mówią, z tym, co się potem dzie­je. Doszłam do wnio­sku, że myśl jako kre­acja ener­gii, ma dużą moc spraw­czą, a wypo­wia­da­ne sło­wa to pocisk, któ­ry leci gdzieś w prze­strzeń, odbi­ja się od jakie­goś lustra Wszech­świa­ta i powra­ca zwielokrotniony. 

Sta­łym obiek­tem jej badań jest jej kole­żan­ka ze stu­diów. Sta­cjo­no­wa­ły w jed­nym aka­de­mi­ku, a teraz miesz­ka­ją w jed­nym mie­ście, w jed­nym blo­ku. Jej życio­wa man­tra brzmi: Nie uda mi się  – i fak­tycz­nie w jej życiu dzie­ją się nie­praw­do­po­dob­ne rze­czy. Ot, na przy­kład kupu­je kalen­darz ścien­ny i ma dwa listo­pa­dy, ale żad­ne­go grud­nia, dwa Świę­ta Zmar­łych, ale żad­ne­go Boże­go Naro­dze­nia. W restau­ra­cji spło­nę­ła jej kurt­ka od palą­cej się świecz­ki, a do droż­dżów­ki, któ­rą kupi­ła, przy­kle­iła się żylet­ka. Ste­nia pró­bo­wa­ła jakoś zmie­nić tok myśle­nia przy­ja­ciół­ki. Przy­mu­si­ła nawet ją do obej­rze­nia fil­mu Sekret, któ­ry pole­ca wszyst­kim pesy­mi­stom. Nie­ste­ty nic to nie dało.

– Pamię­ta­cie fil­my „Pło­ną­cy wie­żo­wiec” i „Szkla­na pułap­ka” – przy­po­mi­na Dyduch. – Milio­ny osób obej­rza­ło te fil­my wizu­ali­zu­jąc, a więc kreu­jąc rze­czy­wi­stość. Moim zda­niem WTC, to mate­rial­ny dowód tej kre­acji. Dla­te­go, wte­dy, po 11 wrze­śnia odłą­czy­łam tele­wi­zję i radio, ser­fu­ję tyl­ko po necie, prze­sie­wa­jąc ofer­tę. Tra­fia­my głów­nie na kata­stro­fy, pan­de­mie, wylud­nie­nia Zie­mi i inne nie­szczę­ścia. Zasta­na­wiam się, czy to tyl­ko nie­mą­dre fan­ta­zje, by ludzie bar­dziej się bali, czy ktoś, kto to dla nas kreu­je (tzw. ONI), ma w tym ukry­ty cel? 

W fizy­ce kwan­to­wej są trzy zabaw­ne zagad­ki, zda­niem Ste­ni. Jed­na, że cząst­ka jest jed­no­cze­śnie falą i mate­rią. Wszak ktoś powie­dział, że jeste­śmy utka­ni ze świa­tła. Dru­ga, że obser­wo­wa­na cząst­ka zacho­wu­je się ina­czej niż ta, na któ­rą nikt nie patrzy. W dodat­ku ta cząst­ka może być w dwóch miej­scach naraz. Jak to moż­li­we? Ste­fa­nia tłu­ma­czy to tak, że jeśli zagnie­my kart­kę papie­ru, na któ­rej ktoś wyma­lo­wał dwie krop­ki, to może­my tak ją zgiąć, że pozor­nie odda­lo­ne krop­ki naj­dą na sie­bie. W ten spo­sób wyja­śnia sobie prze­róż­ne zbież­no­ści i przy­pad­ki. Trze­cia zagad­ka, któ­rą pró­bu­je pojąć, to tak zwa­ny kot Schro­edin­ge­ra (dopó­ki nie otwo­rzy­my pudeł­ka, nie wie­my, czy kot jest żywy czy mar­twy…).– Oj, ci fizy­cy kwan­to­wi – wzdy­cha. – Ma to jed­nak swój sens. War­to jed­nak otwo­rzyć kolej­ne drzwi, by prze­ko­nać się, co jest za linią horyzontu.

Ważni ludzie w jej życiu

Było ich nie za dużo. Jed­nak jeden czło­wiek zosta­wił szcze­gól­nie wyraź­ne linie papi­lar­ne w jej życiu. To śp. Marek Rymusz­ko. Dane jej było Go dwu­krot­nie spo­tkać, parę razy roz­ma­wiać tele­fo­nicz­nie. Jest on – bo wszak nadal trwa­my i jeste­śmy w ser­cach innych nawet po śmier­ci – a więc jest on czło­wie­kiem, któ­ry na pew­no wpły­nął na losy i poglą­dy wie­lu osób, w tym na jej.

Dla­cze­go?

– Dla mnie było dużą odwa­gą, by, będąc praw­ni­kiem, lau­re­atem wie­lu nagród i dzien­ni­ka­rzem poważ­ne­go cza­so­pi­sma, do jakich nale­ża­ło „Pra­wo i Życie” – zało­żyć mie­sięcz­nik o skraj­nie odwrot­nym prze­sła­niu, gdzie ezo­te­ry­ka, zja­wi­ska para­nor­mal­ne i nie­zwy­kłe, w tym UFO – prze­pla­ta­ły się, jak na owe cza­sy, bar­dzo odważ­nie – dzie­li się prze­my­śle­nia­mi Ste­nia Dyduch. – Doda­ło to odwa­gi wie­lu ludziom, któ­rzy jak ja – spo­ty­ka­li się z Nie­zna­nym. Powo­do­wa­ło, że wyszli­śmy z ukry­cia, pisa­li­śmy, opo­wia­da­li­śmy o nie­co­dzien­nych zja­wi­skach na łamach „Nie­zna­ne­go Świa­ta”. A były to cza­sy (mam na myśli począ­tek), w któ­rych, jak się komuś przy­tra­fia­ło coś dziw­ne­go, postrze­ga­ny był jako oso­ba z lek­ka stuknięta.

Moją ulu­bio­ną książ­ką autor­stwa pana Mar­ka jest zbiór Jego repor­ta­ży „Przy­pad­ki meta­fi­zycz­ne”, któ­rą wie­lo­krot­nie czy­ta­łam z nie­ma­łą uciechą.

Ale, że za każ­dym wspa­nia­łym męż­czy­zną stoi wspa­nia­ła kobie­ta (a za wspa­nia­łą kobie­tą stoi ona sama) nie wol­no zapo­mnieć o pani Ani Ostrzyc­kiej-Rymusz­ko, ich wie­lo­let­niej pra­cy i współ­pra­cy nad mie­sięcz­ni­kiem, poszu­ki­wa­niem Nie­zna­ne­go w róż­nych prze­ja­wach, jak rów­nież nad nie­zwy­kły­mi i dogłęb­ny­mi bada­nia­mi opi­sa­ny­mi w książ­kach „Nie­uchwyt­na Siła” i „Powrót Nie­uchwyt­nej Siły”. Otwie­ra­jąc kolej­ne wyda­nie NŚ z nie­cier­pli­wo­ścią cze­ka­łam na arty­ku­ły pana Mar­ka, zawsze nio­są­ce jakieś mądre przesłanie. 

Kie­dy go pozna­łam oso­bi­ście, na spo­tka­niu dzien­ni­ka­rzy w mym miej­scu pra­cy, w Tyskich Bro­wa­rach Ksią­żę­cych, w oczy rzu­cał się Jego spo­kój i… jakaś nie­uchwyt­na siła osobowości.

Nie­ste­ty, tak jak w dru­giej czę­ści powie­dze­nia o wspa­nia­łym męż­czyź­nie, pani Ania jest teraz sama i nie daje się prze­ciw­no­ściom losu. Za ste­ra­mi swe­go losu rze­czy­wi­ście stoi teraz ona sama.

Mam nadzie­ję, że pan Marek, z miej­sca, w któ­rym prze­by­wa, nie spusz­cza z niej wzroku…

Asam­blaż – z franc. assem­bla­ge – zbiór. For­ma arty­stycz­na będą­ca rodza­jem kola­żu, a więc pra­ca zło­żo­na z róż­ne­go rodza­ju przed­mio­tów użyt­ko­wych, ich frag­men­tów, form natu­ral­nych. Rodzaj prze­strzen­nej kom­po­zy­cji. W ten spo­sób powsta­ją nowe związ­ki zna­cze­nio­we, któ­re wno­szą czę­ści skła­do­we. W Pol­sce pio­nie­rem asam­bla­żu był Wła­dy­sław Hasior.

Upcy­kling – for­ma wtór­ne­go prze­twa­rza­nia odpa­dów, w wyni­ku któ­re­go powsta­ją wyro­by o wyż­szej war­to­ści. Pozwa­la to zmniej­szyć ilość odpa­dów, a tak­że mate­ria­łów wyko­rzy­sta­nych w pier­wot­nej pro­duk­cji. To nada­nie nowe­go życia sta­rym, nie­po­trzeb­nym przed­mio­tom przez zmia­nę ich funk­cji lub for­my. Nie­rzad­ko uzy­ski­wa­ne są w ten spo­sób war­to­ści arty­stycz­ne lub ekologiczne.

Ste­am­punk – nurt sty­li­stycz­ny w kul­tu­rze i sztu­ce. Nazwa pocho­dzi z języ­ka angiel­skie­go od ste­am – czy­li para (co nawią­zu­je do maszy­ny paro­wej i epo­ki wik­to­riań­skiej), punk – to bunt prze­ciw zasta­nej rze­czy­wi­sto­ści i sche­ma­tom. Cechą cha­rak­te­ry­stycz­ną jest odwo­ły­wa­nie się do tech­ni­ki, ele­men­tów mecha­nicz­nych, jak kół­ka zęba­te, śrub­ki, dru­ty, rur­ki, pokrę­tła itp. oraz mate­ria­łów takich jak skó­ra, szkło, drew­no. Kolo­ry­sty­ka dzieł nawią­zu­je do natu­ral­nych kolo­rów tych przed­mio­tów – brąz, miedź, połysk metalu.

Nie­kie­dy łączy się to z prze­ci­wień­stwem suro­we­go twar­de­go meta­lu, a więc two­rzy­wem mięk­kim jak wstąż­ki, koron­ki, tka­ni­ny, inne ozdob­ne ele­men­ty. Otrzy­mu­je­my zesta­wie­nie tech­ni­ki, czy­li tego, co twar­de, mecha­nicz­ne, wyja­śnial­ne racjo­nal­nie, z tym, co mięk­kie, ozdob­ne, ludz­kie, tajem­ni­cze, nie­uchwyt­ne. Tak powsta­ją boga­te zróż­ni­co­wa­ne pro­jek­ty. W tym sty­lu może być też wyko­na­na biżuteria.

Tagi: NŚ 02/25
Podziel sięTweetnijWyślij
Anna Ostrzycka-Rymuszko

Anna Ostrzycka-Rymuszko

Redaktor Naczelna miesięcznika "Nieznany Świat".

Zaloguj się, aby skomentować

W numerze

Nieznany Świat 05/2025 (413)

Nieznany Świat 05/2025 (413)

Nieznany Świat 04/2025 (412)

Nieznany Świat 04/2025 (412)

Włodzimierz "Paprodziad" Dembowski
Podcasty

Naturalna Generacja

9 lutego 2022
44 min
Odtwórz
  • Dodaj do kolejki
  • Udostępnij
    Facebook Twitter E-mail
Nieznany Świat

Pismo tych, którzy myślą, czują i widzą więcej.

© 2021 - 2024 Nieznany Świat - Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone.

Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez pisemnej zgody wydawcy zabronione.
Wydawnictwo "Nieznany Świat" sp. j.
Anna Ostrzycka-Rymuszko
ul. Kielecka 28 lok. 2, 02-530 Warszawa
tel. 22 849-77-38

Księgarnia-Galeria NIEZNANY ŚWIAT

Księgarnia stacjonarna:
ul. Kredytowa 2, 00-062 Warszawa,
tel. 22 827 93 49
  • FAQ i Pomoc - najczęściej zadawane pytania
  • Kontakt
  • Polityka prywatności
  • Regulaminy
  • Newsletter
  • Wydanie elektroniczne NŚ
  • Prenumerata NŚ
  • Sklep Księgarnia-Galeria Nieznanego Świata

Witamy z powrotem!

Zaloguj się - Facebook
Zaloguj się - Google
LUB

Zaloguj się na swoje konto

Zapomniałem hasła Załóż konto

Załóż nowe konto!

Zarejestruj się - Facebook
Zarejestruj się - Google
LUB

Wypełnij poniższe pola aby się zarejestrować

*Rejestrując się w naszej witrynie, akceptujesz Regulamin i Politykę prywatności.
Wszystkie pola są wymagane. Zaloguj

Zresetuj swoje hasło

Podaj email lub nazwę użytkownika aby zresetować hasło.

Zaloguj
Brak wyników
Zobacz wszystkie wyniki
  • Zaloguj
  • Załóż konto
  • Koszyk
  • Start
  • W numerze
  • E‑wydanie
  • Artykuły
    • Astrologia
    • Felietony
    • Historia
    • Natura
    • Nauka & Kosmos
    • Newsy
    • PROMOCJA
    • Rozwój duchowy
    • Teorie spiskowe
    • UFO & ET
    • Wywiady
    • Zdrowie
    • Zjawiska PSI
    • Życie po życiu
    • Inne
  • Czytaj NŚ
    • Jak czytać NŚ?
    • O nas
    • Nasi autorzy
    • Kontakt
  • Społeczność
    • Okiem Anny
    • Spotkania NŚ
    • Nagrody NŚ
    • APELE!
    • Bracia Mniejsi
    • Galeria portretów NŚ
    • IN MEMORIAM
  • Polecamy
    • Filmoteka NŚ
    • Lektury NŚ
    • Magiczne podróże
    • Patronaty NŚ
  • Podcasty
    • Dotknięcie Nieznanego (podcast)
    • Lektury NŚ (podcast)
    • Podcasty NŚ (ilustrowane)
  • Video
  • Sklep KGNŚ
  • Kontakt
SUBSKRYPCJA

© 2021 - 2023 Nieznany Świat - Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone.
Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez pisemnej zgody wydawcy zabronione.

Ta strona korzysta z plików cookie. Kontynuując korzystanie z tej witryny, wyrażasz zgodę na używanie plików cookie. Odwiedź naszą Politykę prywatności.
Czy na pewno chcesz odblokować ten wpis?
Pozostało odblokowań : 0
Czy na pewno chcesz anulować subskrypcję?
-
00:00
00:00

Kolejka

Update Required Flash plugin
-
00:00
00:00